<< powrót

Tajne Studia Medyczne w Warszawie 1940-1944

Tajne studia medycyny w getcie. Szczypta narracji, garść refleksji cz.2

Jerzy Szapiro

Tajne studia medycyny w getcie. Szczypta narracji, garść refleksji

Cz.2

Studentów lat klinicznych było niewspółmiernie mniej, pewnie około czterdziestu. Dla nas był to, mówiąc współczesnym językiem, sygnał powracania do normalności, jeżeli można w ogóle mówić w kontekście okupacji, że coś jest normalne. Ale jednak słuchaliśmy wykładów, stosunkowo nielicznych, uczęszczaliśmy na ćwiczenia, to były zresztą też małe wykłady, uzyskiwaliśmy zaliczenia. A w drodze do domu, już na ulicy, przychodziło nam „zaliczać” leżące tu i ówdzie zwłoki, przykryte gazetami, ledwie trzymające się na nogach cienie ludzkie, a w domu, dla odprężenia, przy lekturze konspiracyjnego polskiego „Biuletynu”, setki niemieckich trupów, ścielących się wzdłuż niemieckiej Drang nach Osten.

Do ćwiczeń przygotowywaliśmy się serio. Niektórzy wykładowcy traktowali zaliczenia bardzo poważnie. Mój wuj, drNatan Mesz8, kierownik Zakładu Rentgenologii, solidnie odpytał mnie z badań klatki piersiowej, a potem pokazał mi moje własne zdjęcia jelit po badaniu kontrastowym, na których nieregularność haustracji była tak nasilona, że wraz ze stanem klinicznym upoważniała do rozpoznania tzw. migreny kiszek. Po latach to się nazywało colon irritabile, ale mnie już 60 lat temu pouczono podczas zaliczenia, że dominującą rolę w patogenezie tego zespołu odgrywa stan układu nerwowego.

Traktowanie zaliczenia jako procesu łączącego w sobie elementy sprawdzianu i doraźnego nauczania nie było rzadkością. Kiedy zaliczałem, zresztą fragmentarycznie, internę, oprócz kolokwium i złożenia historii choroby – a chodziło o chorego z owrzodzeniem dwunastnicy –zostałem zobowiązany do przygotowania krótkiego referatu o historii rozwoju tego zagadnienia i to od czasów chyba Rokitańskiego. Tę historię choroby składałem po ćwiczeniach u dr. Barowa9, który był asystentem prof. Witolda Orłowskiego, a w każdym razie na tyle jego wiernym uczniem, iż nie mogło budzić zdziwienia, że rozpoznanie swoje skończyłem wyrazami: Dentatura deficiens. Bardzo byliśmy dumni, że –jak krążyła pogłoska z tzw. miarodajnych źródeł – właśnie prof. Orłowski z ramienia Rady Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego uwierzytelniał prawidłowość toku naszych studiów.

Wypada też wspomnieć o dorywczych spotkaniach towarzyskich, mających doprowadzić do pogłębienia wspólnoty studentów z ciałem pedagogicznym, reprezentowanym podczas tych spotkań głównie przez lekarzy raczej młodszych wiekiem. Ponieważ chodziło tutaj bez wątpienia o wspólnotę duchową, spotkania miały na ogół charakter artystyczny. Pamiętam tylko kilka takich spotkań. Na jednym z nich wygłosiłem monolog w postaci odczytu pod tytułem „Tyfus od kuchni”, w którym dałem upust swoim ciągotom satyrycznym. Z reguły i w monologach, i w piosenkach przeważała satyryczna nuta, trochę surrealistyczna, a trochę wisielcza. Nawiązywała się na tych spotkaniach istotnie przyjazna więź, w czym znaczącą rolę odgrywało zapewne poczucie wspólnoty losu. Bieg wypadków sprawiał, że ta więź ulegała nadwątleniu. Sprawiały to najczęściej dochodzące do głosu dramatycznie różnice bytowania w postaci nagłego pogorszenia warunków życia u niektórych, podczas gdy inni zostawali chwilowo oszczędzeni. Coraz bardziej stawało się jasne, że jest to po prostu odroczenie czegoś i tak nieuchronnego. Nakręcał się powoli mechanizm konkurencji ofiar: to iście szatański wynalazek.

