<< powrót

Powstanie Warszawskie i Medycyna tom I

Notatki Ze Szpitala Powstańczego 11 cz.1

Komitet Redakcyjny został zobligowany do zamieszczenia w niniejszej monografii notatek z powstania ówczesnego studenta medycyny Jana Walca. Zamieszczamy te notatki bez korekty redakcyjnej jako oryginalny dokument, nie biorąc odpowiedzialności ani za stronę merytoryczną, ani językową czy sty­listyczną.

Komitet Redakcyjny

Jan WALC

Notatki Ze Szpitala Powstańczego 11 cz.1

1 VIII

Na 1 sierpnia nie przewidywano akcji. Nawet wszystko wiedzący Teofil stwierdził, że nic nie będzie – może wieczorem około ósmej – dodał. I rzeczywiście ranek i przedpołudnie przebiegło całkiem spokojnie. Codzienna odprawa na m. p. koło godziny 14.30 także nie przyniosła żadnych rewelacji. Tymczasem wracając z odprawy na kwaterę zastaliśmy tam Bogdana już uzbrojonego i czekającego na swoich „kanonierów”. Nie ulegało już żadnej wątpliwości, że akcja zacznie się lada chwila. Tymczasem nasi ludzie nie zostali powiadomieni, a komendant poszedł do szefa sanitarnego po rozkazy. Bogdan podawał, że godzina W – 16–ta, a więc czasu pozostawało niewiele, znacznie za mało, aby zdążyć zaalarmować wszystkich. Wiktor więc jadł obiad, jednym uchem nadsłuchując, czy aby nie nadejdzie Bogusz. Niestety, nie było go; zjawił się tylko Czesław i został z miejsca posłany na m. p. po drodze zaalarmowaliśmy dr. Władysława i przybyliśmy na m. p. zastaliśmy tam szefa sanitarnego siedzącego z flegmą na fotelu. Okazało się, że „spartolił” on całą historię, gdyż zwolnił łączniczkę i nie mógł przekazać rozkazu. Godziną wybuchu, jak się okazało, jest 17–ta. Ponieważ było już po 16–tej więc zaczął się dość wartki taniec z przygotowaniami sali operacyjnej, opatrunków, sterylizacją narzędzi itp.; w międzyczasie zjawił się Władysław, który zresztą w chwilę po tym „skoczył” do św. Józefa. Około 18.20 usłyszeliśmy pierwsze dość bliskie detonacje i strzały. W bramce wiodącej do Mölkerein widzimy ok. 50 m od naszej bramy wjazdowej do podwórza dwóch wermachtowców z peemami i granatami, którzy z zaniepokojeniem słuchają strzałów i obserwują nasze poruszenia. Zamykamy więc bramę delikatnie. Wprawiło nas to w nastrój zdenerwowania, gdyż ani Bogusza, ani wielu innych jeszcze nie było. Tymczasem strzelanina na mieście prawie nie słabła. Na szczęście, w jakiś czas po tym zaczęli się ludzie zjawiać i kolejno przybywało ich co raz więcej, nareszcie zjawił się Bogusz powitany ogólnym westchnieniem ulgi. Okazało się, że większość z nich szła już pod obstrzałem. Jedna z sióstr jechała rikszą, przy czym kierowca przy końcu trasy cisnął rikszę do pierwszej lepszej bramy i skoczył na swoje m. p. w rezultacie na 17–tą prawie wszyscy byli na miejscu – brakło jedynie kilku sanitariuszek i dr Władysława. Z dokładnością co do minuty, punkt o 17–tej rozpoczęła się strzelanina, wybuchy i serie ka–emów, ze wszystkich stron, z daleka i z bliska. Wszystko już było przygotowane: sala operacyjna i izby przyjęć były ustawione, uporządkowane, gotowe do przyjęcia rannych. Wszyscy czekaliśmy bezczynnie. Nagle na podwórzu pojawiło się 7 młodych ludzi z pistoletami w ręku. Wobec tego koncertu huków, strzałów i wybuchów, ta grupka za swoimi „dziewiątkami” wyglądała tak niepozornie i ubogo, że zrobiło to na nas raczej przykre wrażenie. Okazało się, że chcą oni przez nasze tyły zaatakować sąsiednie składy „Verband der Mölkereien und Eiergenossenschaften” (czyli tak zwaną później „mleczarnię”), obsadzoną przez Niemców. Zaniepokoiło to nas nieco, bo w ten sposób dostaliśmy się w pierwszą linię ognia. No i rzeczywiście, w naszej tylnej bramie wybuchło od razu piekiełko, bo jak się okazało, nasi chłopcy mieli sporo granatów. W tym zamieszaniu nie wszyscy od razu zauważyliśmy śniadego pana, w średnim wieku, z płaszczem przerzuconym przez ramię, spacerującego po podwórzu i badającego sytuację. Był to major Kalwin, dowódca naszego ugrupowania, czekający na zdobycie „mleczarni”, swojego m. p. Tymczasem czas mijał, ogień nie milkł ani na chwilę, a my bez zajęcia siedzieliśmy w izbie przyjęć i z rosnącym rozdrażnieniem wsłuchiwaliśmy się w kanonadę. W pewnej chwili wszczął panikę Kalwin, rejterując spod furtki przez całe podwórze. Alarm był jednak fałszywy. Mniej więcej ok. godziny 18–ej przyszedł meldunek – Niemców jest pięciu, mają peem i granaty, ostrzeliwują się mocno i ciężko się do nich dobrać. Mimo to w pół godziny później mleczarnia była już zdobyta – czterech Niemców leżało rannych lub zabitych, jeden uciekł. Teraz zaczęła się praca nad opatrzeniem kilku naszych lekko rannych (którzy niezwłocznie wrócili do akcji) oraz dwóch ciężko rannych Niemców, z których jeden zmarł nam na sali opatrunkowej. Do pracy przyszło tyle chętnych, że zrobił się tłok. Nastrój od razu się poprawił, wszyscy zaczęli się ruszać, coś pomagać, coś robić. Tymczasem zbliżał się wieczór. Siostry dały nam dobrą kolację, rozplanowaliśmy sobie kwatery, urządzili spanie … ale do spania nikt jakoś nie miał ochoty. Pierwsza noc powstania, strzały na ulicach i spać? Pod osłoną nocy doszlusował dr Władysław od św. Józefa, dając zarazem znać o sytuacji, jaka tam panuje i o przebywających tam lekarzach. Ze względu na lepsze warunki operacyjne przeniesiono tam w ciągu nocy dwóch ciężko rannych (postrzał płuc i śledziony). Reszta personelu, mimo iż właściwie nie miała nic do roboty, nie spała większą część nocy.

