<< powrót

Tajne Studia Medyczne w Warszawie 1940-1944

Zacne i Drogie Koleżanki i Koledzy!

Przemówienia Rocznicowe:

Kazimierz Łodziński

Zacne i Drogie Koleżanki i Koledzy!

Pewnego dnia przed 60 laty ta sala wypełniła się wyjątkowo licznie. Wszystkie ławy były zajęte. Na katedrę wszedł prof. Franciszek Czubalski, zamierzając rozpocząć wykład z fizjologii. Na pulpicie stał aparat. Od strony bocznych drzwi, gotów do asysty pan Feliks. Po uruchomieniu aparatury profesor miał zamiar tłumaczyć tradycyjne zasady krążenia: „Jak Feliks pompuje, to woda leci, jak przestaje…” Profesor spogląda w stronę, gdzie stać miał pan Feliks. Aliści zamiast niego widzi Lidkę Daniszewską i Andrzeja Malinowskiego, starościnę i starostę semestru wrzesień 1941. W ich rękach olbrzymi bukiet czerwonych róż.

Andrzej Malinowski, por. hm. dowódca 1. kompanii „Felek” batalionu „Zośka” Armii Krajowej. Zginie 13 lipca 1944 r. w okolicy pl. Unii Lubelskiej. Lidka Daniszewska, sanitariuszka plutonu „Felek” batalionu „Zośka” polegnie na Czerniakowie 16 września 1944 r. podczas Powstania Warszawskiego. Ich mogiły znajdują się w kwaterze harcerskiego batalionu na powązkowskim Cmentarzu Wojskowym, pod brzozowymi krzyżami.

Ale tego dnia, jeszcze radośni, pełni życia jak wszyscy na tej sali, składali podziękowanie naszym wykładowcom za uratowanie Szkoły i możliwość dalszego jej trwania, działalności. Prywatnej Szkoły dr. Jana Zaorskiego dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego. Doktor Zaorski, właściciel przedwojennej Szkoły Masażu przy ul. Smolnej, wykorzystał ten fakt jako kartę przetargową, uzyskując od władz okupacyjnych zezwolenie na otwarcie szkoły dla sanitariuszy. Uniwersytet Warszawski był wówczas zamknięty, szkolnictwo średnie zlikwidowane. Pozostała jedynie możliwość kształcenia zawodowego. Doktor Zaorski, prof. Czubalski i prof. Kopeć, za zgodą tajnego Senatu tajnego Uniwersytetu Warszawskiego, zdecydowali o zorganizowaniu tajnego Wydziału Lekarskiego właśnie w Szkole dr. Jana Zaorskiego.

Jak w tej sytuacji ocenić wysiłek, odwagę, determinację i dalekowzroczność profesorów? Jak świadomi byli potrzeby chronienia i zachowania pokolenia młodzieży, którą czekały po wojnie odpowiedzialne zadania odtwarzania pomocy zdrowotnej, lekarskiej w niepodległej Ojczyźnie. Nikt nie myślał inaczej, jak tylko o zwycięskim zakończeniu wojny.

Szanowni Koledzy!

Nikt nie lekceważył powagi tamtych czasów. 11 marca 1941 r., a więc niecałe dwa tygodnie po uruchomieniu Szkoły, Niemcy rozstrzelali w Palmirach prof. Stefana Kopcia. Od pierwszego dnia zajęć tak wykładowcy, jak i uczniowie mieli świadomość, że rozpoczynają naukę na tajnym Wydziale Lekarskim UW im. Józefa Piłsudskiego. Już pierwsze kolokwia i egzaminy potwierdzały ten fakt.

Na jednym z egzaminów pojawili się kontrolujący szkolnictwo niemieccy urzędnicy. W trakcie egzaminu zwrócili się do zdających z pytaniem, kim chcą zostać po ukończeniu tej dwuletniej szkoły. I co usłyszeli? O święta naiwności! Usłyszeli odpowiedź: „Chcemy być lekarzami”. Tylko jedna, przytomna osoba powiedziała: „Sanitariuszem”. Sytuacja stała się dramatyczna. Losy Szkoły zawisły na włosku. To były groźne dni. Potwierdza to pismo z dnia 29 marca 1942 r., podpisane przez dr. Kohmanna z niemieckiego Wydziału Zdrowia Dystryktu Warszawskiego. Bukiet czerwonych róż i podziękowanie, o którym wspomniałem na wstępie, świadczyły, że naszym wychowawcom udało się wyperswadować niemieckim kontrolerom „niezręczne wypowiedzi” zdenerwowanych i słabo znających język niemiecki abiturientów.

