<< powrót

Pamiętnik TLW 2010

Zakopiańczyk Chałubiński

Janusz Eksner

Zakopiańczyk Chałubiński

Jest 4 listopada 1889 roku, poniedziałek. Chałubiński, który latem przeszedł ciężkie zapalenie płuc, a od dłuższego czasu znowu chorował, czuł się coraz gorzej. Po południu stracił – już drugi raz tego dnia – przytomność, której mimo energicznych zabiegów nie zdołano przywrócić. Przed ósmą wieczorem wydał ostatnie tchnienie. Miał 69 lat.

Umarł Król Tatr! Zapłaczcie, Tatry! Kochał górali, mchy, porosty, kamienie, kozice i świstaki. Już nie poprowadzi doborowej kompanii w Dolinę Koprową, Kościeliską, Chochołowską… Nie będą mu tańczyć przy watrze górale z przykucaniem, z wywijaniem ciupagami… Nie będą dla niego zgrzytać gęśle i dudnić basy. Nie dla niego już groza Łomnicy, Baranich Rogów, Krywania, Kościelca czy Świnicy. Nie dla niego rozgwieżdżone niebo nad najpiękniejszymi górami świata.

Pogrzeb, zgodnie z wolą Zmarłego, urządzono pięć dni później. W sobotę, 9 listopada, od wczesnego rana ciągnęła w kierunku zakopiańskiego kościoła nieprzebrana masa ludzi z Poronina, Cichego, Kościeliska, Murzasichla, Białki, Szaflar, Chochołowa. Przenikliwe zimno, wiatr, zadymka nie były w stanie powstrzymać góralskiego ludu, zawodzącego, płaczącego, szlochającego… Uczniowie trzech zakopiańskich szkół: ludowej, koronkarskiej i snycerskiej, członkowie straży pożarnej w galowych mundurach, honorowa straż góralska, delegacje z wieńcami – deputacja Rady Powiatowej z Nowego Targu, reprezentacja instytucji naukowych z Warszawy, przedstawiciele Uniwersytetu Jagiellońskiego, przyjaciele Zmarłego, inteligencja, a nade wszystko nieprzebrana masa góralska.

Żegnał Zmarłego ksiądz Stolarczyk. Nigdy dotąd nie przemawiał do tak wielkiego tłumu. Słowa więzły mu w gardle, głos drżał od hamowanego płaczu. Natura tatrzańska też płakała – silny wiatr przyginał drzewa, zacinał deszczem.

Czym zasłużył się Chałubiński, że miał tak manifestacyjny pogrzeb, że wylano na nim tyle łez, okazano tyle żalu i wzruszeń. Cmentarz na Pęksowym Brzyzku, gdzie spoczął, nazwano później Cmentarzem Zasłużonych. Spoczęli na nim wybitni twórcy kultury, naukowcy, taternicy i przewodnicy. Towarzysze Chałubińskiego – legendarny ksiądz Józef Stolarczyk i Jan Krzeptowski Sabała, Stanisław Witkiewicz, Władysław Orkan, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Jan Gwalbert Pawlikowski, Kornel Makuszyński, lekarze – Andrzej Chramiec, Kazimierz Dłuski, przewodnicy – Maciej Sieczka, Jędrzej Wala, Stanisław Gąsienica Byrcyn… Długo by wymieniać. Ale jednym z najważniejszych jest bez wątpienia doktor Tytus Aureliusz Chałubiński.