Tymczasem przykładaliśmy się z powagą do nowych studenckich obowiązków, choć trzeba wyznać, że coś się tu odbywało z przymrużeniem oka. Nie zawsze, ale czasami. Bo przecież to już samo życie sprawiało, że wykładał nam i surowym okiem próbował na nas spoglądać kompan z ostrych dyżurów, nasz partner z bridżowych sesji na dyżurach bardziej „tępych”, nasz gorliwy i wdzięczny odbiorca podziemnych gazetek, które kilku z nas przemycało na Leszno i na Stawki. Wypada też gwoli prawdzie, choć brzmi to nieskromnie, wspomnieć, że byliśmy toutes proportions gardees wcale niebagatelnie zaawansowani, a to dzięki codziennemu wielogodzinnemu przebywaniu z chorymi, no i codziennemu obcowaniu z koryfeuszami klinicystów, o czym kilkakrotnie już wspominałem. Trzeba tu jednak stwierdzić, że to zaawansowanie było mniej lub bardziej „skrzywione”, tu i ówdzie przezierały elementy niedokształcenia, graniczące czasem z naturalną w tych „polowych” warunkach ignorancją, bowiem nieświadomie i niefrasobliwie przeskakiwaliśmy szczeble, nie zdając sobie sprawy, że nie jest to bezkarne. Była mowa o zaletach naszej „partyzantki” medycznej, więc nie uchodzi pomijanie faktu, że jakąś cenę za to trzeba było płacić. Myślę, że jeśli nie wszystkim, to większości z nas udało się nadrobić te braki i zwichrowania właśnie dzięki tym „oficjalnym” tajnym studiom, a na pewno już po wojnie.

Jeśli idzie o tajne studia kliniczne, to zarówno prof. Hirszfeld, jak i doc. Zweibaum byli mocno wspomagani przez wytypowanych przez nich wybitnych klinicystów, wśród których szczególną sympatią i mirem cieszyli się dr Jakub Penson, szefujący niejako wykładowcom interny, oraz dr Stanisław Szenicer10, wprowadzający w arkana chirurgii.

Myślę sobie, że wymienienie kogoś jest z jednej strony naturalnie umotywowane, z drugiej strony niewymienienie innych przyczynia się do tworzenia armii bezimiennych tylko dlatego, że w którymś z omawianych aspektów przeszłości nie rzucali się wtedy w oczy. Tym łatwiej teraz uchodzą pamięci, bo pamięć też ma oczy. Jest to jednak jakaś trudna do uniknięcia niesprawiedliwość, a przecież skoro człowiek bierze pióro do ręki, zapewne jest świadom, że ma również „ocalać ślady od zapomnienia”. Niewątpliwie i ja nie ustrzegłem się przeoczeń i niedociągnięć. I dlatego nie stawiam tutaj kropki jako znaku zakończenia. Nie rozgrzesza mnie to, że to tylko szczypta narracji i garść refleksji. Rozgrzesza natomiast świadomość, że jest to skromniutki odcinek sztafety: ktoś na chwilę oddał pałeczkę, by ktoś inny mógł ją podjąć, odetchnąć jakimś fragmentem przeszłości i przekazać ją dalej. Toteż dołączani do moich okruchów wspomnień Addendum, czyli notatkę o niektórych pozycjach piśmiennictwa przedmiotu. Zawierają one zespół gruntownych danych, bez których znajomości percepcja faktów i refleksji związanych z tematem jest bardzo utrudniona.

