<< powrót

Tajne Studia Medyczne w Warszawie 1940-1944

W rocznicę

Przemówienia Rocznicowe:

W rocznicę*

Dnia 13 marca minęło 5 lat od chwili otwarcia Szkoły doc. Jana Zaorskiego. Nie ma chyba nikogo, nie tylko wśród społeczeństwa akademickiego, ale i szerokich kół ludności wojennej Warszawy, kto by nie słyszał o tej pseudoszkole.

W okresie, gdy Niemcy dążyli do wytępienia polskiej inteligencji, gdy nie zezwalali na istnienie zakładów naukowych typu wyższego niż szkoły powszechne i gimnazja zawodowe, gdy ówczesna młodzież nie miała żadnych możliwości studiów uniwersyteckich, a każdy czyn zmierzający do podniesienia naukowego poziomu społeczeństwa polskiego był czynem karalnym – dr Jan Zaorski w porozumieniu z tajnymi władzami akademickimi i młodzieżą warszawską uruchomił Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego. Nie był on nim naturalnie de nomine, jednakże de facto my, którzy od 1939 r. marzyliśmy o studiach lekarskich, i my, którym wojna przerwała je już rozpoczęte, mieliśmy teraz możność normalnego studiowania; wprawdzie w ramach Prywatnej Szkoły Zawodowej dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego, lecz według programu pierwszych lat Wydziału Lekarskiego. Napisałam „normalnego studiowania”, gdyż takie momenty, jak bezustanne narażanie się profesorów i studentów na najsurowsze represje ze strony okupanta, jak konieczność prowadzenia wykładów i ćwiczeń w warunkach naprawdę ciężkich z punktu widzenia organizacyjnego, przy braku wszelkich pomocy naukowych, w warunkach utrudnionych jeszcze koniecznością zachowywania pozorów, takie momenty, jak trudności w pogodzeniu nauki ze skomplikowaną i twardą rzeczywistością życia okupacyjnego Warszawy – wszystko to nie było istotne wobec faktu, że można było studiować, można było pracować nad realizacją ewentualnej lepszej przyszłości.

Najwybitniejsze siły spośród profesorów uniwersyteckich wykładały w tej „zawodówce” „podstawowe wiadomości o budowie ciała ludzkiego”, „naukę o komórce”, „wiadomości o środkach farmaceutycznych” itp. Zapomniano tylko jakoś o wykładach z dziedziny mycia szkła laboratoryjnego, zamiatania korytarzy szpitalnych i stawiania pijawek. Dzięki temu „przeoczeniu” nikt z nas po ukończeniu przepisanego programem półtora roku nauki nie został laborantem, felczerem ani dezynfektorem, jak nam to obiecywały prospekty naszej Szkoły. Cóż mieliśmy więc robić? Zmuszeni koniecznością przechodziliśmy z pierwszego roku medycyny na drugi, z drugiego na trzeci, wreszcie na czwarty, aż w końcu – w czasach już pokojowych i w ramach oficjalnego Uniwersytetu – część z nas otrzymała dyplomy lekarskie, a część uzyskać je miała w niedalekiej przyszłości.

Tak, nie dotrzymał doktor, obecnie profesor Zaorski swych obietnic dawanych władzom okupacyjnym – zamiast pomocniczego personelu sanitarnego wyprodukowała Szkoła liczne rzesze pomocniczego personelu tout court lekarskiego. Okazało się, że mieli słuszność ci optymiści (marzyciele – mówiło się wtedy) spośród nas, którzy gdy na pierwszym wykładzie fizjologii zobaczyli obok prof. Czubalskiego na katedrze również przedwojennego woźnego medycyny, przesławnego Feliksa, mówili: „Słuchajcie, to będzie autentyczny, stuprocentowy Wydział Lekarski”.

Życie zaś nasze na „wojennej” medycynie było pod wieloma względami „barwniejsze” niż na szarej, przedwojennej. Dość tu wspomnieć o komisjach niemieckich, zjawiających się w najbardziej niestosownych momentach, np. podczas egzaminów; o tym, jak okupanci starali się umożliwić nam zaczerpnięcie prawdziwej wiedzy na terenie szpitali w Rzeszy, gdzie jednocześnie moglibyśmy przyczynić się do budowania „nowej Europy”. Z prawdziwie polską niewdzięcznością broniliśmy się przed perspektywą tych „dobrodziejstw”, a dyrektor Zaorski używał wszelkich możliwych i niemożliwych sposobów, by chronić swoich uczniów. Nas w większości przypadków obronił, siebie, niestety, nie – przeszedł przez Pawiak.

* Autorką mogła być kol. Aleksandra Ukleja, współpracująca z kol. Zyskiem (Jerzy?), który redagował pismo „ Życie Medyczne” powielaczowe (przyp. red.).