<< powrót

Exodus- Służba zdrowia po Powstaniu Warszawskim

Sytuacja warszawiaków po Powstaniu Warszawskim

Sytuacja warszawiaków po Powstaniu Warszawskim

Powstanie kończyło się: po rzezi Woli, upadły kolejne dzielnice – Ochota, Stare Miasto, Sadyba, Powiśle, Mokotów, Żoliborz, Śródmieście. Opór powstańców wygasał – zakończony jednak honorową kapitulacją, określoną jako zaprzestanie działań bojowych. Żołnierze Armii Krajowej, którym nareszcie po koniec sierpnia 1944 r. przyznano prawa jeńców wojennych, szli do niewoli niemieckiej – o warunkach jakie im tam zapewniano – mówią kolejne referaty.

Ludność cywilną lewobrzeżnej Warszawy czekał los wypędzonych. Pomoc w przetrwaniu spadł na barki instytucji charytatywnych, które musiały współpracować z okupantem, zresztą za wiedzą i porozumieniem ich przedstawicieli z komórkami Polskiego Państwa Podziemnego. I tak, od połowy sierpnia Polski Czerwony Krzyż starał się zapewnić placówkom służby zdrowia polsko-niemieckie zaświadczenia, potwierdzające zatrudnienie w PCK i wzywające władze cywilne i wojskowe do udzielenia wszechstronnej pomocy. W momencie kapitulacji, która już wcześniej zaczęła się rysować jako nieuchronna konieczność, wybitną rolę odegrała wiceprezes PCK hrabina Maria Tarnowska znana z odwagi cywilnej, zaprzysiężona jako oficer w AK. W rozmowach kapitulacyjnych brała udział trzykrotnie: na początku września wraz z pełnomocnikiem Zarządu Głównego PCK dr. Alfredem Lewandowskim negocjując z von dem Bachem wyjście 7-8 września ludności cywilnej (opuściło wówczas Warszawę około kilkunastu tysięcy osób – głównie starych, chorych i rodzin z dziećmi itp.); 29 września razem z dr. Hieronimem Bartoszewskim, naczelnym lekarzem PCK Szpitala Powstańczego przy ul. Jaworzyńskiej i 30 września z przedstawicielem Rady Głównej Opiekuńczej Stanisławem Wachowiakiem, gdy rozpoczęto negocjacje dotyczące umowy kapitulacyjnej. W wielu punktach strona niemiecka nie dotrzymała umowy, chociażby w sprawie nierozdzielania rodzin czy potraktowania nieletnich i nie tylko jeńców wojennych jako siły roboczej, przymusowych robotników.

Skala wydarzenia, jakim było wygnanie z Warszawy jej wszystkich mieszkańców, przekroczyła doświadczenia okupowanej Polski. Niemcy wysiedlali już ludność z Pomorza i Poznańskiego w 1939, a w 1942 roku Zamojszczyzny – były to jednak grupy ludności nieporównywalnie mniejsze.

Dla machiny wojennej hitlerowskich Niemiec nie był to żaden problem, ludność cywilną Warszawy potraktowano jak niewolniczą siłę roboczą, która miała uzupełnić kontyngent przymusowych robotników w niemieckim przemyśle zbrojeniowym. Niezdolnych do pracy miała wchłonąć Generalna Gubernia – przyjąć, nakarmić i odziać. Przez obóz przejściowy w Pruszkowie, gdzie przedstawiciele Wehrmachtu dokonywali selekcji, przewinęło się przeszło 600 tysięcy osób, z czego, można przypuszczać, że w GG pozostało 400 tysięcy.

Instytucje charytatywne, RGO (Rada Główna Opiekuńcza – instytucja polska, ale powołana w 1941 roku przez okupanta), półlegalny PCK i działający przy Kościele Caritas organizowały – bezpośrednio do Pruszkowa – pomoc w postaci żywności, ubrań i lekarstw. Na cały świat od 15 sierpnia szły apele powstańczej radiostacji Błyskawica o pomoc, którą miał organizować Międzynarodowy Czerwony Krzyż.