Czy był Chałubiński Krzysztofem Kolumbem góralszczyzny, odkrywcą dla Polski nowego, nieznanego kontynentu ?…

Pojawił się w Zakopanem w wakacje 1873 roku. Podobno zachęciła go do tego Helena Modrzejewska, pacjentka doktora – wyleczył ją z tyfusu – która od pięciu lat występując w Warszawie, letnie miesiące spędzała pod Tatrami. Bywał Chałubiński w Zakopanem już wcześniej (w 1849 r. przedzierał się przez Tatry wracając z Węgier, gdzie u boku generała Józefa Bema, a także generała Władysława Zamoyskiego, ojca późniejszego właściciela dóbr zakopiańskich, opatrywał rany ofiar Wiosny Ludów), bywał też w latach 1852 i 1857, ale prawdziwy początek zakopiańskiej przygody wyznacza właśnie rok 1873. Zatrzymał się u Gąsienicy-Staszeczka, przy obecnej ulicy Kościeliskiej (dom ten istnieje do dziś). Był pod wrażeniem tego, co widział, i tego, co słyszał od Wojciecha Roja, Jaśka Sabały Krzeptowskiego. Oczarowały go Tatry, które krok po kroku odkrywał w towarzystwie Jędrzeja Wali, Macieja Sieczki, Szymona Tatara…

Kiedy miał już wracać do Warszawy, w Zakopanem wybuchła epidemia cholery. Pierwsze wypadki zachorowań odnotowano w Murzasichiu. Jędrzej Roj umarł po kilku godzinach od wystąpienia pierwszych objawów. Cholera zaczynała się od nadmiernych potów i siności pod oczami. Potem pojawiały się ból głowy, szum w uszach, osłabienie, biegunka, wymioty. Gorączka spadała poniżej normalnej temperatury, bezwład w członkach, odrętwienie, kurcze, zapadające się rysy twarzy, siniejąca skóra, ochrypły głos. Skacze tętno, wreszcie serce przestaje bić. Cały proces, przy zachowaniu pełnej przytomności chorego, trwał do 9 godzin. Chorych pozostawiano zwykle samym sobie, izolowano w szopach, oborach, zawijano w słomę, zakopywano delikwenta w ziemi po szyję, twarzą do lasu, aby nie widział świata i ludzi, bo inaczej wszystko by wymarło. Ratowano się alkoholem, który jakoby miał być antidotum na zarazę. Trudno było niekiedy rozróżnić wśród leżących pokotem na drodze, kto jest tylko kompletnie pijany, a kto już nie żyje. W chałupie, gdzie ktoś umarł, zabijano drzwi i okna deskami, w popłochu opuszczano wymarły dom. Ciemnota panowała niepodzielnie, a śmierć zbierała obfite żniwo głównie za jej sprawą.

Chałubiński odkłada swój wyjazd do Warszawy. Z apteki w Krakowie sprowadza medykamenty, złożone z emetyku, pekakuany, kalomelu, chininy, oleju rycynowego. Sam zajmuje się chorymi. Nie obawia się kontaktu z nimi, mimo kurczów, biegunek i wymiotów. Nie brzydzi się, myje ich, karmi, sam przenosi chorą z szopy do białej izby, nosi wodę ze strumienia. Jest wszędzie tam, skąd inni, najbliżsi pouciekali. W stadium rozwiniętego ataku cholery medycyna była bezsilna. W okresie wstępnym jednak, nie mówiąc o działaniach uprzedzających, o profilaktyce, chorego dawało się uratować. Szczególnie ważna była higiena, czystość, zdrowa woda, świeże powietrze, posilny pokarm w umiarkowanych ilościach. Za własne pieniądze Chałubiński sprowadził z Nowego Targu paręset kilogramów kaszy i mąki, kilkadziesiąt kilogramów tłuszczu. Góralskiej biedoty nie było bowiem stać nawet na tak „wyszukane” potrawy. Doktor wychodził z założenia, że syty człowiek jest odporniejszy na chorobę niż osłabiony głodem. W czwartym tygodniu epidemii nie zanotowano już żadnego zgonu.

Rosła sława Chałubińskiego jako bezinteresownego uzdrowiciela. Tak jak przez całe lata w Warszawie nie mógł opędzić się od pacjentów, tak i na Podhalu przybywało ich coraz więcej. „Wakacje” przedłużyły się o półtora miesiąca. Gdy wyjeżdżał furką Marcina Tadziaka, żegnało go kilkudziesięciu chłopów w podartych cuchach, połatanych portkach. Czy można się dziwić, że gdy pojawił się rok później w Zakopanem, witały go bramy triumfalne, wystrzały z moździerzy i to, co najbardziej lubił – góralska muzyka.