2 sierpnia

Rano zgłosił się dr Boguszewski, pragnąc otrzymać jakiś przydział. Bogusz skierował go do św. Józefa, jednak z powodu ostrzału przejście było utrudnione. Po śniadaniu dwa opatrunki wykonano ambulatoryjnie. W chwilę po ich skończeniu od furtki rozległ się krzyk „doktor zabity, doktor zabity!” kilka osób rzuciło się do furtki i tam żołnierze opowiedzieli nam, jak to dr Boguszewski koniecznie, mimo ich ostrzeżeń, chciał przeskoczyć do św. Józefa. Obstrzał nie był specjalnie gwałtowny, więc udało mu się przeskoczyć na drugą stronę Hożej. Wtedy, stojąc już w bramie, wychylił się, wołając do żołnierzy: „Powiedzcie dr. Boguszowi, że przeszedłem!” – i wtedy dostał kulą w głowę. Zwłoki leżały po drugiej stronie ulicy, ale nie próbowaliśmy nawet dostać się do nich, tak że pogrzebem zajął się ktoś inny. Wypadek ten przygnębił nas wszystkich. W niecały kwadrans po tym przybiegł wystraszony ppor. Marian pytając: „co to Bogusz nie żyje?” okazało się, że wiadomość dotarła do niego w zniekształconej formie – Bogusz, a nie Boguszewski i biedak przeraził się.

Przed południem przyszedł ppor. Bogdan, który, jak się okazało, został d–cą pododcinka Emilii Plater.

Na obiad (pierwszy powstańczy obiad, jak ktoś nie omieszkał zauważyć) siostry dały nam boczek w takiej ilości, że zgodnie stwierdziliśmy, że tak tłusto nikt z nas przed akcją nie jadał. Po południu znowu brak roboty fachowej, wszyscy usiłują znaleźć sobie jakieś zajęcie. Wreszcie, jakby na pociechę, przyniesiono nam rannego Niemca. Przystąpiono więc do pierwszego większego zabiegu. Rezultat był smętny – okazało się, że większość personelu kobiecego, przydzielonego przez W. S. K. jako siły fachowe nie ma o niczym pojęcia. Dość wspomnieć, że narkotyzerka zużyła dwie i pół butelki eteru, a delikwent mimo to bynajmniej nie spał jak należy. Bogusz wściekał się i klął na czym świat stoi. Wiktor wściekał się nie mniej, a wszyscy odnieśli bardzo nieprzyjemne uczucia z tej pierwszej próby zespołu. Tegoż dnia zmarł drugi Niemiec, więc pochowano ich obu w ogródku Sióstr. Wieczorem nie przydarzyło się nic godnego uwagi. Większość z nas poszła znacznie wcześniej spać.