 

Addendum

W zbiorowym dziele wydanym w 1977 r. przez PZWL w Warszawie pt. Z dziejów tajnego nauczania medycyny i farmacji w łatach 1939–1945, pod redakcją doc. dr. med. Aleksandra Dawidowicza, znalazł się rozdział pióra dr Heleny Balickiej-Kozłowskiej pt. Tajne studia medyczne w getcie warszawskim. W dziele tym zawarto również obszerne studium historyka, dr. med. Ryszarda Zabłotnika, w którym znajduje się podrozdział przedstawiający dane na ten temat dotyczące getta warszawskiego (Tajne studia medycyny i farmacji w Polsce 1939–1945). W 1989 r. Charles G. Roland, profesor historii medycyny Uniwersytetu w Hamilton (Kanada), opublikował pracę na tenże temat w Medical History pt. An Underground Medical School in the Warsaw Ghetto, 1941–1942* Publikacje te stanowią ważne źródło wiadomości o szczegółach dotyczących tajnych studiów w getcie warszawskim. Autorzy zadbali o dotarcie do niektórych spośród uczestników tych studiów, którzy przeżyli wojnę. Z natury rzeczy te wartościowe prace nie mogą zaspokoić głodu wiadomości na ten temat; jak wiadomo, wiele istotnych danych w postaci nawet dokumentów zaginęło, nawet już po tzw. aryjskiej stronie, jak stało się np. z danymi o realizacji programu studiów oraz zaliczeń przesłanych przez dr. Zweibauma.

W 2001 roku w Warszawie Instytut Filozofii i Socjologii PAN wydal monumentalnej objętości dzieło, liczące ponad 800 stron, pt. Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście autorstwa Barbary Engelking i Jacka Leociaka, w którym niestety poświęcono tylko kilka stron edukacji medycznej w getcie oraz jednostronicową wzmiankę o pracy badawczej w dziedzinie medycyny. Tymczasem ukazało się zapewne niemało pozycji, w których znalazły się wzmianki lub szersze dane o tajnych studiach w getcie warszawskim. Niektóre z nich znam niestety tylko ze słyszenia.

Przypomnienia wymaga również inna grupa źródeł dotyczących tajnych studiów. Wymienić tu trzeba liczne listy kierowane do redakcji „Odrodzenia”, a może także „Kuźnicy” – ponad pół wieku temu – zawierające opinie i sprostowania w związku z wydaną w 1946 r. książką prof. Ludwika Hirszfelda pt. Historia jednego życia. Książka ta, pióra jednego z twórców tajnych studiów w getcie, została napisana tak ładnie, że czytelnicy mogli przyjąć na wiarę niektóre fakty, opisy i interpretacje, będące w istocie półprawdami. Dobrze się stało, że wśród sprostowali znalazł się list prof. Juliusza Zweibauma, rzeczywistego twórcy i organizatora tajnych studiów medycznych w getcie warszawskim.

* Prof. Charles G. Roland przed ogłoszeniem swej pracy przyjechał do Warszawy i przez dwa dni był przez dr, Zaorskiego i prof. Sicińskiego oprowadzany po miejscach, gdzie znajdowało się getto, a szczególnie szpitale. Odwiedził też Uniwersytet Warszawski, gmach Szkoły Zaorskiego i tablicę pamiątkową (przyp. red.).

Przypisy*

8.  Mesz Natan, dr med., ur. 04.09.1875 r. w Bieżuniu, s. Samuela i Beli z Sitków. Ożeniony 20.10.1911 r. z Idą Szapiro, Ukończył gimnazjum w Płocku i Wydział Lekarski Uniwersytetu w Warszawie (1904). Studia uzupełniał w Monachium. Od 1905 r. kierował zakładem rentgenologii Szpitala na Czystem w Warszawie. Prezes Oddziału Warszawskiego T.O.Z., wielokrotny prezes Polskiego Towarzystwa Radiologicznego, ogłaszał liczne prace naukowe. Odznaczenia: Medal 10-lecia, Obrony Narodowej, Medal za Długą Służbę.

9.  Do 1940 r. asystent prof. Witolda Orłowskiego, następnie pracował w getcie, gdzie zginął.

10. Dr med. Stanisław Szenicer, chirurg, wykładał na tajnej medycynie. Zmarł w 1944 r. na „stronie aryjskiej”.

* Opracował Andrzej Zaorski.