<< powrót

Pamiętnik TLW 2013

Szpital Wolski wczoraj, dziś, jutro

Jerzy RADZISZEWSKI

Szpital Wolski wczoraj, dziś, jutro

W obecnych zabudowaniach Szpitala Wolskiego przy ul. Kasprzaka, dawnej ul. Dworskiej, mieścił się Szpital Starozakonnych na Czystem. Szpital ten został wybudowany i rozpoczął działalność leczniczą w roku 1902, a więc dokładnie 110 lat temu.

W okresie międzywojennym znacznie rozwinął działalność leczniczo-dydaktyczną zwiększając liczbę łóżek do 1500, a lekarzy do 150.

W tym czasie w Warszawie poza innymi szpitalami był duży szpital przy ul. Elektoralnej pod wezwaniem Św. Ducha. Szpital ten był na wysokim poziomie klinicznym i posiadał wieloletnią tradycję. Niestety podczas działań wojennych szpital ten mimo znaków Czerwonego Krzyża został zbombardowany i spłonął niemal doszczętnie, grzebiąc ciała ponad 200 rannych żołnierzy, czego śladem jest tablica pamiątkowa w holu głównym. Podczas okupacji niemieckiej w lutym 1941 roku władze okupacyjne w barbarzyński sposób ewakuowały szpital żydowski do Getta Warszawskiego, a w tym czasie pod przymusem ulokowano w tych budynkach Szpital Św. Ducha z ul. Elektoralnej ze zniszczonej siedziby. Po zakończeniu działań wojennych Szpital Św. Ducha powrócił tu do poprzednich pomieszczeń i wznowił działalność leczniczą na potrzeby zniszczonego wojną miasta, a w szczególności dzielnicy Wola.

Wkrótce jego nazwa została zmieniona na Szpital Miejski Nr 1, a w roku 1957 ponownie zmieniono nazwę na Szpital Wolski, mimo że nazwę tę nosił przed wojną szpital przy ul. Płockiej, a ul. Dworska została przemianowana na ul. Marcina Kasprzaka.

Od 1961 roku funkcję naczelnego dyrektora tutejszego Szpitala objął dr n. med. Zbigniew Herman, który znacznie rozbudował szpital i podniósł jego rangę kliniczną. Piastował ten urząd do roku 1991, czyli całe trzydzieści lat. Dziś właśnie przypada szósta rocznica Jego śmierci.

W 1989 roku z inicjatywy dyrektora Zbigniewa Hermana patronką szpitala została, zmarła kilka lat wcześniej, a pracująca w nim długie lata, doktor Anna Gostyńska, urolog, były naczelny lekarz Szpitala Św. Ducha.

Za czasów dyrekcji Zbigniewa Hermana Szpital Wolski znacznie rozwinął się i unowocześnił. We wszystkich oddziałach wkład naukowy oraz wysiłek codziennej pracy wniosło wielu wybitnych lekarzy profesorów, m.in.: Władysław Ostrowski, Stefan Czubalski, Karol Handke, Józef Dryjski, Stefan Wesołowski, Tadeusz Krzeski, Wojciech Noszczyk, Maciej Borkowski, Wacław Sitkowski, Zbigniew Religa, Kazimierz Suwalski, Bogusław Moszyński oraz wieloletni rektor Akademii Medycznej w Warszawie prof. Tadeusz Tołłoczko. Słowem znakomitości polskiej medycyny.

W owym czasie był to największy szpital w Warszawie, w którym byli zatrudnieni m.in. konsultanci krajowi.

W okresie transformacji ustrojowej powstała na terenie szpitala kolebka „Solidarności”, którą zorganizowali chirurdzy, a dyrektor Herman dał na to cichą zgodę; wiadomym było, czym Mu to groziło. Wszyscy pracownicy szpitala w tych burzliwych dniach zawirowań politycznych, dzięki takiej postawie dyrektora czuli się bezpiecznie, co było wtedy bardzo ważne.

Celem działalności dyrektora Zbigniewa Hermana było przede wszystkim przywrócenie szpitalowi wysokiej rangi klinicznej. Udało się zrealizować te plany dzięki otwarciu oddziału chirurgicznego pod kierownictwem prof. Wacława Sitkowski ego dokonującego licznych operacji na otwartym sercu i przy użyciu krążenia pozaustrojowego przy współudziale dr. Janusza Wiercickiego, anestezjologa, co w owym czasie było ewenementem. W klinice tej rozpoczęli swoją karierę profesorowie: Zbigniew Religa i Kazimierz Suwalski.

Uruchomiono radiologiczne badania naczyniowe z koronarograną w zakładzie radiologii kierowanym przez doc. Janusza Bowkiewicza.

Otwarto pracownię hemodynamiki prowadzoną przez doc. Marię Waśniewską oraz pracownię bioinżynierii PAN wszczepiania rozruszników serca prowadzoną przez prof. Mariusza Stopczyka. Oddział okulistyczny pod kierunkiem prof. Krystyny Czechowicz-Janickiej najnowszymi metodami leczył jaskrę.

Powstała klinika laryngologiczna, w której prof. Bogusław Moszyński prowadził pionierskie operacje otosklerozy. Powstała również nowoczesna klinika położnicza pod kierunkiem prof. Michała Troszyńskiego, współpracująca z sąsiadującym Instytutem Matki i Dziecka, oraz oddział ginekologii pod kierunkiem doc. Jerzego Nowkuńskiego.