Wyprawy tatrzańskie Chałubińskiego przeszły do legendy. Na dziesięciu zaproszonych gości przypadało zwykle czterdziestu górali: przewodników, muzykantów, tragarzy, kucharz, krawiec, szewc… Po kilka dni, a nawet tygodni bawił Chałubiński w Tatrach, przenosząc się od doliny do doliny, poprzez przełęcze i granie. Dzisiaj nie polecalibyśmy takiego modelu uprawiania turystyki górskiej, ale wtedy, gdy odkrywano dziewicze przejścia i niebiańskie widoki, gdy dawano zarobić góralskiej biedocie, rzecz miała się zgoła inaczej. Odbył Chałubiński co najmniej 37 większych wypraw w Tatry – Gierlach, Łomnica, Wysoka, Rysy, Krywań, Rohacze, Osobita… Niejednokrotnie odkrywano nowe szlaki i przejścia.

Wędrując po górach przyciągał do turystyki innych, wpływał na kształtowanie osobowości i przewodnicki profesjonalizm. Towarzyszyli mu Wojciech Roj, Maciej Sieczka, Szymon Tatar, Wojciech Marduła, niemal zawsze towarzyszył mu przygrywający na gęślach Sabała. Również samotnie wyprawiał się Chałubiński w Tatry; nie tylko po to, aby kontemplować ich piękno, zadawać sobie egzystencjalne pytania o sens życia i ziemskiej pielgrzymki, ale też, aby realizować swoje naukowe pasje. Jako geolog badał pochodzenie geologiczne skał, jako botanik opracowywał mchy tatrzańskie. Jego imponujące zbiory kamieni, mchów, porostów znalazły się potem w Muzeum Tatrzańskim, którego powstanie pod koniec życia bardzo wspierał.

Chałubiński jest jednym z ojców Towarzystwa Tatrzańskiego, organizacji wielce zasłużonej dla Tatr i Podhala. W sierpniu 1873 roku uczestniczył w słynnym przyjęciu wydanym przez Ludwika Eichborna na cześć Józefa Szalaya, właściciela Szczawnicy, na którym proklamowano założenie Towarzystwa (dopiero w 1922 r. Towarzystwo Tatrzańskie zmieniło nazwę na Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, którego kontynuatorem i sukcesorem jest nasza organizacja).

Najważniejszym dokonaniem Chałubińskiego było jednak przekształcenie Zakopanego, zapadłej wsi podhalańskiej, w stację klimatyczną (status stacji klimatycznej uzyskało Zakopane w 1885 r.),  która jak magnez przyciągała kuracjuszy ze wszystkich trzech zaborów. Zakopane stało się modne. Odwiedzali je Matejko, Asnyk, Sienkiewicz, Paderewski… Nie tylko walory klimatyczne, ale także względna autonomia sprawiły, że stało się Zakopane stolicą polskości, kuźnią patriotyzmu, kolebką ducha wolności. Wolności, Ślebody, o której ponad 100 lat później tak pięknie mówił w swoich kazaniach spod Turbacza ksiądz profesor Józef Tischner.

Popularyzując Zakopane Chałubiński nie tylko miał na uwadze klimat korzystny dla osób chorych na gruźlicę, brał też pod uwagę dobro górali, którzy – tak jak dzisiaj – mogli żyć z gości. Jeśli dodać tu takie prozaiczne zasługi Chałubińskiego, jak nauczenie chłopów uprawy koniczyny, poprawienie gatunku uprawianych ziemniaków, wspomaganie ich ziarnem na przednówku, doprowadzenie do ufundowania przez Towarzystwo Tatrzańskie szkoły snycerskiej, gdzie rzeźbiarz góralski, samouk z Poronina, Marduła kształcił wybitne talenty rzeźbiarskie wśród górali (dzisiaj jest to słynna szkoła Kenara), jak współudział w stworzeniu dla górali kasy pożyczkowej, szkoły koronkarskiej – to odpowiedź na postawione wcześniej pytanie, czym zasłużył się Chałubiński dla Zakopanego i dla góralszczyzny, narzuca się sama przez się.