Ze Szwajcarii nadesłano 26 wagonów środków aprowizacyjnych i opatrunkowych – wyłącznie dla ludności ewakuowanej Warszawy. Szwecja ofiarowała miastu Pruszków 750 ton żywności, Australijska Armia Zbawienia przekazała 250 kompletów ubrań. Portugalia 6 tys. sztuk ciepłej bielizny… Międzynarodowa akcja pomocy warszawiakom została skrzętnie zanotowana na łamach prasy konspiracyjnej. Skromne informacje o niej umieszczono w prasie gadzinowej. Nigdzie jednak nie podano, jak odbywał się podział darów i ile ich przypadło na jedną wygłodniałą i obdartą rodzinę warszawską. Tak samo jak nie wiadomo, czy trafiły do adresatów hojne dary pieniężne przekazywane przez Polaków z zagranicy, paczki z żywnością, lekami i ubraniami. W przekazach pamiętnikarskich czy też żywych do dziś wspomnieniach tych, którzy na własnej skórze odczuli exodus warszawski – dary te zostały słabo utrwalone. Mało kto pamięta, że miał szczęście z nich korzystać. Większość nic o nich nie wiedziała.

Bez względu na to, ile międzynarodowych darów przechwycono dla armii niemieckiej, a ile przywłaszczyły sobie ogniwa administracji hitlerowskiej, decydująca dla uchodźców była pomoc Polaków z okrojonego skrawka Polski – Generalnego Gubernatorstwa. Prasa konspiracyjna zarejestrowała spontaniczną ofiarność społeczeństwa.

„Nadchodzące pociągi budzą grozę, każdy kto czuje się Polakiem – daje dowody tego – nieszczęśliwym musi iść na ratunek i podać bratnią dłoń. Ludność przedmieść Krakowa – Grzegóżek, Dąbie i Czyżyn zorganizowała samorzutnie pomoc dla nieszczęśliwych tułaczy. Kobiety stały w deszczu całą noc oczekując na transport” – podawał „Kurier Powszechny” z 5 października. Zanotował też, że robotnicy fabryk w Krakowie Dąbnikach przygowali na stacji 3 tys. litrów kawy. 54 tys. złotych zebrano wśród miejscowych żołnierzy AK i bezpośrednio rozdzielono pomiędzy najbardziej potrzebujące rodziny warszawskie osiedlone w okolicy. Donosił o tym „Sygnał Podziemny” – pismo wydawane w Bochni. Podobnie zorganizowano pomoc w okolicach Częstochowy.

„Czyn Zbrojny” w rubryce ofiary podawał: „Z inicjatywy 3-ciej kompanii żołnierze „Rośliny” wpłacili na ręce swych dowódców ofiary na fundusz pomocy warszawiakom w kwocie 20 tys. 125 zł, z której wypłacono już zapomogi w czterech miejscowościach. Poza tym patrole oficerskie kontrolowały, jak warszawiacy są traktowani i wpłynęły na poprawienie stosunków. Podobna kontrola będzie stosowana i w innych rejonach”.

Gazetki angażowały się w mobilizowanie opinii publicznej na rzecz pomocy uchodźcom – w zależności od stosunku do powstania i jego oceny.

Ugrupowania skrajnej lewicy i skrajnej prawicy zdecydowanie potępiły akt wywołania Powstania i na łamach swych wydawnictw nie zajmowały się pomocą dla warszawiaków. Najbardziej ofiarnie włączyły się do akcji pomocy gazetki związane z socjalistami, następnie wydawane przez Delegaturę Rządu, AK i pisma związane z ruchem ludowym.

W socjalistycznym „Naprzodzie”, krakowskim piśmie o kilkudziesięcioletniej tradycji, utożsamiano się z mieszkańcami stolicy i w żadnym chyba piśmie z tak olbrzymią żarliwością nie nawoływano do niesienia im pomocy: „Lud Warszawy to my… wielkość tej walki dopiero przyszłość oceni…” W gazecie powtarzało się hasło: „Pomoc Warszawie to akt polityczny – to rozdział naszego boju!”

