<< powrót

Tajne Studia Medyczne w Warszawie 1940-1944

Prof. dr med. Franciszek Czubalski – opiekun i wychowawca młodzieży

Aneks

Henryk Góralski

Prof. dr med. Franciszek Czubalski – opiekun i wychowawca młodzieży*

W roku bieżącym na jesieni przypada jubileusz 30-lecia pracy naukowej i pedagogicznej obecnego dziekana Wydziału Lekarskiego, prof. Franciszka Czubalskiego. Na pewno nie było dziełem przypadku, że losy czcigodnego Jubilata prawie zawsze zbiegały się z dziejami Koła Medyków Uniwersytetu Warszawskiego. Nic więc dziwnego, że z tej okazji i ja, jako prezes Koła Medyków, zabiorę głos i w paru słowach spróbuję nakreślić działalność profesora Czubalskiego na terenie naszej organizacji.

Profesor Czubalski działalność swoją na terenie Koła rozpoczął w roku 1921 funkcją opiekuna, którą pełnił przez lat wiele. W roku 1924 zostaje Mu nadana godność członka honorowego. „20 lat pracy w stowarzyszeniu akademickim – jak sam mówił – gdzie pokolenie za pokoleniem podąża tak prędko, jak woda w rzece o gwałtownym nurcie, to szmat czasu. Jakże dużo młodzieży w tym okresie wkroczyło na szeroką, pełną nadziei, pokus, nieraz zawodów, a zawsze pełną wielkich trudów arenę życia”.

Próbując określić zasługi, jakie położył dla Koła profesor Czubalski, ten wielki wychowawca i przyjaciel młodzieży medycznej, odnoszę wrażenie, że jestem tylko drobnym ogniwem w łańcuchu przesuwających się pokoleń i mam obawy, czy podołam zadaniu, jakie sobie postawiłem. Profesor Czubalski pełniąc obowiązki opiekuna i ciągle stykając się z nami, zawsze pełen życzliwości, nie szczędził nam swych cennych rad w razie potrzeby, wskazując dodatnie i ujemne strony w pracy. Przykładem tego niech będą słowa wypowiedziane na uroczystości XX-lecia Koła Medyków: „Dowiedliście, że potraficie się zrzeszać, aby łamać przeszkody i zmniejszać wielkie nieraz trudności oraz poprawiać w miarę sił i możności waszych ogólne warunki życia studiów polskiego akademika. To są blaski waszego, medycy, życia organizacyjnego. Kiedy patrzę jednak w waszą przeszłość i teraźniejszość i widzę w niej tyle stron dodatnich, winienem wam i sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w pracy waszej obok blasków nie ma też i cieni. I otwarcie mówię, że je dostrzegam w tym niezadowalającym stosunku, jaki istnieje między nielicznymi jednostkami, pracującymi z entuzjazmem na rzecz ogółu, a dużym zastępem tych, którzy jedynie spożywają owoce tej pracy. Jeszcze dalecy jesteście, jako stowarzyszony ogół, od tego stanu, kiedy każdy albo prawie każdy z członków stowarzyszenia czułby nieodpartą potrzebę pracy, w miarę swych sił i możliwości, dla stowarzyszenia, którego rozkwit stałby się wyrazem dumy każdego z was z osobna, jako współtwórcy duchowych i materialnych dóbr organizacji”.

Profesor Czubalski żywo interesował się naszymi potrzebami i był zawsze pierwszym z grona profesorskiego, który śpieszył nam z pomocą w tym zakresie.

Już prawie od samego początku działalności Koła Medyków nurtowała wśród braci medycznej myśl posiadania własnego domu. W roku 1930 przystąpiono do realizowania tego hasła. W tym celu powstała Komisja Senacka Budowy Domu Medyków, w której niepoślednią rolę odegrał prof. Czubalski. Ileż to musiano pokonać oporów i ileż położono wysiłków, by budowę domu, raz rozpoczętą, doprowadzić do końca. Najlepszym tego dowodem niech będzie fakt, że pracę musiano trzykrotnie przerywać z powodu braku funduszów. Wieleż razy młodzież ogarniało zwątpienie i opuszczała ją wiara we własne siły i tylko dzięki wytrwałości i zdecydowaniu prof. Czubalskiego oraz Komisji Senackiej dzieło doczekało się w końcu realizacji.