Od roku 1882 Chałubiński mieszka już we własnym domu (od 1887 r. na stałe), zbudowanym na parceli o nazwie „Swoboda” przez Wojciecha Roja, a zaprojektowanym przez zaprzyjaźnionego z doktorem architekta Piusa Dziekońskiego, budowniczego blisko stu kościołów w stylu neogotyckim, rozsianych po całej Polsce. Dom ten, niestety, nie istnieje – spłonął w 1945 roku – ale niedaleko znajduje się wybudowana w 1886 r. willa „Jadwiniówka”, prezent dla córki Jadwigi.

Od śmierci Chałubińskiego minęło 120 lat. Powróćmy w przeszłość, idźmy w Zakopanem jego śladami…

Oto istniejący do dziś metalowy krzyż na Gubałówce, ufundowany przez Chałubińskiego w 1873 roku. Zamówił go w hucie w Hamrach (mało kto dzisiaj wie, że w Kośnych Hamrach była huta żelaza), wozem zaprzężonym w cztery konie wywieziono go na wzgórze, ksiądz Stolarczyk uroczyście go poświęcił. Nie wiadomo, czy Chałubiński chciał w ten sposób zdobyć zaufanie górali, czy może był to publiczny akt ekspiacji za zgorszenie wywołane rozwodem i konwersją na protestantyzm.

Oto wspomniany już, również istniejący do dzisiaj, dom Gąsieniców-Nawsiów przy ulicy Kościeliskiej, w którym Chałubiński najczęściej zatrzymywał się wcześniej. Spójrzmy na rozwidlenie ulic Chałubińskiego i Zamoyskiego. Tutaj na parceli „Swoboda” mieścił się dom Chałubińskiego, do dziś istnieje wspomniana „Jadwiniówka” jest też „Lasy Chałubińskiego” – pomnik przyrody. Przede wszystkim jednak zwraca uwagę pomnik Chałubińskiego, u którego stóp siedzi z nieodłącznymi gęślami Sabała.

Zajdźmy na ulicę Chramcówki 15. Mieściły się tutaj ogrody Zakładu Wodoleczniczego doktora Andrzeja Chramca, wychowanka Doktora. Obecnie znajduje się tu budynek Starostwa Tatrzańskiego i Teatr Witkiewicza, a w ich pobliżu replika pomnika Króla Tatr z 1901 r., odsłonięta w 2006, a ufundowana przez Fundację „Pokolenia Pokoleniom”, założoną przez żyjących potomków Chałubińskiego.

Koniecznie zatrzymajmy się przy grobie Chałubińskiego na Pęksowym Brzyzku. A może uda nam się wdrapać do „Wrót Chałubińskiego”, wąskiej przełęczy (2022 m) w głównej grani Tatr, pomiędzy Cubryną a Szpiglasowym Wierchem. Od Morskiego Oka, poprzez Dolinkę za Mnichem prosta droga. Z przełęczy widać wiele szczytów.

Szczycie górski, wysoki, owieńczony chmurą,

do ciebie wznoszę wzrok!

Skuty z ziemią duszącą, ciemną i ponurą,

do ciebie, co królujesz tam ponad naturą,

pod nieba wspięty stok;

do ciebie wznoszę oczy, wygnaniec na ziemi

z wysokich, górskich stron;

ku tobie się oczyma patrzę tęskniącymi – szczycie !

szczycie owiany śniegami białymi,

w obłokach wbity szron !

Tak zaczyna się piękny wiersz Kazimierza Przerwy Tetmajera Do szczytu. Chałubiński bez wątpienia wspiął się na szczyt, co dane jest tylko nielicznym wybrańcom. Szkoda, że miał i ma tak niewielu naśladowców.