<< powrót

Tajne Studia Medyczne w Warszawie 1940-1944

Szanowni Państwo! Kochane Koleżanki i Drodzy Koledzy!

Przemówienia Rocznicowe:

Andrzej Zaorski

Przemówienie wygłoszone na zjeździe z okazji 50–lecia Szkoły doc. J. Zaorskiego w 1991 r. na Zamku Królewskim w Warszawie.

Szanowni Państwo! Kochane Koleżanki i Drodzy Koledzy!

Rozejrzyjcie się wokół siebie i pomyślcie, jaki olbrzymi potencjał medyczny zgromadzony jest na tej sali, jak wielka jest suma doświadczenia medycznego, które przez 50 lat zbieraliśmy w tysiącach przychodni i szpitali, na setkach zjazdów prawie na całym ziemskim globie.

A wszystko zaczęło się w jednym malutkim na tym globie punkcie. Punktem tym jest Uniwersytet Warszawski. Komplety UW, znaczna część wykładowców Uniwersytetu Ziem Zachodnich wywodziły się z tego Uniwersytetu. Z naszego Uniwersytetu wywodzili się też wykładowcy kursów medycznych zorganizowanych w warszawskim getcie przez doc. Juliusza Zweibauma, które rozpoczęły się w maju 1941 r. i trwały przez około 14 miesięcy. Napisał o tym wyczerpującą pracę prof. Roland z Zakładu Historii Medycyny kanadyjskiego Uniwersytetu w Hamilton. Kilka lat temu obwoziłem go po Warszawie i pokazywałem miejsca, w których odbywały się zajęcia.

Ale najbardziej związana z Uniwersytetem była Szkoła Zaorskiego i o niej chcę mówić.

W październiku 1940 r. do doc. Zaorskiego zwróciła się grupka młodzieży – maturzystów, pytając o radę, jak studiować medycynę, i prawie jednocześnie tajna Rada Wydziału Lekarskiego zaproponowała Ojcu zorganizowanie Szkoły Medycznej.

Docent Jan Zaorski znany był jako organizator i człowiek odważny. Szybko wyraził zgodę na utworzenie takiej szkoły, której byłby administratorem i formalnym właścicielem.

Dyrektorem naukowym został mianowany prof. Stefan Kopeć. Szybko napisano program i złożono podanie do Wydziału Szkolnictwa Zarządu Miejskiego podobnie jak inne szkoły zawodowe, jak Szkoła Lipińskiego (tajna SGH), szkoły Rostafińskich czy Wiśniewskiego (SGGW).

Docent Zaorski zdawał sobie sprawę, że zorganizowanie szkoły z tajną medycyną jest zadaniem znacznie trudniejszym niż np. SGH. Trzeba było bowiem stworzyć laboratoria chemiczne, fizjologiczne, histologię, a tym bardziej anatomię. Rozpoczął poszukiwania lokalu. Tymczasem nie było odpowiedzi na podanie z Wydziału Szkolnictwa.

W niepublikowanych własnych notatkach doc. Zaorski pisze, że w połowie listopada udał się osobiście do Wydziału Szkolnictwa i tam od wicedyrektora Wydziału, zresztą Polaka, otrzymał odmowę na swoje podanie, motywowaną spóźnionym terminem, a nie odrzuceniem programu, jak wielu uważa. W tej sytuacji Ojciec postanowił działać inaczej.

Przed wojną prowadził w Warszawie przy ul. Smolnej 30 własną Szkołę Masażu, która merytorycznie podlegała Wydziałowi Zdrowia. Napisał więc nowy program, oparty na programie niemieckich asystentek medycznych, i złożył w Distriktgesundheitskammer przy ul. Koszykowej 37.

Był już grudzień 1940 r. Odpowiedź przyszła w dniu 20 stycznia 1941 r.

Oto treść tego pisma: „Wyrażono zgodę na rozszerzenie Pańskiej Szkoły Masażu na Prywatną Szkołę Zawodową dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego Dr. Jana Zaorskiego w Warszawie”.

Wtedy doc. Zaorski natychmiast złożył podanie o przydział upatrzonego wcześniej gmachu medycyny teoretycznej w Uniwersytecie. Wszyscy znamy ten gmach i jego zalety. Ale nie wszyscy pamiętają, że jego ściana od strony sali wykładowej była uszkodzona przez pocisk, a wewnątrz było składowisko starych mebli, kurz i gruz. Cały Uniwersytet zajęty był przez wojsko okupanta, tylko lewa furta prowadziła do naszego gmachu i dalej do domu służbowego. To ważne.

Podanie złożone w urzędzie przy ul. Bagatela 12 zostało załatwione pozytywnie 25 lutego 1941 r. Od razu też, w błyskawicznym wręcz tempie, polska oczywiście firma przeprowadziła konieczny remont, wstawiono szyby, naprawiono światło, instalację wodną i ogrzewniczą. I oto 4 marca ukazały się ulotki o powstaniu Szkoły.

Zanim Szkoła ruszyła, spotkał nas cios, Niemcy rozstrzelali w Palmirach prof. Kopcia. Wtedy dyrektorem naukowym został prof. Czubalski, który godnie, mądrze i przyjaźnie był z nami do końca.

Ojciec pisze, że 10 marca – proszę zapamiętać tę datę – przy furcie Uniwersytetu zawisła tablica, oznajmiająca, że tu mieści się nasza Szkoła. A tablica była czerwona z białymi literami, taka jak przedwojenne tablice urzędowe.

W kancelarii Szkoły zasiadły pani Maria Cieszyńska jako kwestor i pani Eugenia Janiszewska jako sekretarka. Zaczęli pracować nasi laboranci i woźni, pan Lipiński z żoną i pan Matuszewski z żoną, a w anatomii pan Józef Gras i pan Makarski.

