<< powrót

Pamiętnik TLW 2010

Ze wspomnień seniora warszawskiej neurochirurgii

Jerzy Szapiro

Ze wspomnień seniora warszawskiej neurochirurgii

Profesor Jerzy Szapiro urodził się  w 1920 roku w Warszawie.  Świadectwo dojrzałości  uzyskał w Gimnazjum im. X. Józefa Poniatowskiego.  Bezpośrednio po tym wstąpił na Wydział Lekarski Uniwersytetu  Józefa Piłsudskiego  w Warszawie.  Studia te kontynuował  na tajnych kursach  organizowanych w getcie warszawskim.  Ukończył  studia medyczne po wojnie na Uniwersytecie Warszawskim  i uzyskał dyplom lekarza  w 1947 roku.  W tymże roku rozpoczął pracę w Klinice Neurochirurgii Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie specjalizował się pod kierunkiem prof. Jerzego Choróbskiego,  zdobywając odpowiednie umiejętności zawodowe.  Doktorat uzyskał  w 1950 r., tytuł naukowy i stanowisko docenta – w 1954 roku. W roku 1956 został kierownikiem Katedry i Kliniki Neurochirurgii Akademii Medycznej w Łodzi, gdzie w   1961 r.  otrzymał tytuł i stanowisko profesora nadzwyczajnego, a w 1976 – zwyczajnego.

W 1968 roku, po tzw. wydarzeniach marcowych, został odwołany z kierownictwa  katedry i kliniki. W 1981 roku uchwałą Senatu Uczelni postanowiono przywrócić go na stanowisko kierownika kliniki, uznając, że został go pozbawiony ze względów politycznych.  Do realizacji tej uchwały nie doszło z powodu wprowadzenia stanu wojennego.  Od roku 1968 do 1984, tj. do przejścia na emeryturę na własną prośbę,  był profesorem przy katedrze.

Jest członkiem  założycielem Polskiego Towarzystwa Neurochirurgów, a obecnie  Członkiem Honorowym Towarzystwa.  Od 1961 roku  członek korespondent  Francuskiego Towarzystwa Neurochirurgów, a od 1970 – Amerykańskiego Towarzystwa Neurochirurgów.  Przez wiele lat był członkiem Komitetu Nauk Neurologicznych PAN.  Był promotorem 19 rozpraw   doktorskich i opiekunem 12 habilitantów, a jego uczniowie zajmowali bądź zajmują kierownicze stanowiska  placówek neurochirurgicznych w kraju lub za granicą.

Zainteresowania naukowe Profesora to   szeroko pojęte zagadnienia operacji nowotworów wewnątrzczaszkowych, choroby naczyniowe, zwłaszcza możliwości krążenia obocznego mózgu, oraz tzw. objawy zwodnicze  w procesach chorobowych.  Zawarł swe doświadczenia  w 108 pracach i esejach oraz w odczytach wygłaszanych w kraju i za granicą.

Moje zetknięcie  z neurochirurgią –  wspomina profesor Jerzy Szapiro – odbyło się w sposób zupełnie niezwykły.  Jako student  Tajnego Nauczania Medycyny w getcie warszawskim pracowałem w Szpitalu na Czystem, który został przeniesiony potem w granice zmniejszającego  się getta.   W oddziale  neurologii przebywał ok. 35-letni mężczyzna,  Wiktor Braun (nazwisko wryło mi się w pamięć), z postępującym niedowładem nóg, u którego zdiagnozowano guz rdzenia kręgowego.  Wobec braku odpowiedniego specjalisty na miejscu poproszono  o konsultację i operację  dr. Jerzego  Choróbskiego, prowadzącego oddział neurochirurgii w Szpitalu Dzieciątka Jezus.  Chociaż  udzielanie wszelkiej pomocy Żydom wiązało się wtedy z ryzykiem  utraty życia  (np.  w takich okolicznościach zginął prof. Raszeja),  dr  Choróbski przybył.  Ujrzałem młodego, szczupłego mężczyznę, z którego tryskała energia  i który przeprowadził  w równie  błyskotliwy sposób operację usunięcia guza zewnątrzrdzeniowego.   Kiedy po trzech dniach chory stanął na własnych nogach i zaczął chodzić, nie można się dziwić niewyobrażalnemu podziwowi  studenta medycyny.  Wtedy też  powiedziałem sobie, że jeżeli los pozwoli mi przeżyć  te okropności, których byłem świadkiem,  oraz wojnę i jeżeli ukończę studia medyczne, absolutnie poświęcę się neurochirurgii.  Takie to dziwne ścieżki prowadzą do celu.