Bukiet czerwonych róż świadczył, że niebezpieczeństwo minęło. Róża – symbol szczęścia i wiary w nowe życie – została złożona na ręce dyrektora Czubalskiego z przeznaczeniem dla całego grona profesorskiego, jako wyraz wdzięczności, solidarności i podziwu.

Przez następne kilka dni z dziwnie dumnym czołem przechodzili studenci Szkoły Zaorskiego przez bramę uniwersytecką, której strzegli niemieccy wartownicy. Po niefortunnym egzaminie Szkoła mogła nadal pełnić swe szlachetne i odpowiedzialne zadanie. Czerwona róża rozwijała pąki.

Drodzy Państwo!

Na ocalałym z pożogi wojennej gmachu fizjologii i chemii fizjologicznej, w którym się znajdujemy, przed 40 laty zawisła tablica z czarnego sjenitu. Napis informował i do dziś informuje, że zadaniem Szkoły było przeciwstawienie się niszczeniu polskości przez okupanta.

Potężniejszą bronią od fizycznej siły stała się nauka, kultura, wywodząca się z polskiej tradycji. Może nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, tak wielu bowiem w jednym ręku trzymało książkę, w drugim pistolet.

Po wojnie mówiono: „Strzelać brylantami do wroga – taka polska dola!” Po zakończeniu działań wojennych spośród niemal 2000 słuchaczy Szkoły doliczono się zaledwie połowy, tych, którzy przeżyli. Wielu zginęło w obozach koncentracyjnych lub rozstrzelanych na ulicach Warszawy, jak Oleńka Grzeszczak, dowodząca plutonem sanitarnym dziewcząt w oddziałach Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej.

Szczególne żniwo śmierci przyniosło Powstanie Warszawskie. Niemal w każdym powstańczym oddziale Armii Krajowej można było spotkać wychowanków Szkoły dr. Jana Zaorskiego. Witali się radośnie, czasem z okrzykiem zdziwienia. I ty jesteś w Armii Krajowej, i ty uczestniczysz w Powstaniu! Jakie to szczęście, że jesteśmy wolni – mówiono w pierwszych dniach powstańczej epopei. Przypominano sobie, jak przytomność umysłu naszych profesorów zapobiegła zamknięciu Szkoły, aresztowaniom, zagładzie tej unikatowej uczelni.

Wśród powstańców byli również profesorowie, którzy zajmowali wyznaczone posterunki bądź samorzutnie organizowane polowe lazarety. Docent Jan Zaorski kierował chirurgicznym szpitalem w gmachu PKO przy ul. Świętokrzyskiej.

Wielu profesorów zginęło, jak prof. Loth, prof. Przesmycki, wielu asystentów, kolegów, koleżanek, sanitariuszek, powstańców. Jak mówiła Orzeszkowa: „My zginiemy, ale nasz krzyk, łzami i krwią ociekły, zostanie w powietrzu i tym, co po nas przyjdą, umrzeć nie da”. W batalionie „Zośka” zginęły: na Woli Ewa Stefanowska, na Starówce Irka Kołodziejska, na Czerniakowie Lidka Daniszewska.

15 września 1944 r. na przyczółku czerniakowskim poległ Jędrek Samsonowicz ps. „Xiążę”. Był dowódcą plutonu. Jego ciała nie znaleziono. Wspominam go, bowiem w tym roku 24 marca w kościele Matki Bożej Częstochowskiej przy ul. Zagóraej harcerze ze „Wspólnoty Felkowej” ufundowali i poświęcili Jędrkowi pamiątkową tablicę. 57 lat po jego bohaterskiej śmierci. Harcerze i harcerski z drużyn im. Felka Pendelskiego – a „Xiążę” był żołnierzem plutonu „Felek” kompanii „Rudy” batalionu „Zośka” Armii Krajowej.

