<< powrót

Pamiętnik TLW 2012

Profesor Stefan Soszka – życie i dzieło

Jerzy A. JAKOWICKI

Profesor Stefan Soszka – życie i dzieło

Młodość i lata studenckie

Profesor Stefan Soszka urodził się w Stężycy koło Dęblina 18 sierpnia 1914 r., kilkanaście dni przed wybuchem I wojny światowej, w okresie, gdy słońce ze znaku władczego, dynamicznego, lecz lubiącego pochwały znaku Lwa zbliża się do szlachetnego, pracowitego, rzetelnego znaku Panny, symbolu największych pedagogów.  Ten splot wydarzeń trudnych lat wojennych, powrót ojca z wojny, przenosiny do Garwolina, szkoła, ale przede wszystkim osobowość rodzica musiały mieć olbrzymi wpływ na osobowość profesora. Ojciec o niezwykłych zawodach (felczer, właściciel piekarni bardzo dbający o edukację dzieci, wykształcił syna i obie córki – prawniczkę i lekarkę) był przede wszystkim miłośnikiem i eksperymentatorem ogrodnictwa. Kiedy pewnego razu  przechodziłem z Profesorem obok Palmiarni w Poznaniu, wspomniał, że co kilka tygodni musiał do niej wpadać i raportować ojcu o nowościach, a nawet zdobywać nasiona, co było naturalne, w tym czasie bowiem przez rok studiował leśnictwo.

Myślę, że wówczas w Poznaniu zwyciężył jednak zodiakalny Lew, co wpłynęło na zmianę kierunku studiów – podjęcie decyzji o studiach medycznych. Wyjątkowe zdolności i rzetelna nauka spowodowały, że został dostrzeżony przez znakomitego histologa prof. Tadeusza Kurkiewicza i już od trzeciego roku studiów został zastępcą asystenta w Zakładzie Histologii i Embriologii. Tam z Kazimierzem Duxem stworzyli studencki zespół naukowy, który zaowocował publikacją na temat zmian morfologicznych narządu płciowego świnki morskiej w przebiegu cyklu płciowego, nagrodzoną medalem Uniwersytetu Poznańskiego im. Bronisława Dębińskiego i rocznym stypendium naukowym we Francji. Trzej przyszli profesorowie (dołączył Kazimierz Miętkiewski) zawędrowali pod skrzydła prof. Policarda w Lyonie, ucząc się nowoczesnych w owym czasie metod mikroincyneracji i spektrofotometrii: Stefan Soszka jednocześnie udzielał się na oddziale chorób kobiecych. W wyniku tego pobytu powstała rozszerzona wersja publikacji w języku francuskim. Uzdolniony muzycznie prof. Soszka fascynował się melodyjnością języka, co przeniosło się potem w Białymstoku na słynne lektoraty – herbatki wraz z prof. Krawczukiem, pod wodzą wiekowej, przemiłej pani Janau, wykształconej w Rosji, której komentarz w słabym języku brzmiał: „Oleś to bardzo pilny, a profesor często ściąga”.

Okres okupacji– lekarz i patriota

I znów jak przed laty Stefan Soszka uzyskał dyplom lekarza 58 dni przed wybuchem II wojny światowej i we wrześniu osiadł na krótko w Garwolinie. Po wkroczeniu Niemców zdecydował się na działalność w zakresie położnictwa i ginekologii w Szpitalu Praskim w Warszawie pod kierunkiem dr. Welmana, rozszerzoną o pracę w laboratorium dzięki umiejętnościom nabytym w Poznaniu i Lyonie. Nawiązał tam także współpracę konspiracyjną z ruchem oporu, organizując ruchome grupy sanitarne ZWZ. W roku 1941 wraca do Garwolina, gdzie pracuje jako lekarz zarówno w szpitalu, jak i w mieście. Angażuje się aktywnie w działalność podziemną, którą w  znacznym stopniu umożliwił zawód lekarza. Okupanci niemieccy, pomni na  tragiczny koniec I wojny światowej w postaci setek tysięcy ofiar epidemii „hiszpanki”, panicznie bali się masowych epidemii i wyręczali się w działalności sanitarnej lekarzami polskimi (oczywiście eliminując lekarzy pochodzenia żydowskiego). Dawało to miejscowym lekarzom względnie większą mobilność po godzinie policyjnej, ułatwiało kontakty między grupami konspiracyjnymi i hospitalizowanie rannych w starannie omijanych przez okupanta oddziałach zakaźnych. Jakakolwiek wpadka nie chroniła jednak medyków przed represjami, z których najłagodniejszą był obóz koncentracyjny. „Sas” organizował zabezpieczenie sanitarne oddziałów, miejsc zrzutów alianckich, a przede wszystkim leczenia, w tym operowania partyzantów. Należy tu wspomnieć, że dopiero w ostatnich latach wojny pojawił się chemioterapeutyk (prontosil rubrum), a potem penicylina w armii amerykańskiej lądującej w Europie.