Nie sposób w tym momencie wyliczyć wszystkich dokonań dyrektora Zbigniewa Hermana, ale należy zaznaczyć, że dzięki swojemu uporowi i mozolnej pracy pokonał wiele trudności, jakie w owych czasach piętrzyły się niebotycznie. Nie było sponsorów. Aparaturę i wyposażenie otrzymywano z państwowego przydziału, a decyzje personalne trzeba było na władzach wymuszać.

Dyrektor Zbigniew Herman mimo kłopotów organizacyjnych, braku środków na rozwój, mimo zwykłych codziennych przeszkód potrafił podnieść szpital na wysoki poziom naukowy oraz zachować właściwą sobie pogodę ducha, a także ogromną życzliwość dla ludzi, czego dowodem jest liczne uczestnictwo w tej uroczystości Jego byłych współpracowników.

W czasie uroczystości przesłanie prof. dr. med. Tadeusza Tołłoczki odczytał dr Jerzy Radzi szewski.

„Szanowni i Drodzy Uczestnicy uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej dyrektorowi Zbigniewowi Hermanowi.

Wyrażam głębokie podziękowanie inicjatorom tego aktu i organizatorom uroczystości. Spełniona zostaje powinność wobec wybitnego człowieka z tytułu Jego wielkiej osobowości i znaczących dokonań. Pojemność słów jest zbyt mała, by wyrazić zarówno żal, że nie ma Go wśród nas, a również by dobitnie wyrazić moc Jego charakteru. Dziś z większym niż zwykle zrozumieniem odczytujemy myśl poetki Julii Hartwig, że „…życie żywi się pamięcią”.

Toteż my żyjący musimy tę pamięć o naszym Przyjacielu i Dyrektorze pielęgnować. Dla wszystkich, z którymi się w swym życiu spotkał, pozostał w pamięci jako wzorzec osobowy człowieka, Polaka, lekarza i dla wielu z nas jako bliskiego przyjaciela.

Jego i moja wzajemna przyjaźń nie polegała na częstości spotkań, lecz na wymianie myśli i wartości oraz wzajemnej wymianie życiowych doświadczeń. A szczerość i zaufanie wzajemne były pełne. Mogę śmiało powiedzieć, że nigdy, ani w okresie wspólnych studiów na jednym roku, ani w okresie, gdy ja byłem kierownikiem kliniki w zarządzanym przez Niego szpitalu, nie było między nami zażyłości. Łączyła nas jednak głęboka – czasami o radosnym, a czasami o smutnym obliczu – przyjaźń, a nie płytka wesołkowata komitywa. Przyjaźń wynikała z poczucia wspólnej hierarchii wartości i poczucia moralnego sensu tych wartości. A On dbał o moralny sens swoich myśli i działań oraz o rzetelność i porządek w myśli i działaniu. A te myśli i działania oraz Jego życiowa postawa były zawsze zgodne z głoszonymi przez niego zasadami. To te cechy sprawiały, że miał wielu przyjaciół i że był powiernikiem wielu ludzkich trosk i problemów. Był więc człowiekiem szlachetnym, prawym i życiowo mądrym.

Wśród wielkiej mnogości wspomnień pozwolę sobie przytoczyć drobniutkie w skali życiowej, związane ze Zbyszkiem Hermanem wydarzenie. W pierwszy poniedziałek stanu wojennego nie przyszło do pracy w klinice kilku kolegów asystentów. Byłem podminowany. Okazało się, że Pan Dyrektor najbardziej „podejrzanych” porozsyłał do przychodni w różnych czę ściach miasta. A tam byli bardzo trudno „uchwytni”. Któregoś dnia ukradziono z apteczki klinicznej znajdujące się tam narkotyki. Był to czas epidemii podobnych kradzieży w Warszawie. Jedni spodziewali się, a inni oczekiwali olbrzymiego skandalu i rozgłosu w mediach oraz ingerencji policji. Jakież było zdumienie i zaskoczenie jednych i zawód drugich, gdy Pan Dyrektor samodzielnie, bez pomocy dziennikarzy, bardzo rzeczowo, ale i bardzo surowo uporządkował i lokalnie rozwiązał problem. Nie poszedł na łatwiznę. Po prostu rozumiał okoliczności i problem.

Wraz z moim przyjściem do Szpitala z całym zespołem Oddział Chirurgiczny przyjął zadania akademickiej kliniki. Zwłaszcza w okresie początkowym przyjście dużej grupy studentów stanowiło poważne obciążenie, a także i koszty. Nie tylko z dużym zrozumieniem, ale i z rzeczową pomocą Pan Dyrektor Zbigniew Herman pomógł w szybkim ustabilizowaniu sytuacji, pomimo głosów o możliwych zagrożeniach.

Wszyscy jesteśmy świadkami i chcemy dać świadectwo niezwykłej żywotności, energii, temperamentu, organizacyjnych umiejętności i intelektualnych kwalifikacji naszego Przyjaciela. Jestem pewny, że był człowiekiem szczęśliwym tym rodzajem szczęścia, które daje spełnienie się w zawodzie i osiągnięcie wyjątkowego szacunku, ale i respektu wśród ludzi.

Nie przekroczę chyba dozwolonych przyjacielowi Zbyszka granic, gdy stwierdzę, że z naszych kontaktów wynikało, iż był również wielce szczęśliwy z osobą, dla której Jego życie było bardzo ważne i dla którego Jej życie było równie ważne.

Zakończę parafrazą sentencji Cycerona: życiem swym udowodnił, „…że nie na próżno się urodził”.