3 sierpnia

Niski pułap chmur, deszcz mżący, przechodzący w ulewę. Uruchomiono „punkt golarski” dla sztabu dywizji, przeznaczając na ten cel brzytwę szefa sanitarnego i żyletki chirurgów (co dało w wyniku wieczorem 12 butelek wina z kwatermistrzostwa). Róża chodziła dwukrotnie do mleczarni, skąd przyniosła nieco leków i szkła laboratoryjnego. Łączniczka Halinka wysłana została z zapotrzebowaniem leków do apteki „Pod Aniołem”. Ponieważ apteka była zamknięta, więc przeszła pod obstrzałem do mieszkania magistra, sprowadziła go i otrzymała większość leków na sumę 365 zł (!).

Podczas obchodu zauważyliśmy, że ulica jak okiem sięgnąć jest udekorowana biało–czerwonymi flagami. Wrażenie było bardzo silne. Zapanował dość podniosły nastrój, wywieszono flagę Czerwonego Krzyża. Z powodu braku ruchu rannych przeprowadzono reorganizację rozkładu dnia, kwater itp. odbyło się też nabożeństwo żałobne za dr. Boguszewskiego w kaplicy sióstr, przeniesionej tempore belli do piwnicy. Doszlusowała Ewa, przedostając się z Wareckiej przez Aleje. Na punkt przybył po południu doc. Zawadowski, pytając, czy może przysłać rannego do zagipsowania, a zarazem donosząc o funkcjonowaniu jego zakładu. Zgłosił się do niego „pistolet”, jeden ze szturmujących koszary SS Ukraińców w poselstwie czeskim. Odesłano rannego na powtórzenie zdjęcia, po czym wrócił i założono gips. Pod wieczór ukazały się samoloty niemieckie, prawdopodobnie osłaniając odwrót z rejonu al. Niepodległości. Rano zjawił się dowódca dywizji, podał wiadomości z placu boju. Wyrażono prośbę Sanitariatu o zbudowanie barykady w celu umożliwienia komunikacji ze św. Józefem. Dowództwo zgodziło się, mówiąc, że jest to potrzebne, gdyż odcinek jest eksponowany i bez osłony. Do wnętrza zdołało ich wpaść pięciu i tych pięciu zdobyło gmach, kilkadziesiąt kb, koło dziesięciu sztuk broni maszynowej, skrzynki z granatami i … wzięło do niewoli 70 ss–manów. Ten niewiarygodny fakt tłumaczy się tylko całkowitym zaskoczeniem i dużą ilością granatów rzucanych w każde okno. Zaś po tym rewelacyjnym czynie Kazimierz, nasz pacjent, poszedł jeszcze rozbić bunkier na rogu al. Róż, co mu się zresztą udało.