Nowa powojenna rzeczywistość

Po zakończeniu działań wojennych Stefan Soszka wraca do macierzystej uczelni, zakładu i szefa, doktoryzując się w 1946 roku na podstawie badań dotyczących zmian tarczycy w cyklu płciowym świnki morskiej. Ale na zew lekarzy warszawskich, z którymi współpracował, prof. Henryka Gromadzkiego jr, a szczególnie Ireneusza Roszkowskiego, wyruszył do Gdańska, gdzie włączył się w organizację części klinicznej, a także laboratorium naukowego kliniki położniczo-ginekologicznej Akademii Medycznej w Gdańsku. Wspomagając naukowo prof. Roszkowskiego (tytuł rozprawy habilitacyjnej „Tarczyca w jajeczkowaniu”) sam habilitował się również 11 maja 1950 roku na podstawie badań o rozwoju pozapłodowym gruczołu mlecznego świnek morskich i szczurzyc. Już jako docent, po odejściu doc. Roszkowskiego do Poznania, w czasie ciężkiej choroby prof. Gromadzkiego prowadził klinikę do końca roku akademickiego, przekazując ją będącemu już na emeryturze prof. Januaremu Zubrzyckiemu.

W tym czasie skupił wokół siebie i laboratorium grupę zdolnej młodzieży i po roku przyjął propozycję ministra Jerzego Sztachelskiego o ubieganie się o organizację i kierownictwa kliniki w Akademii Medycznej w Białymstoku.  Decyzja, którą podjął, nie była łatwa ze względu na liczną rodzinę, jaką posiadał (małżonka Maria z Warońskich, córki Joanna i Małgorzata, synowie Grzegorz i Tomasz; najmłodszy Wojciech urodził się już na Białymstoku), jak również pozostawienie daleko świeżej mogiły najstarszego, tragicznie zmarłego syna Tadeusza.

 Profesor Stefan Soszka przybył do Białegostoku 1 września 1953 roku wraz ze swymi przyjaciółmi, Józefem Musiatowiczem, zamiłowanym położnikiem i operatorem, i Ryszardem Niklewiczem, doskonałym organizatorem, który natychmiast objął dyrekcję szpitala, oraz dwoma synami. Po kilku tygodniach dołączył Tadeusz Zieliński, który chory na cukrzycę ze względu na spartańskie warunki powrócił do Gdańska, gdzie później kierował kliniką onkologiczną. Już sam skład zespołu zapowiadał wybitne talenty organizacyjne nowego, a właściwie pierwszego kierownika kliniki.

Na miejscu napotkał szczęśliwie urzędujących w wojewódzkim szpitalu, bazie kliniki, dwóch cyklicznie wymieniających się co pół roku,  posiadających już doktoraty, ordynatorów oddziałów ginekologicznego  i położniczego – Aleksandra Krawczuka i Wandę Kazanowską, z którymi pracowałem od 1952 r. w Zakładzie Histologii jako student asystent; zastałem w gabinecie dwa łóżka (jedno przeznaczone było dla obu synów). Moimi atutami w rozmowie były dotychczasowa praca jako histologa, a także fakt, że obaj ordynatorzy, jak również Józef Musiatowicz byli studentami mojego stryja, Władysława Jakowickiego, profesora ginekologii i rektora Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Tak we wrześniu 1953 r. rozpoczęła się moja działalność w zakresie położnictwa i ginekologii.