W dniu przekazywania Domu przez Senat Akademicki młodzieży medycznej nasz wieloletni Opiekun wygłosił m.in. następujące zdanie: „Sądzę, że praca wasza, której ośrodkiem ma być Dom Medyków w bliższej i dalszej przyszłości, winna iść w głąb przez kształcenie i wyrabianie charakterów, zaprawionych do służby społecznej, oraz poprzez budzenie poczucia odpowiedzialności i szlachetnej ambicji, takiej właśnie służby, która by stała się nie tylko potrzebą, ale i radością życia każdego z was”.

Ojcowską opiekę, jakiej doznawali medycy ze strony swego Przyjaciela, bardzo dowcipnie opisuje w swych wspomnieniach jeden z byłych działaczy Koła Medyków: „My chyba najwięcej czasu zabraliśmy naszemu kochanemu Opiekunowi, Panu Rektorowi Czubalskiemu. Jak wszystkim wiadomo, w Zakładzie Fizjologii panuje świetny rygor i porządek. Otóż nie wiem, jak jest teraz, ale w moich czasach wisiała tam na drzwiach wielka tablica, że Pan Profesor przyjmuje we wtorki od 13 do 14. Drzwi strzegł srogi cerber pan Feliks*, który wiernie słuchał przepisów i niejednego natręta w innej porze –bez istotnej przyczyny – Profesorowi nie zameldował. Ale gdy widział kogoś z Koła, rozjaśniała mu się poczciwa twarz i pędził zameldować, że to z Koła ktoś przyszedł. I o dziwo! Srogi formalista, a wielki nasz Przyjaciel –bo tak jest na pewno, kochany Panie Profesorze – łamał przepisy, które sam wydawał, przyjmował nas o każdej porze, ba! nawet tak rzadkie chwile odpoczynku w domu sobie przerywał i dla nas zawsze czas znalazł”.

Po wielu latach spokojnej pracy naukowej nadszedł okres, kiedy naród polski musiał zdawać wielki egzamin. We wrześniu 1939 rozpoczęła się II wojna światowa.

W tym miejscu mogę przerwać opis, oparty na materiałach historycznych lub wrażeniach innych osób, i zacząć snuć wspomnienia zdarzeń, które osobiście przeżywałem.

W roku 1941 wstąpiłem do Szkoły Zaorskiego i tu po raz pierwszy zetknąłem się z prof. Czubalskim, dyrektorem naukowym Prywatnej Szkoły Zawodowej dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego.

Dziwna to była szkoła. Zakonspirowany Wydział Lekarski, chociaż nikt wyrazu „zakonspirowany” nie używał i każdy właściwie tak się zachowywał, jakby był na normalnym przedwojennym uniwersytecie. Naprawdę, to był jakiś niezwykły przypadek, że z tego nie wynikła jakaś grubsza awantura.

Terror niemiecki w tym okresie szalał na dobre i ze szczególnym naciskiem był skierowany przeciw warstwie inteligenckiej, jako tej, która przoduje w narodzie. Jedną z ofiar tego terroru był prof. Kopeć, pierwszy

dyrektor naukowy Szkoły Zaorskiego, aresztowany na dwa dni przed jej otwarciem, a później rozstrzelany. Gdy z kolei stanowisko to zaproponowano prof. Czubalskiemu, objął je bez namysłu, zajmując niebezpieczny posterunek na jednym z odcinków frontu Polski Walczącej, której zadaniem było przygotowanie kadr do uzupełnienia olbrzymich luk, jakie zwyrodniały okupant poczynił w szeregach polskiej inteligencji. I na tym posterunku prof. Czubalski oraz prof. Zaorski, założyciel Szkoły, wykazali niezwykły hart ducha i nieustraszoną odwagę, stając do walki z nieproporcjonalnymi w stosunku do wroga środkami – jedyną Ich bronią były wiedza i zdecydowana świadomość wielkości celu, do którego dążyli.