Na rozkaz szefa sanitarnego dostarczono nam transport lodu, który został częściowo wykorzystany do mrożenia wina. Wieczorem powtórnie przybył dowódca dywizji z pułkownikiem z dowództwa i z inżynierem w celu zaplanowania budowy barykady. Budowę rozpoczęto i szczęśliwie zakończono. Po wycofaniu się barykada została ostrzelana ogniem ka–emów z Ministerstwa Komunikacji. Ogień trwał blisko godzinę – prawdopodobnie Niemców prowokowały do tego dwa styliska od łopat, imitujące karabiny. Żandarmeria polowa przyprowadziła byłego więźnia z Mokotowa lekko rannego w głowę. Część kobiet sanitariuszek z patrolu W. S. K. przekazano do Komendy, reszta odnalazła swe oddziały. Na dyżurze dr. Wiktora łącznik z dowództwa przyszedł z ustnym meldunkiem – „Sytuacja bardzo dobra, spodziewane wyłączenie wodociągów, pożary na mieście rozszerzają się, przygotować wodę”. Po dłuższym namyśle rozszyfrowano to jako ostrzeżenie z dodatkiem optymizmu dla uniknięcia wczorajszego podniecenia. Wobec tego ściągnięto Wacusia i po spenetrowaniu dachu (pocisk zapalający na dziedziniec) wystawiono czujkę przez dymnik. Tego wieczoru kapitan Marwicz przesłuchiwał Niemca Hutta, wrażenie bardzo ujemne. Wyrok śmierci wykonano następnego dnia i wywieszono go na tablicy ogłoszeń jako pierwszy wyrok. Dr Władysław udał się do św. Józefa. Dr Bogusz i Wiktor poszli na stanowiska ogniowe ppor. Bogdana; nie zastali go, lecz spotkali znajomych, między innymi pchor. Ciemnego, który zakomunikował im o trafieniu w szyję i twarz zabójcy dr. Boguszewskiego. Był to jego szósty Niemiec. Karbuje on ich białym tuszem na kolbie schmeisera, zwanego popularnie Karolina. Obejrzano też katiusze, kb rosyjski, którego wystrzały pojedyncze udają ze średnim powodzeniem działko, gdyż strzela się z niego z bunkierka pokrytego blachą pięciomilimetrową. Tegoż dnia była w ambulansie drobniutka panienka o wielkich oczach, której płyta chodnikowa zgniotła palec przy budowie barykady na odcinku ppor. Bogdana. O budowie tej barykady opowiadał ppor. Bogdan – „Wyszedłem na środek ulicy i krzyczę – worków, worków mi potrzeba – na to sypnął się deszcz worków i wybiegli ludzie tłumnie.” W godzinę moja barykada gotowa była aż pod pierwsze piętro. W ogóle ludność współdziałała z naszą akcją. W jednej z kamienic stał nasz oddział i przygotowywał w oknach butelki z benzyną do zwalczania czołgów – wkrótce wszystkie cywilne okna udekorowane były takimi butlami.

4 sierpnia

O godzinie 7.45 łącznik z pozycji ppor. Bogdana zawiadamia o jego zranieniu. W czasie przeprowadzania na punkt okazało się, że miał dużo szczęścia. Patrol sanitarny bez rozkazu wyskoczył do rannego i przeniósł go do św. Józefa. Patrol wrócił pod obstrzałem bez strat i dostał opr. Z powodu zbudowania barykady zdjęto posterunek ogniowy przy furcie. Sąsiedni oddział z drugiej strony ulicy ma prawdopodobnie za dużo amunicji, bo wali z kb do samolotów. Na salę rannych wpadł pocisk z broni pokładowej samolotu. Inny pocisk upadł koło siostry Jadwigi przechodzącej przez dziedziniec. Nawiązano łączność z doc. Zawadowskim w jego zakładzie, uzyskując punkt rentgenologiczny. „Wyfasowano” po raz pierwszy setkę sportów po 7 sztuk na łeb; odbyła się msza na intencje personelu, na którą udał się jako kolator dr Bogusz. Do obiadu mało zdarzeń, robi się sennie. O 17–ej rozkaz z dowództwa: „Przenosić od godz. 19–ej punkt opatrunkowy na Poznańską”. Po obejrzeniu i rozplanowaniu lokalu przeniesiono i urządzono nowy punkt w ciągu dwóch godzin, nie przerywając prawie opatrywania (zresztą w tym czasie rannych nie było). Przed przeniesieniem wszystkie kobiety z patrolu W. S. K. odmeldowały się.