Medycynę ukończyłem szczęśliwie po wojnie.  Pomny  moich postanowień sprzed lat, w marcu 1947 r.  udałem się  do dr. Choróbskiego (wtedy ostatnie dni pracował jeszcze  w niezwykle trudnych warunkach  w Szpitalu Dzieciątka Jezus).  Pierwsze spotkanie z wielkim neurochirurgiem było  krótkie, bo dr Choróbski  nie lubił długich dywagacji o niczym,  i zostałem  przyjęty na etat starszego asystenta  już od pierwszego dnia pracy w Klinice Neurochirurgii  w Szpitalu  Przemienienia Pańskiego.  Byłem niezwykle dumny, że znalazłem się w takim miejscu, uważając to za pewną nobilitację zawodową.

Chociaż warunki pracy w szpitalu były tu lepsze niż w poprzednich miejscach, to przecież w tym powojennym okresie odczuwało się braki dosłownie wszystkiego.  W moim ówczesnym przekonaniu zrodziła się opinia, że tak wielki człowiek, jakim był wtedy już docent Choróbski, dysponuje tak małymi możliwościami.

Docent  Choróbski asystentów nie obrażał,  ale dość lekceważył.  Wiadomości fachowe przekazywał w drodze na korytarzu, podczas omawiania przy łóżku chorego, przed i po operacji. Zwłaszcza to ostatnie miejsce było nieprzebranym źródłem wiadomości  dla słuchających z nabożnym podziwem asystentów.  Odznaczał się bowiem niebywałą pamięcią i zdarzało się, że omawiany przypadek chorobowy porównywał z podobnym, jaki widział w Kanadzie lub USA przed  15 czy 20 laty. Poznawanie techniki operacyjnej  odbywało się w czasie asysty oraz w czasie pobytu na sali operacyjnej, gdy któryś z nas, asystentów, co jakiś czas ocierał pot z czoła naszego mistrza.

Sekcje mózgów  wykonywał zawsze samodzielnie,  zawsze w nawiązaniu do przebiegu choroby i operacji,  którym to posiedzeniom naukowym nadawał szczególne znaczenie. Również sam dokonywał rozpoznań histopatologicznych. Mnie ustanowił wkrótce asystentem do uczenia siebie i innych, powierzając mi  m. in.  prowadzenie ćwiczeń co uważałem za wyróżnienie.

A teraz  kilka anegdot.

W czasie oglądania chorych pooperacyjnych zwróciłem uwagę, że chory po wczorajszej operacji lekko przysypia i jęczy z bólu. Sugerowałem, że możemy mieć do czynienia z powikłaniem pooperacyjnym  w postaci krwiaka lub obrzęku. Profesor spokojnie  odchylił kołdrę, obmacał brzuch chorego, polecił cewnikować; chory uspokoił się i oprzytomniał.                   Asysta przy operacji była z reguły, zdaniem profesora, zła, przeszkadzająca. Nierzadko z sali operacyjnej dobiegał głos: „Niech no się tam ktoś inny domyje!”. Po kilku minutach pada pytanie: „No kto tam się myje?” Odpowiedź:  „Panie profesorze,   doktor  XY.”  Komentarz profesora: „Z deszczu pod rynnę, psiakrew!”.

W okresie, o którym mówię,  obowiązywał pawłowizm  w naukach medycznych,  w życiu codziennym  – normy pracy. Również w pracach naukowych było dobrze widziane  nawiązanie do obowiązującej doktryny.  Kolega Miecio G. postanowił wykazać skuteczność leczenia balneologicznego w dyskopochodnej rwie kulszowej i „popełnił” odpowiednią pracę, z której publikacją miał jednak pewne kłopoty. Ułożony przeze mnie wierszyk  pt. Miecio w Redakcji wydawnictw PAN-owskich  kłopoty te charakteryzuje, jako element epoki.

Przychodzi nasz Miecio z samego rana:

„Najmocniej przepraszam Szanownego Pana,

Nie mam czasu na czekanie,

Chcę swą pracę wydać w PAN-ie,

No bo przecież jest bez celu

Dać ją do PZWL-u.

Tam ją skrócą, tam ją złają,

Dosyć sam skróciłem ja ją,

Tam wydają bardzo bidnie,

A jam siedział noce i dnie …”

To mu powiedzieli: „Drobnostka, błahostka,

Trzeba ją  p o g ł ę b i ć”.

Nazajutrz przychodzi z samego rana:

„Najmocniej przepraszam Szanownego Pana,

Nie mam czasu na czekanie,

Chcę, by praca wyszła w PAN-ie.