Profesor Czubalski pełnił swoją ryzykowną funkcję z zapałem, widząc celowość i wyniki swej pracy, kierując kształceniem młodzieży, która wykazała taką postawę moralną, jakiej dotychczas w dziejach Polski nie spotykano. Młodzież również doceniała wartość wkładu swego dzielnego wychowawcy i darzyła Go bezgranicznym zaufaniem oraz miłością. W tym to okresie, w czasie prowadzenia wspólnej walki z okupantem, między wykładowcą a młodzieżą nawiązały się szczere i bezpośrednie nici sympatii, które przetrwały do dziś i nierozerwalnymi na lata pozostaną.

Pamiętam dokładnie dzień, kiedy to władze niemieckie zmusiły prof. Czubalskiego do ogłoszenia listu Mu przysłanego, w którym oświadczono, że „oszukuje On młodzież”, wmawiając jej, że uczęszcza na prawdziwe studia medyczne. Była to chytra i podstępna próba zaszczepienia uczucia nieufności i nienawiści między Nim a nami.

Sytuacja prof. Czubalskiego była bardzo nieprzyjemna. Nami targało uczucie wściekłości na lisią robotę i postanowiliśmy w sposób dyskretny wyrazić swemu wychowawcy nasze prawdziwe uznanie. Tego dnia prof. Czubalski po wykładzie znalazł na pulpicie bukiet biało-czerwonych róż. Cała niemiecka prowokacja spaliła na panewce. Nasze wzajemne zaufanie po tym fakcie wzrosło jeszcze bardziej.

Profesor Czubalski nie ograniczał się tylko do działalności na terenie Szkoły Zaorskiego. Amatorów na studia było dużo i nie wszyscy mogli się pomieścić w oficjalnej szkole. Dla nich trzeba było zorganizować tajne komplety. I na nich również wykładał prof. Czubalski, pełniąc przez pewien czas obowiązki dziekana.

Trudna to była praca i nieraz zdarzały Mu się osobliwe sytuacje. Raz na przykład zgłosił się do Niego, do Szkoły Zaorskiego, nieznany osobiście uczeń, prosząc o wystawienie „lewych” dokumentów. Trzeba było prędko się decydować, i to na podstawie wejrzenia, intuicji oraz doskonałej, niezawodnej pamięci. Ku niezmiernemu zdziwieniu petenta, nie wierzącemu w powodzenie swej akcji, żądane papiery zostały mu wydane. Było to jednak igraszką z życiem w mieście pełnym konfidentów, igraszką, której nie sposób było czasami uniknąć.

W takiej atmosferze, wśród ciągłych niebezpieczeństw, ręka w rękę wychowawca i młodzież, przy pełnym wzajemnym zrozumieniu, brnęli przez mroki okupacji.

Wreszcie nadchodzi Powstanie, dwa miesiące krwi, męki i zniszczenia, a potem – wyjście z miasta niepokonanego. I znów gdzieś w podwarszawskiej miejscowości spotykają się wygłodzeni, zbiedzeni, w zniszczonych ubraniach tułacze – Profesor i Jego wychowankowie, witając się prawie jak członkowie rodziny. Patrzą mądre, zbolałe, wpadnięte oczy na te młode postacie, które już tyle doznać musiały w swym życiu. Tak jak przedtem walka, tak obecnie wspólny los zbliża ich jeszcze bardziej do siebie. Znikł wszelki dystans między uczniem a Profesorem, pozostał tylko głęboki szacunek i miłość.

