<< powrót

Powstanie Warszawskie i Medycyna tom I

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego

Teresa Siedzeniewska–Patzer–Trzaskowska

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego

Gdy wybuchło powstanie, miałam 17 lat i za sobą przeszło dwa lata szkolenia konspiracyjnego w ramach Szarych Szeregów. W grupie dziewcząt, które szykowano do akcji, były Platerki, uczennice z mojej szkoły im. Cecylii Plater–Zyberkówny, a zajęcia odbywały się w naszych domach, gdzie przerabiałyśmy również program gimnazjalny. Wspominam o tym dlatego, że na żywo mam w pamięci zapał, z jakim „odrabiałyśmy” ćwiczenia sanitarne, zapoznawałyśmy się z różnymi rodzajami broni, a również z zasadami łączności w terenie. Poza tym, wraz z innymi, brałam udział w małym sabotażu (napisy „Polska zwycięży” czy ulotki „Tylko świnie siedzą w kinie”) oraz przekazywaniu poleceń między zgrupowaniami. No, ale przede wszystkim marzyłyśmy o tym, by rozpoczęła się akcja, w której oczywiście brałybyśmy czynny udział.

Egzekucje uliczne (jedna przy ul. Pięknej naprzeciwko naszej szkoły), łapanki, palące się getto, powodowały narastający w nas bunt i chęć przeciwstawienia się okrucieństwu. I wtedy, gdy w ostatnich dniach lipca wyznaczono Godzinę W, biorąc uszytą w domu granatową furażerkę z orzełkiem i biało-czerwoną opaskę, z radością udałam się na punkt zborny w pobliżu naszej szkoły. Podniecenie i zapał były ogromne. Wszyscy wezwani się zgłosili, a więc, tym większe było rozczarowanie, gdy po sprawdzeniu obecności, kazano nam wracać do domu i czekać następnych rozkazów. Okazało się, jak wiadomo, że dopiero 1 VIII, we wczesnych godzinach popołudniowych, wybiła prawdziwa godzina W. Tym razem zdarzenia następowały bardzo szybko. Powstał bałagan w przekazywaniu poleceń.

Niemcy stacjonujący koło mego domu, w budynku dawnej telekomunikacji, zablokowali ulicę Piękną i dopiero po trzech dniach, gdy działania przesunęły się w inną stronę, dotarłam do kwatery przy ul. Skorupki 10. Z moich koleżanek spotkałam tylko Alę Wrześniewską (Dydyszko), również Platerkę.  Po zameldowaniu się do akcji początkowo przekazywałyśmy meldunki w obrębie Śródmieścia, gdyż w tej dzielnicy nie było wtedy jeszcze rannych.

Po dwóch tygodniach wezwano nas i oznajmiono, że w punkcie sanitarnym w szkole przy ul. Zagórnej potrzebują pomocy. Przejście ze Śródmieścia na Powiśle i Czerniaków było pod silnym obstrzałem i nie dano nam rozkazu do wymarszu, tylko powiedziano, że pójdą ochotnicy. Zgłosiły się wszystkie. Odebrano od nas przysięgę na wierność Ojczyźnie i Armii Krajowej, co było dla nas wielkim i ważnym przeżyciem. W ośmioosobowym patrolu sanitarnym, do którego mnie przydzielono, szliśmy wieczorem i nocą. Droga ze Śródmieścia wydawała się bardzo długa, tym bardziej że w okolicy ul. Frascati trzeba było się czołgać, przenosząc jednocześnie nosze i torby z opatrunkami pod obstrzałem i w przerwach oświetleń reflektorami.

Z trudem, ale w całości dotarliśmy do szkoły przy ul. Zagórnej, która była małym, wypełnionym po brzegi, szpitalem polowym. Nieustające ataki „krów”, pocisków raniących i oparzających, dawały nam stały dopływ rannych, których kładło się na podłodze. Same, oparte o ścianę, drzemałyśmy z przerwami, jedząc wysuszony chleb z fasolą popijany wodą. Nikt z nas nie myślał o własnym niebezpieczeństwie. Każdy wykonywał swe czynności z przeświadczeniem, że nareszcie jest akcja, w której jesteśmy przydatni, musimy się bronić, a jak Bóg da, zwyciężyć. Nieświadomość rodzi odwagę. Okres nieustających działań wydawał się jednym długim dniem. I znów rozczarowanie: nadchodzi rozkaz ewakuowania szpitala i wycofania naszej grupy sanitarnej z powrotem do Śródmieścia, gdzie nasiliły się walki. Po niełatwym przechodzeniu w osłonie barykad, ruin i piwnic dotarliśmy do kwatery przy ul. Skorupki 10, która w międzyczasie została zburzona, a wszyscy będący tam wtedy zginęli.

Moje pojedyncze działania jako łączniczki czy sanitariuszki, tam gdzie byłam potrzebna, nie miały już znaczenia. Niemcy niszczyli Warszawę planowo. Teraz w Śródmieściu podpalali domy, których jeszcze nie zniszczyły ich pociski. Czekaliśmy, jak zbawienia, że Armia Sowiecka przekroczy Wisłę i nam wreszcie pomoże. Kolejne rozczarowanie, bo stanęli na drugim brzegu Wisły obserwując agonię miasta. No i najgorsze: kapitulacja, wygnanie pod karabinami z domu i miasta, obóz przejściowy w Pruszkowie, transport w zaplombowanych wagonach do obozy pracy w Niemczech (UFA Babelsberg k. Berlina), gdzie trafiłam wraz z moją matką Zofią Siedzeniewską i kuzynką Krystyną Stępniewską-Prekier (pseudonim Stella, sanitariuszką ze Starego Miasta). Pracowałyśmy tam do końca wojny, ale zanim do niego doszło, znów byliśmy w centrum walk o Berlin widząc okrucieństwa obu walczących stron.

Po powrocie do zrujnowanej Warszawy, mieszkając „kątem przy rodzinie” i ukrywając swą powstańczą przeszłość, ukończyłam liceum, a następnie w 1951 r. medycynę specjalizując się w pediatrii.

Co roku 1 VIII odżywa pamięć tamtych miesięcy tak pełnych jednocześnie entuzjazmu, patriotyzmu i bólu.

Życiorys

Urodzona 4 VI 1927 w Warszawie jako Teresa Siedzeniewska. „Małą maturę” uzyskała na tajnych kompletach w 1944 r. Od 1942 r. należała do Szarych Szeregów, w których przeszła przeszkolenie sanitarne. W czasie Powstania Warszawskiego służyła jako sanitariuszka i łączniczka. Po powstaniu została wywieziona do obozu pracy w Babelsbergu k. Poczdamu. Po wojnie wróciła do Warszawy, w 1946 r. zdała maturę, po czym rozpoczęła studia wyższe na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Warszawie. Dyplom lekarza uzyskała w 1952 r.

W 1951 wyszła za mąż za Andrzeja Patzera. W 1953 r. urodziła córkę Annę Marię. Uzyskała następnie specjalizację I i II stopnia z pediatrii oraz doktorat i habilitację. Pracowała na oddziale dziecięcym CSK MSW przy ul. Wołoskiej. Jest autorką ponad 60 prac i publikacji. Brała udział w wielu kongresach krajowych i zagranicznych. W 1967 r. wyszła ponownie za mąż za dr. Andrzeja Trzaskowskiego. W 1969 r. urodziła syna Marcina. W 1981 za wyjazd córki do Australii została zwolniona z pracy. Od tego czasu pracuje jako pediatra w lecznicach specjalistycznych.