P o g ł ę b i a ł e m  aż do  świtu,

Poprawiłem i tu i tu,

Tam dodałem, tu ująłem,

Porównałem wnet z zespołem

Rwy kulszowej oraz dysku,

Dałem wodę z mózgotrysku,

Tu pionierski robię krok ja

Woda – więc balneologia”.

To mu powiedzieli : „Drobnostka, błahostka,

Trzeba w y g ł a d z i ć”.

Nazajutrz przychodzi z samego rana:

„Najmocniej przepraszam Szanownego Pana,

Nie mam czasu na czekanie,

Chcę, by praca wyszła w PAN-ie.

Wygładzałem nockę całą,

Wazeliny też niemało,

Tutaj ukłon, tu aluzja,

Będę łatwiej teraz rósł ja,

Tam cytata i tu tudzież –

Cicho jedziesz, dalsze budziesz,

Więc gładziutko jak po maśle,

To nie wyjdzie praca ma źle”.

To mu powiedzieli: „Drobnostka, błahostka,

Trzeba to – z   w y d ź w i ę k i e m”.

Nazajutrz przychodzi z samego rana:

„Najmocniej przepraszam  Szanownego Pana,

Nie mam czasu na czekanie,

Muszę więc piłować w PAN-ie,

Ja mam serce bardzo miękkie,

Napisałem już z  w y d ź w i ę k i e m,

Że z tym dyskiem w mej opinii

Powinniśmy iść  PO LINII,

Na ETAPIE oraz W RAMACH

Wielki stanu zrobić zamach,

Szkolić się dyskologicznie

Na początku mały speech, nie?

Więc masówka, potem pochód,

To przyniesie pewien dochód

I życiowa moja stopa

Się  podniesie, to nie faux pas.

To mu powiedzieli: „Drobnostka, błahostka,

Trzeba to u t e r e n o w i ć”.

Przychodzi nazajutrz i z tymi słowy:

„Najmocniej przepraszam, Panie Terenowy

Nie mam czasu na czekanie,

Mój recenzent uśnie w PAN-ie,

Napisałem – takie czasy –

I zaniosłem dyski w masy,

Na poddasza, do suteren,

Tak „udyskowiłem” teren

Zgodnie z planem, więc nie dziw się

Oprócz miasta także i wsie.

Sława ma dziś lud obiega,

Lada biedniak zna „Lassegue’a

Oraz zero Achillesa

To mej pracy wynik – C`est ça!

To mu powiedzieli: „Drobnostka,   błahostka,

A gdzie  p a w ł o w i z m ?

Przychodzi nazajutrz z takimi słowy:

„Najmocniej przepraszam,  Obywatelu Warunkowy.

Nie mam czasu na czekanie,

Jeszcze Pawłow kwitnie w PAN-ie.

Napisałem, co się dało,

Trochę czarno, trochę biało,

(jako człowiek ugodowy

Przecież rodem z Częstochowy).

Jestem czujny, wciąż trwa szał ów

O układach dwóch sygnałów,

O indukcji z dominantą

(czy rozumie chociaż pan to ?).

To się pisze wciąż bez liku

(jak uniknąć tu mętliku ?)

Z pobudzeniem hamowanie

Pan to umie, ale ja nie.

Każdy orze  tak jak może

Dysk jest w … krzyżu, a nie w korze,

Po co równać ma vis parva,

Co ma z mózgiem  kulszowa rwa?”.

To mu powiedzieli: „Drobnostka, błahostka,

Ale te parę słów o a b s e n c j i mógłby pan umieścić.

Przychodzę  już może po raz dziesiąty z samego rana:

„Najmocniej przepraszam Szanownego Towarzysza,

Nie mam czasu na czekanie,

Już mi zbrakło wody w kranie,

Którą leję do swej pracy

(albośmy to jacy tacy).

Pan żartuje, co ? ABSENCJA?

Przecież mogę z nerwów pęc ja.

To jest praca, a nie psałterz

Może psalmy chciałby pan też?

Socrealizm, szczyptę samby?

Przecież ja się staram sam, by

Praca była adekwatna,

A pan właśnie teraz wpadł na

Pomysł  bijąc rekord świata

Większy niż ja biurokrata.

Ale ja dam panu radę:

Ja posiedzę z miesiąc na de

I swą pracą świat uraczę,

Na angielski przetłumaczę.

To mu powiedzieli: „Drobnostka, błahostka.

ALE PO CO  Z POWROTEM NA ANGIELSKI.

Praca kol. Miecia G. wreszcie się ukazała  pt. W sprawie właściwego podejścia do balneologicznego leczenia rwy kulszowej w świetle doświadczeń…  w wydawnictwie … PZWL (sic !).