Po paru miesiącach, ciężkich miesiącach tułaczki, byliśmy z powrotem. Spotkaliśmy się na gruzach, Profesorowie i studenci, i powiedzieliśmy sobie: tu będzie działał dalej Uniwersytet Warszawski. Próbowano nas odwieść od tej myśli i przekonać o błędności tego kroku, lecz my byliśmy nieprzejednani i dopięliśmy swego. Równocześnie z uruchomieniem Uniwersytetu wznowiono działalność Koła Medyków. Wkrótce potem dziekan prof. Czubalski, otwierając wyremontowany Dom Medyków, znów zwraca się do swoich ukochanych uczniów:

„młodzież (…) w okresie wojny lat 1939–1945 (…) wykazała wielki hart ducha i wielki patriotyzm. Pomimo że główne uderzenie wroga, mającego na celu zniszczenie Narodu (…) trafiało (…) w biologiczną podstawę narodu, to jest młodzież – ta młodzież nie załamała się, ale przeciwnie, wykazała wielką odporność i żywotność. Te dodatnie cechy wyraziły się wśród młodzieży zarówno w stałej podziemnej walce z okupantem, jak i w zadziwiającym pędzie do nauki wśród zimna, głodu i łapanek (…) Dla wielu z was tu obecnych byłem w tym okresie nie tylko nauczycielem, ale i kierownikiem, stąd bliska nasza wzajemna znajomość, stąd możność oceny waszych wysiłków, zdobyczy czy niedociągnięć. Serca wasze zapłonęły wtedy wielką miłością do Polski i wielką, a tak usprawiedliwioną nienawiścią do wroga. Uczucia te zaprowadziły was na barykady Stolicy, gdzie ofiarnie przelewaliście krew i oddawaliście życie za wielką sprawę wolności (…) Pamięć o tych wszystkich, którzy w więzieniu, obozach i na barykadach Warszawy oddali swe życie za Polskę, pozostanie w sercach naszych i w sercach przyszłych pokoleń na zawsze.

Wreszcie, jeżeli uczelnię warszawską wybraliście sobie jako swą Alma Mater, jeżeli zdecydowaliście się pędzić życie i prowadzić naukę wraz ze swymi nauczycielami w gruzach naszego drogiego miasta, to pamiętajcie, że to nakłada na was specjalne, dodatkowe jeszcze obowiązki. W ciągu całego, ponadstuletniego okresu naszej niewoli Warszawa zawsze była stolicą Polski, i to nie z tytułów formalnych, gdyż tych często brakowało, ale z tytułu swego moralnego przewodnictwa w Narodzie. Z Warszawy, tego mózgu i serca Polski, szła myśl twórcza i organizacyjna na kraj cały, tu zawsze znajdował najlepszy wyraz duch oporu i walki o wolność Narodu do wystąpień zbrojnych włącznie. Tu padały hasła, idące w Naród. Ta nieugięta, dumna i pełna honoru narodowego postawa Warszawy także w ubiegłej wojnie sprawiła, że choć wróg obrócił Ją w perzynę, sądząc, że zadaje miastu śmiertelny cios, Warszawa pozostała nadal żywą Stolicą Polski. Wam więc, uczniom Uniwersytetu Warszawskiego, nie wolno zostawać w tyle, musicie zawsze kroczyć w pierwszych szeregach polskiego świata lekarskiego, prowadząc ten świat ku ideałom najlepszej i ofiarnej pracy dla Narodu”.

Postawa młodzieży w czasie wojny była rzeczywiście wzorowa. W ogromnej mierze przypisać to można przykładowi, jaki ta młodzież mogła brać ze swych Kierowników – Profesorów.

Profesor Czubalski swoją osobistą dzielnością, poświęceniem i umiłowaniem młodzieży zdobył całkowite jej serce. Dzisiaj, w dniu dla Niego tak uroczystym, młodzież ta składa Mu największy hołd. Pra­gnieniem jej jest, by tak cenny Wychowawca jak najdłużej kierował jej pracą i aby jeszcze niejeden jubileusz mogła z Nim wspólnie obchodzić.

* Artykuł został opublikowany w „Polskim Tygodniku Lekarskim” nr 48, s. 1447–1449.

* Feliks Matuszewski, pierwszy i długoletni laborant Zakładu Fizjologii UW, całkowicie oddany pracy i Zakładowi, zmarł w marcu 1944 r. jako laborant tajnego Wydziału Lekarskiego w Szkole doc. J. Zaorskiego.