„Niech nie zabraknie domu gościnnego dla najlepszych synów Ojczyzny. Niech warszawiacy przekonają się, że Małopolanie mają te same serca, co i oni, że krew polska w dawniejszą dzielnicową urazę wlała gorący strumień miłości i bezinteresownej pomocy”– pisano w „Sygnale”, organie PPS w Tarnowie (22 października 1944).

Przybycie warszawiaków zdecydowanie zrewolucjonizowało nastroje wśród socjalistów. Lektura „Naprzodu” wykazuje, że – nie czekając na rewolucję światową – postanowiono przeprowadzić wśród krakowskich centusiów, za jakich na ogół uważa się mieszkańców podwawelskiego grodu, sprawiedliwy podział dóbr społecznych: „Zmusić majętnych do ofiar prawdziwych i skutecznych. Trzeba wydać zarządzenia ograniczające prawa posiadania odzieży i bielizny! Ustalić maximum, które wolno posiadać i zmusić wszystkich do wydania reszty na rzecz wygnańców („Naprzód” – 9 XI 1944).

Postawa socjalistów musiała wpłynąć na nastroje Okręgowej Delegatury Rządu w Krakowie. Opublikowana w paru gazetkach odezwa delegata Rządu z 11 listopada (był nim bezpartyjny, wówczas 68-letni dr Jan Jakubiec), określała normy posiadania wymuszone surowością praw wojny: dwa ubrania, dwa płaszcze, dwie pary butów, cztery koszule, trzy prześcieradła na osobę (nadwyżki należało oddać). Nie stosującym się do tych norm grożono piętnowaniem i osądzeniem ich przez organa sprawiedliwości podziemnej.

Na ogół odwoływano się do poczucia wspólnego losu: co wczoraj spotkało Warszawę, jutro może nas spotkać. Apelowano do chrześcijańskich zasad miłości bliźniego, łącząc te uczucia z uznaniem dla bohaterstwa Warszawy! „Podziel się z umęczonym bratem cierpiącej Warszawy, stolica dała Ci przykład”.

Ludowcy włączyli się do akcji pomocy, wydając odezwy, z których najbardziej znana w przedrukach jest odezwa Stronnictwa Ludowego: „Do Obywateli Chłopów i do Obywateli miasta Warszawy…: Podzielcie się kawałkiem chleba, dajcie kąt w izbie, nie wymawiajcie tej przysługi, nie żądajcie pracy od tych z miasta, którzy jej nie umieją wykonać, nie naśmiewajcie się ze zwyczajów miejskich. Specjalną opieką należy otoczyć dzieci, by nie zaznały poniewierki i krzywdy…

…Nie wyśmiewajcie się z chłopa, nie wprowadzajcie na wieś waśni politycznych, ale swoją dobrą wolą i większym wyrobieniem pomóżcie im w prowadzeniu pracy oświatowej…”

Odezwa władz krajowych – Rady Jedności Narodowej i Krajowej Rady Ministrów (przedstawicielstwa Rządu RP na emigracji w Londynie) – wydana w listopadzie, odwoływała się do poczucia honoru i godności obywateli polskich:

„Ratowanie ludności Warszawy jest sprawą honoru każdego Polaka. Jeżeli możecie, pomagajcie bezpłatnie. Jeżeli bierzecie zapłatę, żądajcie godziwej. Niech hańba paskarstwa i zdzierstwa nie zohydzi waszego nazwiska…”. „Samolubstwem godnym najnikczemniejszej dziczy” określano takie postawy na łamach „Naprzodu”.

W „Kurierze Powszechnym” pisano: „…Ludzie dobrze sytuowani okazują niewspółmiernie małą do swych możliwości pomoc. Również należy napiętnować wielu dorożkarzy, którzy żądali za kilkuminutowy kurs nieraz kilkudziesięciu złotych” (5 X 1944). Na początku listopada rejestrowano w „Przyszłości”, piśmie wydawanym w Krakowie przez Unię i Stronnictwo Pracy, że za odstępowane uchodźcom pokój czy kąt na mieszkanie lub za cukier, mleko i tłuszcze dla wynędzniałych dzieci warszawskich liczy się skandaliczne ceny. Gazety wydawane w okolicach podwarszawskich podawały, jakich horrendalnych sum żąda się od tułaczy za wynajęcie nieraz zimnej komórki, przechodniego pokoju czy nawet drewnianej szopy.