Twórca kliniki i szkoły białostockiej

Bezpośrednio po powołaniu kliniki rozpoczęła się jej rozbudowa, kierowana przez dyrektora Niklewicza, a następnie dyrektora Świąteckiego. Powstały kolejno: jednopiętrowy budynek z izbą przyjęć oraz połączeniami z zastanym oddziałem położniczym i poniemieckim barakiem z oddziałem septycznym na parterze, salami porodowymi i salą operacyjną położniczą z wizjerem  dla studentów umieszczonych na poddaszu, odbywających obowiązkowy staż zamknięty. Następnie zrealizowano, również połączony, duży obiekt wielopiętrowy  dla pralni, kuchni, magazynu opałowego, a także pracowni naukowych, pokoi mieszkalnych dla lekarzy przybywających na staże. Na poddaszu zlokalizowano pomieszczenia dla sióstr szarytek wraz z kaplicą – zakonnice objęły opiekę nad noworodkami. Od ulicy stanął dwupiętrowy budynek mieszczący poradnie przykliniczne, część administracyjną, salę wykładową i biblioteczno-konferencyjną. Całość połączono  z izbą przyjęć półkolistym łącznikiem, zwanym „jajowodem”. Powstały też plany budowy budynku szpitalnego o największej kubaturze, które zostały zrealizowane już po przeniesieniu kliniki w 1963 r. do nowo wybudowanego Państwowego Szpitala Klinicznego. Przed przenosinami prof. Soszka był jedynym kierownikiem kliniki, który w czasie prac wykończeniowych w PSK szczegółowo nakreślił adaptację pomieszczeń. Oprócz nowoczesnej bazy szpitalnej na dwóch kondygnacjach, w części suterenowej z oświetleniem naturalnym powstały nowoczesne laboratoria naukowe, w tym izotopowe, z chłodniami, nowoczesną aparaturą oraz pracownią morfologiczną i fotograficzną.

Koncepcję działalności naukowej swojej i zespołu prof. Soszka oparł na stworzeniu trzech głównych zespołów dysponujących własnym zapleczem laboratoryjnym. Najliczniejsza była grupa endokrynologiczna (biochemia, izotopy, chromatografia gazowa, ocena hormonów przysadkowych na zwierzętach. Sztandarowym badaniem była ocena hormonalna okresu pokwitania, prowadzona przez kilka lat na tej samej grupie dziewcząt. Zespół badający czynność skurczową macicy na materiale klinicznym i na zwierzętach (uzupełnione ponadto o koagulologię, pomiary potencjału elektrycznego w zapłodnionej komórce jajowej pstrąga). Zespół morfologiczny zajmował się zarówno ontogenezą, jak i zmianami tkankowymi w zapaleniu rzęsistkowym pochwy, opierając się na technikach histologicznych (w tym srebrzenie włókien nerwowych) czy mikrobiologicznych. Indywidualnie profesor eksperymentował nad występowaniem zmian wytwórczych w jajnikach zwierząt po operacyjnym uszkodzeniu ukrwienia. Jednakże będąc znakomitym morfologiem i endokrynologiem zafascynował się możliwościami obserwacji zjawisk potencjału elektrycznego w momencie zapłodnienia gamet osobniczek żeńskich.

Stefan Soszka– człowiek i przyjaciel

Profesora zawsze otaczał krąg przyjaciół, z okresu młodości, okupacji, działalności w Gdańsku, a także w Białymstoku. Obejmował środowisko naukowców, lekarzy, polityków, dysydentów i księży. Był pełen pomysłów nie tylko zawodowych. Słynne były sympozja z serwowanymi tortami i kawą w czasie obrad, spotkania pozakliniczne, szczególnie kultywowane były jego przyjęcia imieninowe. Profesor pasjonował się szybką jazdą samochodami, nie mając jednak pojęcia, co dzieje się pod maską pojazdu. Słynne było przyprowadzenie ze stolicy pierwszego wartburga z włączonym na całej trasie ssaniu.  Niekiedy zdarzało się mu niszczenie podwoziem studzienek na remontowanej ulicy. Krótkotrwałe wypady służbowe do Warszawy rozpoczynały się o godzinie 6. rano (niezwykła punktualność!), a powrót około godziny 14.00. W sytuacjach trudnych finansowo kolegów zawsze dyskretnie proponował pożyczkę, a w niektórych dramatycznych sytuacjach rodzinnych pożyczenie własnego samochodu.

Kiedy w Instytucie Onkologii słynny profesor anatomopatolog postawił ultimatum, że ustąpi ze stanowiska, jeżeli pozostanie tam jego asystent dr Andrzej, osoba bardzo udziwniona i nieporadna życiowo, Szef na kilka lat umieścił go w małym pokoiku szpitalnym, gdzie snuł swoje koncepcje, załatwił mu drobne pieniądze ze szpitala i podrzucał przez nas szpitalne abonamenty obiadowe.