Ci młodzi harcerze uznali odwagę Jędrka, poświęcenie, braterską postawę na polu walki. Uwierzyli przekazującym im historię o nieprzeciętnym intelekcie Andrzeja, jego wszechstronnych zdolnościach. Przed Powstaniem uczestniczył w wielu akcjach dywersyjnych. Po akcji w Wilanowie, 26 września 1943 r., ranny, zmuszony był do odpoczynku. „Muszę wykorzystać ten czas” – powiedział i w ciągu stosunkowo krótkiego czasu przygotował się do egzaminu z patologii. Zdał go celująco. Tak jak i poprzednie. „Muszę być i będę dobrym internistą”– mówił. I dotrzymałby słowa.

Niezapomniany Jędrek, niezapomnianych tylu innych. Każdy z Was pamięta o nich. Pamiętacie o kimś szczególnym i bliskim Waszemu sercu.

Zbigniew Herbert twierdził, że aby zachować godność, mamy obowiązek pamiętać, nie pozwolić, aby bliscy, rówieśnicy, rodacy, ginący na wojnie, w Powstaniu, wywiezieni, zamordowani przez polityczną policję, odeszli w niepamięć. Wtedy bowiem wrogowie zatriumfują ostatecznie.

Wspomnieliśmy kilkoro. Pamiętamy o wszystkich i o tych, co zmarli po wojnie.

To pokolenie było wychowane na tradycji służenia Ojczyźnie do końca. To pokolenie rozumiało znaczenie słowa „służba”, „posłannictwo”, służąc Ojczyźnie walką, ale i wiedzą – nauką zarazem.

Kiedy po wojnie zaczęliśmy odnajdywać się na Boremlowskiej, dziekan Wydziału Lekarskiego UW, prof. Tadeusz Butkiewicz, przyjmował nas na IV, a nawet V rok studiów medycznych. Po nauce w Prywatnej Szkole Zawodowej dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego doc. dr. Jana Zaorskiego. Zadziwiające!

Drogie Koleżanki i Koledzy!

Odłożono broń. Pozostała nauka i służba narodowi – dewizą i drogowskazem absolwentów Szkoły Zaorskiego. To nie tylko słowa. Świadczą o tym życiorysy tych, co przeżyli, tych, co odeszli już po wojnie. Świadczą choćby liczba profesorów, wychowanków Szkoły. A ilu się doktoryzowało. Ilu zostało wybitnymi specjalistami w różnych dziedzinach medycznego posłannictwa. Włodek Roefler, żołnierz batalionu „Zośka”, dał swoje imię Szpitalowi Kolejowemu w Pruszkowie. Za parę dni urolodzy, podczas Zjazdu Towarzystwa Urologów Polskich, poświęcą sesję twórcy dziecięcej urologii, prof. dr. Tadeuszowi Krzeskiemu.

Można się tylko dziwić, że szpital przy ul. Banacha nie otrzymał imienia dr. Jana Zaorskiego. Dobrze, że jest tam przynajmniej tablica, przypominająca tego wspaniałego człowieka.

Szanowni Koledzy!

Trudne okazały się powojenne lata, każdy z obecnych doświadczył upokorzenia. Wielu straciło najpiękniejsze lata swej młodości w kazamatach więziennych. A jednak nie skłonności do duchowego szaleństwa, ale conradowska wierność samemu sobie dała Warn siły, umożliwiające przetrwanie najgorszego, zdobycie kwalifikacji, nierzadko pozostawienie śladu w historii medycyny, a nawet w historii narodu.

Kto wczyta się w Wasze biografie, odczuje zdumienie, połączone z niedowierzaniem. Ale to prawda!

Świadomie lub na poły świadomie spełniacie testament Waszych koleżanek, kolegów, wychowawców i wychowanków Szkoły.

Stoicie nad ich mogiłami z bukietem czerwonych róż.

Jak to ujął Stefan Żeromski: „Przyjdzie człowiek, który dźwignie czaszkę ze skrwawionego wezgłowia i wstanie dnia niewiadomego, na zaklęsłych grobach powstańczych i bojowniczych zasadzi różę czarującą, różę świętą!”.

To Wy, Koleżanki i Koledzy, jesteście taką różą.