5 VIII

Rozwinięto żywą działalność na nowym m. p. Oprócz prac przy porządkowaniu i urządzaniu lokalu dokonano wypadu pod osłoną barykady na Poznańską 12 do byłej siedziby Niemców. Zarekwirowano i przyniesiono stamtąd 19 prycz sprężynowych oraz większą ilość sienników, materaców i innych drobiazgów. Po raz pierwszy wtenczas zakwitł szaber, na którym to polu już wówczas trzymał prym dr Wojtek, który doszlusował tegoż dnia rano jako ostatni z zespołu konspiracyjnego. W czasie przenoszenia jakiś idiota strzelał z kb zza barykady, całkiem niepotrzebnie denerwując Niemców. Po skończonym przenoszeniu zgłosił się on i zażądał wydania mu 5 sienników dla jego ludzi. Po odmowie zwrócił się do dr. Bogusza: „Jestem kwatermistrz Beczka, osłaniałem transport, moi ludzie pomagali pańskim itd., więc musi mi pan dać te 5 sienników”. Dr Bogusz powiedział mu, co myśli o osłonie ogniowej transportu i pomocy. Na to Beczka – „No tak, panie doktorze, ale zawsze ręka rękę myje, więc …” Niestety, tej wielkiej prawdy dr Bogusz zrozumieć nie chciał! Na sali opatrunkowej wrzało – przez punkt opatrunkowy przewinęła się rekordowa liczba 11 rannych ambulatoryjnych, 2 leżących i kilka zmian opatrunków. Stosunkowo dużo zgłasza się cywilów, kwitnie praktyka internistyczna i pediatryczna. Po południu dr Wiktor i siostra Jadwiga wyruszyli na miasto, skąd przynieśli oprócz rzeczy osobistych zapas katgutu. Szef sanitarny postarał się o „fasunek” 50 butelek wina dla szpitala. Przybyło dwóch gości z BIP–u, Teofil z towarzyszem, opowiedzieli plotki i zrobili interview, który na drugi dzień został wydrukowany. W ciągu dnia trwały w nieco mniejszym stopniu pożary i bombardowania. Dochodzą pierwsze wiadomości o zrzutach. Wieczorem dr Wiktor opowiada o nastrojach w mieście. Trzy pielęgniarki, które wydostały się ze szkoły pielęgniarek, opowiadają o sytuacji i o nieudanym szturmie 1–go w nocy.

W nocy zaalarmowano patrol sanitarny z dr. Władysławem. Na Hożej 39 zastano już zwłoki oficera sztabowego, który dostał serię kaemu w czaszkę z wlotem przez oko. Wydano orzeczenie lekarskie. Wrażenie dość makabryczne, tak że Czesława „zemdliło”.

6 VIII

Rano szef sanitarny wstając, stwierdził: „Psia krew, to strzelanie byłoby bardzo przyjemne, gdyby nie było takie niebezpieczne.” Okazało się, że większości osób przeszkadzała spać nocna kanonada armatnia. Rano odbywało się dalsze porządkowanie i organizowanie GPO. Wszyscy członkowie zespołu dostali określone funkcje i działy. Rozwinięto i przekształcono kancelarię, samorzutnie posłano rozkazy do komendy. W międzyczasie miał miejsce nalot angielski ze zrzutami. Niektórzy lekarze widzieli spadające spadochrony! Mówiono o biało–czerwonej szachownicy na samolotach (?). Koło południa dr Bogusz, dr Wiktor i Klemens z kpt. Marwiczem zrobili wypad do ambasady sowieckiej. Dom nie strzeżony, wewnątrz zastano skład mebli. Z przedmiotów bardziej interesujących odkryto 10 łóżek żelaznych siatkowych. Przy wyjściu kpt. Marwicz zrobił awanturę straży, której przedtem nie było. Czesław przeprowadzał prawdziwe boje z właścicielką mieszkania p. Sawicką na temat maszynki elektrycznej, garnka wody, miednicy i innych przedmiotów. W dalszym ciągu ludność cywilna znosi książki, leki, naczynia etc. Dokonywany jest rozdział papierosów, lecz w niewielkiej ilości. Po południu patrol sanitarny (Klemens, Wacuś, Ewa) przyniósł rannego z drugiej strony ulicy Poznańskiej. W chwilę po tym tenże patrol został wezwany do „Mleczarni” i przyniósł stamtąd rannego z dachu. Do dr. Wiktora przyszła żona jego przyjaciela z Klonowej i opowiedziała o gromadzeniu kobiet w al. Szucha. Pod wieczór zgłosiło się jeszcze kilka kobiet z al. Szucha dla przenocowania. Komendant OPL i dyrektor PZOW przyszli do dr. Bogusza w popłochu. Okazało się, że posterunek ogniowy z bramy (Beczka) jest ściągnięty i dom pozostał bez osłony. Z tego powodu panowie ci pytają, co będzie, gdy Niemcy wpadną i zrobią masakrę. Dr Bogusz wylał na nich kubeł zimnej wody.