Nie było opału. Gdy 17 marca rozpoczęły się zajęcia, słuchacze i wykładowcy występowali w paltach.

Proszę Państwa! Kiedy zaczęły się nasze wykłady, aby choć trochę zapełnić lukę w kształceniu nowych pokoleń lekarzy, nie wiedzieliśmy, że właśnie NKWD morduje ponad 650 lekarzy wojskowych, wśród nich większość rezerwistów z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Nie wiedzieliśmy, że Niemcy zabiją prawie wszystkich lekarzy Żydów. Że Szkoła i komplety to bezcenny skarb dla medycyny polskiej.

Tymczasem słuchaczom trzeba było zapewnić warunki do nauki i w tym pomogli polscy urzędnicy z centrali opałowej, pan Gorączko, panie Dębnica i Wagnerowa. Podobnie było z opłatami za prąd, w czym pomógł pan dyrektor Ficki z Elektrowni Warszawskiej. Nauka ruszyła pełną parą. Były jednak dotkliwe braki w wyposażeniu Szkoły. Podam tu przykład, jak sobie radzono.

Oto pismo dyrekcji Szkoły do dyrektora Szpitala Dzieciątka Jezus z prośbą o wypożyczenie Szkole 15–20 zwykłych szkolnych mikroskopów – inne niż zwykłe nie były przecież potrzebne. I zaraz odpowiedź, że dyrekcja się zgadza, aby zwykłe mikroskopy pożyczyć od prof. Paszkiewicza. Widziałem ten spis – wszystkie były mikroskopami Zeissa z imersją, pamiętamy je z histologii.

Niestety, zaczęły się szykany – najpierw Niemcy zamknęli bramę Uniwersytetu. Ojciec powiedział mi wtedy, że oświadczono mu, iż studenci robią złą twarz przechodząc koło wachy. Wtedy została wybita furta w murze od strony podwórza przy placyku koło kościoła Wizytek i przechodziliśmy tamtędy.

Znowu w marcu 1943 r. odbył się słynny egzamin z anatomii z udziałem komisji niemieckiej. Zachowało się pismo przysłane do Szkoły po egzaminie. O dalszych szykanach mało kto wie – z arbeitsamtu przyszła wiadomość, że młodzież będzie otrzymywała wezwania do pracy. Niektórzy rzeczywiście je otrzymali, ale doc. Zaorski działał szybko i od kuchni. Pan Lipiński nosił do pewnych osób kosze delikatesów co miesiąc.

Aż nadszedł dzień 15 lutego 1943 r., kiedy to o godz. 10.15 Szkoła otrzymała pismo, iż ma natychmiast opuścić gmach medycyny teoretycznej. Bardzo małą część inwentarza wywieziono na ręcznych wózkach, reszta została na stracenie. Wspaniale zachowali się warszawscy wozacy, których zwołałem z postoju przy pomniku Kopernika. Na własnych plecach wynieśli opał, razem 6 czy 8 ton, przez okienko piwniczne.

Nowy lokal dla Szkoły doc. Zaorski znalazł w gmachu Gimnazjum Górskiego na ul. Hortensji. Urządziliśmy szybko prymitywne pracownie na poddaszu, klasy na ostatnim piętrze i nauka szła nadal.

Wprawdzie nie było nas jesienią 1943 r. prawie trzy miesiące, bo byliśmy obaj z Ojcem aresztowani i przez Szucha znaleźliśmy się na Pawiaku, ale Mama niezwykłymi drogami uzyskała nasze zwolnienie.

W lecie 1943 r. założono szkolne archiwum. Na polecenie Ojca sporządziłem wzór karty każdego ucznia, następnie drukarnia pana Winiarskiego wydrukowała sztywne kartki kartotekowe. A potem ja i kolega Lucjan Szyszkowski przez szereg nocy wypisaliśmy trzy komplety kart dla każdego słuchacza. Wszystkie spłonęły w Powstaniu.

Powstanie stało się dla wielu z nas egzaminem praktycznym z medycyny, a dla wszystkich egzaminem prawdziwej dojrzałości.

Wracaliśmy do gruzów Warszawy i jako dowody studiów mieliśmy różne małe karteczki, takie jak ta od prof. Venuleta i przyjmowano nas na odpowiedni rok studiów na „Boremlowie”, w Krakowie i Poznaniu.

A dr Zaorski napisał na kartce:

Wykłady z Chirurgii operacyjnej i Anatomii topograficznej rozpoczynam 19 b.m. o godz. 12–tej w sali wykładowej Akademii Weterynarii, budynek K, ul. Grochowska 272.

11.IV.1945r. (Dr Jan Zaorski)

Kiedy minęło pięć lat (mnie wtedy nie było wśród was, bo znajdowałem się w więzieniu na Rakowieckiej), 12 marca 1946 r. pani Wanda Tatarkiewicz-Małkowska napisała:

„Niniejszym kwituję odbiór 1000 złotych (tysiąca zł) otrzymanych od studentów Wydziału Lekarskiego UW z okazji 5–lecia otwarcia Szkoły Sanitarnej docenta Zaorskiego. Pieniądze te będą przesłane do Sanatorium dla dzieci w »Górce« pod Buskiem Kieleckim.

Kierowniczka Działu Dziecięcego

Rozgłośni Warszawskiej P. R.

Wanda Tatarkiewicz-Małkowska”.

A 10 marca 1956 r. zmarł w Warszawie prof. Zaorski, dokładnie 15 lat od dnia, w którym na bramie Uniwersytetu zawisła tablica z napisem: Prywatna Szkoła Zawodowa dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego Dr. J. Zaorskiego w Warszawie.