Trudno się dziwić, że w najbardziej radykalnym „Naprzodzie” domagano się egzekwowania surowych kar dla nie współdziałających w akcji pomocy. Piętnowano tam postawy egoizmu: „Najhaniebniej zachowało się dotąd kupiectwo – restauratorzy, spekulanci, kupcy, dorabiający się…” (z 25 XI 1944). Negatywy nie powinny nam jednak zaciemniać obrazu całości. Postawa większości społeczeństwa była pozytywna. Taka była również opinia dr. Jana Jakubca, który odpowiadał za całość akcji na terenie Krakowa i jego okolic: „Współczucie dla ofiar wypadków warszawskich było powszechne, a stosunek do uchodźców na ogół życzliwy. Ludność spieszyła spontanicznie z pomocą, bądź indywidualnie, bądź też za pośrednictwem RGO. Delegatura wydała odezwę, (…). Także ks. Metropolita (kard. A. Sapieha – M. W.) wystosował list pasterski, wzywający do pomocy w imię miłości bliźniego. Tylko nieliczne jednostki nie stanęły na wysokości zadania, uchylając się od ofiar na rzecz wysiedlonych mimo dostatecznego stanu majątkowego.”

Upadek Warszawy, centrali władzy podziemnej, nie wygasił życia społeczno-politycznego w ośrodkach terenowych. Tam, gdzie było ono silnie rozwinięte, miejscowa konspiracja zaczęła wydawać lokalną prasę. Zaczynał się wyraźny podział społeczeństwa, do głosu dochodzili reprezentanci ugrupowań lewicy, przygotowującej poparcie dla PKWN. Nowych gazetek wydawanych przez ośrodki związane z PKWN-owską Polską Ludową było w tym okresie najwięcej. Pozostawiły nam one jednak mało informacji dotyczących szczegółów życia mieszkańców GG i ich postaw. Tak samo jak w prasie wydawanej przez skrajnie prawicowe ugrupowania, znajdziemy w nich przede wszystkim omówienie programów politycznych i haseł. Lektura gazetek innego typu, mianowicie tych, które na bieżąco rejestrowały, co działo się w terenie, przekazuje sądy i opinie, jakimi kierowało się ówczesne społeczeństwo.

A oto jeden z przykładów. Sekretarz gminy Dąbkowice w pow. łowickim został skazany na karę zniesławienia (infamii) za: „1) nadmierną gorliwość w służbie okupanta, 2) złe traktowanie interesantów w urzędzie, 3) przywłaszczenie darów Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, 4) złośliwe wstrzymywanie sum budżetowych dla osiągnięcia służalczych oszczędności, 5) hańbiące przeciwdziałanie założeniu cmentarza dla poległych żołnierzy polskich w roku 1939 na terenie gminy Dąbkowice, 6) łapownictwo i szereg innych przestępstw.”

Im bliżej 1945 roku, tym więcej pojawia się w prasie akcentów politycznych sygnalizujących, że trzeba znaleźć drogę porozumienia z kształtującymi się nowymi układami politycznymi. Szukano różnych argumentów: „…liczyć musimy tylko na siebie, tylko na własne siły. Chyba każdy Polak zdaje sobie sprawę z naszego geopolitycznego położenia i coraz jaśniej widzi, że świat nie bawi się w sentymenty i to szczególnie dla nas…” (Obwodowy Biuletyn Informacyjny AK- 1 I 1945).

„…Nasi rodacy, którzy starają się zaognić i utrudnić stosunki naszych aliantów do Sowietów prowadzą z gruntu fałszywą grę. Ani bowiem Anglicy, ani Stany Zjednoczone nie ujmą się za nami zbrojnie, a mogą być w pewnym momencie zmuszone do wyboru między przyjaźnią z Polską a porozumieniem z Rosją. I wybiorą oczywiście, a właściwie nawet wybrały to drugie…” („Za Pługiem” ZPL Orka, 15 października 1944).