7 VIII

Z rana wyniesiono rannego z odcinka ppor. Bogdana z postrzałem płuca. Dość duży ruch w ambulatorium. Słaby ogień, nieznaczne pożary na mieście. Na ogół brak wyczerpujących wiadomości z placu boju. W domu GPO OPL po doświadczeniu z pożarem zorganizowało pracę przymusową całej ludności bez względu na wiek przy urządzeniach obronnych. Zgromadzono duże ilości kubłów z wodą, piaskiem, uprzątnięto materiały łatwopalne ze strychu, zreorganizowano służbę przeciwpożarową Dzień minął spokojnie, bez wydarzeń. Wiele sióstr dostało przepustki na miasto. Przyniosły one szereg wiadomości po południu, zgłosiła się jakaś kobieta, podobno pielęgniarka, która jakoby wiedziała o wielkich brakach w zaopatrzeniu np. na narzędzia szpitala na Śliskiej i na własną rękę zaalarmowała GPO. Ponieważ sprawa wyglądała nieprawdopodobnie, kazano jej przynieść zapotrzebowanie pisemne.

d. c. 6. VIII

Z rana szef sanitarny zrobił inspekcję rejonu i rozesłał rozkazy co do meldunków o stanie sanitarnym domów i punktów opatrunkowych (liczba lekarzy, rannych, chorych, materiały etc.) i patrol sanitarny (dr Wiktor, Klemens, Czesław) poszedł z rannymi do rtg. u doc. Zawadowskiego. Przed południem średni ruch na sali opatrunkowej – głównie małe opatrunki i porady. Zaczął się duży ruch z meldowaniem się lekarzy do szefa sanitarnego oraz z ludnością cywilną przynoszącą leki i materiały pomocnicze dla GPO; przyniesiono dużą ilość leków różnego rodzaju, sporo bielizny pościelowej i innych drobiazgów. Podczas gdy I grupa była na obiedzie, zaczął się nalot, potraktowany jako angielski. W dowództwie zaczęto dawać sygnały dla zrzutów. Okazało się, że są to samoloty niemieckie, zrzucające bomby zapalające. Po powrocie na m. p. okazało się, że płonie dach na małej oficynie oraz dach GPO. Czesław i Klemens udali się na dach dla gaszenia – okazało się, że dach jest pod obstrzałem i leży na nim ranny. Wywindowano rannego na firance przez okno i zniesiono na dół. Na klatce schodowej zaczął się obstrzał ze strony AK. Ranny okazał się ciężkim złamaniem postrzałowym podudzia ze wstrząsem. Ponieważ operację trzeba było odwlec, Klemens, Twardo oraz sanitariuszka Marcelka udali się do gaszenia. Reakcja publiczności – mieszkańców bardzo nieprzyjemna – szereg kobiet z pieskami, manatkami siedziało w schronie lub przy wyjściu, utrudniając akcję i nie poczuwając się do obowiązku pomocy. Na skutek braku ludzi trudno było urządzić łańcuch i zorganizować dowóz piasku i wody windą. Po godzinie ogień mniej więcej zlokalizowano. Drugi ranny z dachu przyszedł na GPO z powierzchownym postrzałem klatki piersiowej. Ponieważ ogień w oficynie zdołano ugasić, przybyli stamtąd ludzie, którzy zorganizowali pod presją (!?) łańcuch i akcja gaszenia przebiegała dalej planowo. W chwilę potem (godz. 3–4) przyniesiono z dachu rannego Twardę. Okazało się, że już nie żyje – dostał postrzał przez serce lub pnie naczyniowe. Niedługo potem zaczęto operację (dr Stefan, Wiktor), która trwała dość długo. Chory skrwawił się znacznie, wieczorem zrobiono transfuzję (dr Stefan przyniósł aparat Joubego od św. Józefa od s. Józefy, siostra rannego dała krew). Po operacji zaczął się duży ruch głównie z opatrunkami drobniejszych zranień podczas gaszenia oraz oparzeń. Zrobiono operację wyniesionego przestrzału klatki piersiowej oraz operację zeszycia postrzału palca u małego chłopca (łącznik) na dachu. Ruch opatrunkowy trwa jeszcze po kolacji. Wieczorem odbył się na podwórzu pogrzeb Andrzeja Twardy – po odprawieniu modłów przez dwóch księży przemówił krótko dr Bogusz i zaintonował „Serdeczna Matko” i nastąpiło zasypanie grobu. Na grobie położono biało–czerwony proporczyk i kwiaty. Noc minęła spokojnie.

d. c. 7. VIII

Po południu ruch ambulatoryjny większy. Z odcinka por. Bogdana, będącego pod obstrzałem stukasa przybyło 2 rannych ciężej, 1 kobieta lekko. Patrol sanitarny stwierdził zgon 1 cywila. Ranni zostali wszyscy na dach przy gaszeniu pożaru. Por. Bogdan zgłosił się po południu do GPO na odpoczynek. Przyniósł zdobycz – 3 książki z Progo atmu. Dr Stefan i Róża wyruszyli do miasta dla odwiedzenia różnych osób, dopełnienia odmy etc. Byli też obecni u Forkasiewica na koncercie dla AK (Fogg). Pod wieczór ks. Kapelan spisał dane konieczne do ślubu. Datę ślubu oznaczono na sobotę 12. Wieczór i noc bez wydarzeń. Otrzymano duży przydział denaturatu oraz karbidu.