Na prośbę swego mentora dr. Welmana przyjął w Białymstoku jego współpracownicę, będącą po trudnych przeżyciach osobistych. W ten sposób Michalina Wisłocka przeżyła z nami około dwóch lat, mieszkając, pracując jako asystent na oddziale, dyżurując, a przede wszystkim mówiła, mówiła …

„Parlamentarny” układ rodzinny, gdzie małżonka była wielbicielką Marszałka, a mąż skłaniał się ku endecji, ułatwiły Profesorowi podjęcie decyzji wstąpienia do partii, w nadziei zwiększenia możliwości usprawniania służby zdrowia, a także sytuowania swoich współpracowników w gronie decydentów tej służby. Nie miało to żadnego wpływu na dobór współpracowników, bowiem kryteria tego mechanizmu nie podlegały zmianie. Nie licząc się ze zmianą ustroju, poparł po latach powstanie PRON.

Najbardziej jednak dramatyczne i odważne, mające olbrzymi wpływ na losy prof. Stefana Soszki, były w moim przekonaniu trzy świadome, nawet ryzykowne decyzje, świadczące o przyjaźni i dbałości o losy studentów czy współpracowników:

Podjęta natychmiast operacja skrajnie wykrwawionej przetrzymanej w Szpitalu Powiatowym przez kilka dni, pacjentki z ciążą pozamaciczną zakończyła się zgonem. Prokurator powiatowy wezwał na przesłuchanie szefa dyżuru i lekarkę i oskarżył ich o spowodowanie śmierci, aresztował ich i po założeniu mężczyźnie kajdanków nakazał przewieźć oboje z asystą pociągiem osobowym do więzienia w Białymstoku. Reakcja Profesora była natychmiastowa. Wieczorem jako dyżurny Pogotowia przewiozłem koleżankę z aresztu do kliniki pod hasłem zagrożenia ciąży (później okazało się, że ciąża już była, ale niezagrożona). O godzinie 8. rano Profesor wpadł do gabinetu prokuratora wojewódzkiego, uzyskał natychmiast zwolnienie kolegi i jeszcze wysłał protest do prokuratora krajowego.
W związku z podejrzeniami „przekrętów” przy pisemnych egzaminach wstępnych, obejmując stanowisko rektora uczelni zatwierdził i poparł propozycję nowo wybranej dziekan prof. Marii Byrdy, medyka sądowego i wychowanki prof. Olbrychta z Krakowa, przebiegu przyszłych egzaminów wstępnych.  Pani Dziekan zakodowała wszystkie nazwiska, odrębnie dla każdego przedmiotu, a kody trzymała w torebce, z którą się nigdy nie rozstawała. Wywołało to popłoch zarówno wśród zdających, jak i oceniających opracowania. W ten sposób przyjęcia były niezwykle uczciwe. Następnym jednak posunięciem rektora Soszki  było wywieszenie po dwóch godzinach listy przyjęć tzw. rektorskich, według kolejności uzyskanych lokat. Kiedy następnego dnia przybyła zgodnie ze zwyczajami grupa prominentnych działaczy partyjnych i przedstawicieli ministerstwa, by dzielić owe miejsca rektorskie, kwesta była zamknięta, zaś rektor wyjechał na urlop. Całe to zdarzenie stało się przyczyną skrócenia kadencji rektorskiej.
Najtrudniejszą jednak decyzją, jaką podjął prof. Stefan Soszka, było wystąpienie w obronie swego przyjaciela, dr. Ryszarda Niklewicza.  W związku z dużym przyrostem naturalnym ówczesne słabo wyposażone szpitale powiatowe były wspomagane przez obejmujące kilka gmin izby porodowe. W najtrudniejszej sytuacji był oddział w Łomży ze względu na duży i zaludniony teren, z którego następnie wykrojono jeszcze dwa powiaty (zambrowski i kolneński) dr Niklewicz zaproponował władzom użyczenie w Drozdowie koło Łomży na izbę porodową piętra dworku, który był własnością jego matki. Po wymaganych procedurach wykonano w zaadaptowanym pomieszczeniu remont, co przebiegało z dokonaniem pewnych zniszczeń, które musiała naprawiać na własny koszt. Izba porodowa cieszyła się zaufaniem ludności i dla obciążonego  oddziału powiatowego spełniała rolę wentyla.