8 VIII

9 VIII

Zgłosił się do nas ginekolog dr X, Inżynier, który został przydzielony do szefa sanitarnego jako jego zastępca. Na sali operacyjnej bardzo duży ruch opatrunkowo–ambulatoryjny, zespół nie miał chwili czasu na uprzątnięcie sali. Po obiedzie dokonano amputacji nogi przy pełnym zespole operacyjnym. Bezpośrednio potem zaczęły się sypać drobne opatrunki i zabiegi.

10 VIII

Zaczęto urzędowanie od nowego porządku. Ruch w ambulatorium niewielki. 9 pielęgniarek poszło na Wspólną 41, skąd wyfasowały materace, z którymi wróciły pod obstrzałem. Oprócz opatrunków regulowano zaległości kancelaryjne w kartach ambulatoryjnych. Po południu ruch ambulatoryjny większy.

17 VIII

Wieczorem przybył zaproszony doc. Zawadowski. Pokazano mu GPO, jego urządzenia, rannych etc. Następnie odbyła się mała kolacyjka w gronie lekarskim – podano kanapki (byczki!) i koniak Martela. Niestety, docent nie pije. Rozmowa była ożywiona i miła.

18 VIII

Rano wszystko normalnie. Niezbyt wielki ruch opatrunkowy, zauważyć się daje powolne dostosowywanie się pacjentów do porządku dziennego: 10–11 opatrunki, 3–6 wewnętrzne, rtg. etc. Pod wieczór kilka silnych detonacji w pobliżu. Po chwili łączniczki zaalarmowały GPO, że na Wspólnej 63 i 61 jest ok. 30 rannych. Ponieważ dr Bogusz był nieobecny, więc Adam wysłał 2 patrole sanitarne do pomocy. Na GPO przyniesiono 5 osób. Patrol męski przyniósł ponadto rannych do PO Poznańska 15. Ranni na miejscu znajdowali się w piwnicy, dokąd ich przeniesiono w obawie przed dalszymi granatami. Ciemności, histeria kobiet, fatalne przejścia, przenoszenie na kocach i rękach, bo nosze „nie przechodzą”. Wydatna i dobra pomoc cywilów. Prace rozpoczęły się dość późno i w pełnym zespole trwały do godz. 6–ej rano. Mimo kieliszka koniaku wszyscy upadali dosłownie na nos. Przypadki ciężkie, niektóre inoperabile, parapleg.

19 VIII

Po nieprzespanej nocy personel wstał późno (i to niecałkowicie). Na sali opatrunkowej dość duży ruch ambulatoryjny. Po południu Róża i Jadwiga udały się w odwiedziny na placówkę bojową por. Bogdana (przedwojenny piperment). Po południu dość słaby ruch. Dwa lekkie przypadki zranień od Bogdana, zostały skontrolowane rtg. W rtg. ponadto usunięto dwa odłamki, z tego drugi został usunięty rekordowo przez Wiktora. Relacja Jadwigi: kwatera E. Plater 14 – por. Bogdan na kanapie, piperment, przedwojenne papierosy. „Zaglądanie” do Niemców. Koncert Chopina w rozwalonym mieszkaniu słuchany w kucki na chodniku pod barykadą. Około godz. 6–ej przyniesiono 4 ciężko rannych i przystąpiono do zabiegów: 1 tchawicę nie operowano, 2 – trepanacja – po przygotowaniu okazało się, że zmarł, 3 – uważany za najlżejszy – rana podudzia – okazała się konieczność amputacji i rana w okolicy spojenia łonowego (zmarł w nocy). Zabiegi skończono o godz. 10. Koło 12–ej przybył chory z postrzałem płuc – operowany – szew opłucnej. Wieczorem sąsiad żandarm uprzedził nas, że Zaremba ogłosił pogotowie.

20 VIII

Z rana na sali opatrunkowej średni ruch ambulatoryjny. Część personelu udała się na mszę polową. Na sali opatrunkowej zaczęto zwalczać muchy, które stały się plagą. Założono siatkę ochronną, po porozumieniu z Jarem złożono zapotrzebowanie na 50 m tiulu. Po południu zgłosiła się do ambulatorium kobieta w trakcie porodu – skierowano ją do ginekologa (Fufcio). Spory ruch chorych wewnętrznie (colitis). Dr Wojtek zaczął organizować punkt opieki dla niemowląt (mleko skondensowane, kazeina techn. etc). Bogusz i Wiktor udali się do rtg. i po powrocie operowali dwa przypadki – ekscyzja, usuwanie odłamków. Wieczorem odczytano rozkaz dzienny (pochwała dla Klemensa za wyniesienie rannego spod obstrzału). Przybyła też w odwiedziny dr Hanka ze swą współpracowniczką.

21 VIII

Dzień przeminął bez specjalnych wydarzeń. Dr Wojciech z dnia na dzień ma co raz więcej pracy z przyjmowaniem chorych, wizytami na mieście oraz w związku ze swym zawodem „karmiącej matki”. Po południu rtg.

22 VIII

Dzień na ogół bardzo spokojny. Rano normalny ruch na sali opatrunkowej. Po południu na mieście nieco głośniej, odzywają się „ryczące krowy”. Po południu operacje w rtg., które ciągną się długo, prawie do 9–ej (jeden chory przez 1,5 godz. – 6 odłamków). Bardzo silne wybuchy w sąsiedztwie, okazuje się, że „krowy” trafiły w Skorupki 3 (?) i 8 oraz w ul. Wilczą 29 (?). Po powrocie z rtg. odbyło się oblewanie nowej kancelarii GPO – przydziałowe jajka posłużyły do „eierkoniaku”. Mikstura okazała się potężnie za mocna. Noc spokojna.

23 VIII

Rano spory ruch ambulatoryjny. Specjalnych wydarzeń nie ma. Około południa dr Wiktor i dr Adam kładą się na colitis do łóżka. Po południu Bogusz, Stefan, Walenty idą do rtg. Pod wieczór zbierają się świeżo ranni, z których jeden umiera bez zabiegu, a dwie kobiety „załatwia się w nocy” w rtg. Dr Stefan przynosi relacje o parlamentariuszu niemieckim z alei Szucha, którego widział na mieście, prowadzonego z zawiązanymi oczami przez Kruczą przez nieprawdziwe przełazy i barykady ku wielkiej radości ludności. Przychodzą wiadomości o Paryżu i wojnie rumuńsko–niemieckiej. Dr Bogusz i dr Adam składają nocną wizytę u por. Mariana (podobno wód). Po powrocie stwierdzili oni, że Walenty, mający dyżur na operacyjnej, śpi tak słodko, że nie można się go dobudzić. Przyszedł list od Żaby i Fifinki – „walczą”, przesyłają pozdrowienia. Kłopoty z vd do pracy – sprowadza się je z ul. Marszałkowskiej 69. Do roboty przybyły dwie osoby: małżeństwo Both z Łodzi, tam eingedentscht, aresztowani i trzymani w areszcie PKB, obecnie puszczeni na wolną stopę. Późnym wieczorem robiona transfuzja dziecku dr. Czyżewicza. Wyłoniła się kwestia mieszkania p. Sawickiej. Zgłosił się syn tryumfujący (myśmy działali na swoją rękę – on przez PKB starał się wszelkie możliwe robić trudności i bruździł co się zowie). Dr Bogusz oblał go zimną wodą. Rozmowa z matką kończy się tonem ostrym, głośno.

24 VIII

Nad ranem wracający od Mariana dr Bogusz i dr Adam (podobno „tryknięci”) zastają Walentego śpiącego – dostaje on karny dyżur 24–godzinny. Colitis panuje – położyła się Maria i Zofia – ta ostatnia po nadzwyczajnej kuracji własnego pomysłu (kapuśniak). Wiktor i Szef leżą dalej. Ruch opatrunkowy normalny. Po południu bardzo duży ruch dziecięcy i internistyczny – dr Wojtek szaleje z robotą. Przybyły Żaba i Fifinka z wizytą – są w NSZ–cie bat. Warszawianka w poczcie dworcowej. Opowiadają dużo – przeżyć mają sporo i dość barwnych, obie zostały wymienione w rozkazie. Nad ranem jeden zgon. Nowych rannych nie było.

c.d.n.