Zupełnie niespodziewanie  nastąpiło krótkotrwałe aresztowanie dr. Niklewicza,  następnie zapadł wyrok skazujący (łącznie z kierownikiem Wojewódzkiego Wydziału Zdrowia). Po interwencjach na wszystkich szczeblach partyjnych, prokuratorskich, ministerialnych prof. Stefan Soszka zrezygnował z członkostwa PZPR na prośbę władz partyjnych, zostawiając legitymację w Białymstoku (nie wysyłał jej do KC PZPR). Szczęśliwie Sąd Najwyższy wydał wyrok uniewinniający.

Jak się okazało, kulisy tego zdarzenia miały wydźwięk polityczny. Pani Maria Niklewicz  była najstarszą córką znakomitego polskiego uczonego, platonisty Wincentego Lutosławskiego, profesora uczelni szwajcarskich, francuskich, a także w Wilnie i Krakowie, oraz znakomitej poetki i literatki hiszpańskiej Sofii Perez Tequili Casanova, cytowanej w podręcznikach szkolnych. Po rozwodzie pozostała z trzema córkami w Polsce i było rytuałem, że każdy ambasador Hiszpanii, po złożeniu listów uwierzytelniających Prezydentowi RP, składał jej oficjalną wizytę. Liczni wnukowie w czasie wojny mieli specjalne glejty ambasadora Hiszpanii w Berlinie,  że są rodziną poetki. Ojcem Ryszarda był Mieczysław Niklewicz, najbliższy przedstawiciel i współpracownik Romana Dmowskiego, który właśnie w dworku w Drozdowie spędzał ostatnie lata swego życia. Zmarł tuż przed wybuchem wojny, w lutym 1939 roku, i tu rozpoczęły się wielotygodniowe uroczystości pogrzebowe.

Szef i jego uczniowie

Profesor Stefan Soszka był dla nas znakomitym przewodnikiem po meandrach działalności naukowej, jak i postępowania klinicznego w tak zróżnicowanej dyscyplinie, jaką jest położnictwo i ginekologia. Tym, którzy widzieli swą przyszłość akademicką, pomagał doskonalić warsztat naukowy i kliniczny, innym dawał do ręki solidny warsztat zawodowy. W obu sytuacjach nadrzędnym stawał się etos zarówno lekarski, jak i ogólnoludzki. Ale też zachęcał ordynatorów szpitali powiatowych czy wojewódzkich, niekiedy znacznie starszych od własnych asystentów, do przeżycia przygody naukowej. Zjeżdżali oni do kliniki na kilka tygodni i dniami, a nierzadko nocami spędzali z nami czas w laboratoriach.

Był promotorem ponad 50 doktoratów. Ich liczba i się nie zwiększała tylko dlatego, że rolę tę scedował na swoich uczniów. Dlatego bardziej istotna jest kwestia  kierowania 29 habilitacjami, nie tylko swoich uczniów medyków, ale także osób spoza kliniki oraz innych specjalności medycznych czy współpracujących  w innych częściach kraju. Większość  habilitowanych osiągnęła tytuły profesorskie, duża grupa trafiła do innych uczelni. W uznaniu zasług Profesor został nagrodzony doktoratem honoris causa uczelni białostockiej.

W zakresie postępowania klinicznego jego zespół śledził postępy wiedzy medycznej, adaptowane bezzwłocznie zarówno na miejscu, jak i terenie całego województwa, o które w zakresie położnictwa i ginekologii dbał szkoląc lekarzy z terenu, gdzie zastępowali ich delegowani asystenci.

W dopuszczeniu, a właściwie w dopingowaniu do zdobywania stopni naukowych liczyły się tylko wiedza i dorobek naukowy. Był w tym niezwykle konsekwentny. Doznałem tego osobiście, ponieważ Profesor włożył dużo trudu, aby doprowadzić mnie, w wieku 33 lat, do habilitacji. Na różnych szczeblach walczył o stypendia zagraniczne, wysyłał do zaprzyjaźnionych profesorów za granicą, pokrywając nieraz część kosztów tych spartańskich pobytów.

A tak zwyczajnie, po ludzku był dla nas przewodnikiem, pasterzem, opiekunem, rozdzielał uśmiechy i klapsy, beształ i stawał w obronie, narażał się naszym bliskim, ale ich czarował.

Był dla nas mocarnym, władczym Lwem, ale natychmiast stawał się życzliwą, lecz wymagającą, spokojną, lecz stanowczą Panną. I mimo czasem  gęstych chmur pozostaje w naszej pamięci szefem Zodiaku – Słońcem!