Po Powstaniu grupa działaczy z zachodniej Polski, aktywna jeszcze przed wojną i przez całą konspirację, zaczęła wydawać pismo „Ojczyzna”. Głosiła w nim swoje stałe hasła powrotu na Ziemie Zachodnie: „Za zniszczoną Warszawę sięgniemy po zagrabiony nam Wrocław, Granicą zachodnią Odra i Nissa.”

Na przełomie 1944 i 45 r. społeczeństwo żarliwie pragnęło jakiegoś sukcesu, jakiejś rekompensaty. Ziemie Zachodnie mogły stać się tym zadośćuczynieniem. W „Placówce” – piśmie, które zaczęto wydawać w lipcu 1944, podano np. adres redakcji: Berlin, ul. Sikorskiego.

Zrozumienie potrzeby kompromisu powoli docierało do świadomości. Chciano jednak porozumienia dobrowolnego i na równych prawach układających się stron. „Aby ustał nareszcie (…) ów bolesny fakt rozdarcia na dwie orientacje. Aby żołnierz polski (…) noszący etykietkę Armii Krajowej czy Armii Ludowej, idący w bój ze wspólnym wrogiem Niemcami, znalazł się wreszcie pod wspólnym dachem. Aby naród polski swoją orientację w Londynie i Lublinie skierować mógł cały i niepodzielny na swoją prawdziwą stolicę, na Warszawę.” („Jedność” – Tygodnik Ludowy 5 I 1945).

Ostatni Komendant AK, Leopold Okulicki, pisał na początku grudnia 1944 roku do prezydenta W. Raczkiewicza w Londynie: „Armia Krajowa stanęła wobec głębokiego kryzysu. Upadek Warszawy – centrali polskiego życia narodowego, która przykładem swym prowadziła Kraj przez 5 lat niewoli nie mógł pozostać bez głębokiego wpływu na resztę społeczeństwa (…) zaczęły się szerzyć nastroje klęskowe (…). U jednostek słabszych nastroje te przytłumiły pobudki ideowe w pracy, silniej natomiast wystąpiły objawy pięcioletniej demoralizacji.”

Była to ocena nie pozbawiona racji. Obserwacja codziennego życia przynosiła liczne przykłady postaw negatywnych.

Prasa konspiracyjna dostarcza jednak dowodów na to, że patriotyzm, cecha najbardziej wyróżniająca społeczeństwo okresu okupacji, nie załamał się. Na łamach prasy gadzinowej rozegrała się batalia o to, czy w ostatnim okresie wojny uda się Polaków namówić do współpracy z okupantem. Chodziło o nabór do Ochotniczej Służby Pomocniczej przy Niemieckich Siłach Zbrojnych. Jesienią 1944 r. wydawało się hitlerowcom, że klęska Powstania powinna zmienić postawy Polaków.

Na próby współpracy z okupantem prasa konspiracyjna w imieniu swoich czytelników odpowiadała jednoznacznie: „Naród Polski już we wrześniu 1939 r. zajął właściwe stanowisko wobec zbrodniczych zamierzeń i czynów Hitlera. Z obranej drogi nie zboczył ani na jeden krok i ani na jeden moment nie zaprzestał walki ze swoim największym, śmiertelnym wrogiem…”
(28 listopada 1944 r.).

W Biuletynie Krajowym Polskiej Agencji Telegraficznej podano: „Ekipa 50 ludzi, rzekomych „ochotników” do pomocniczej służby w wojsku niemieckim, złożona z mężczyzn i kobiet, którą dla celów propagandowych pokazano w Krakowie, a następnie w Częstochowie, przybyła obecnie do Zakopanego, gdzie podobnie jak w poprzednich miastach wyśpiewują „Wojenko, wojenko”. Ochotniczy zaciąg do służby pomocniczej przyniósł fiasko. Najwięcej ochotników zgłosiło się w Kielcach, w sumie jednak w całym GG nie osiągnięto dwóch tysięcy zgłoszeń (3 grudzień 1944, Kraków).

Pełne fiasko zaciągu jest jeszcze jednym dowodem na to, że Niemcy nie byli w stanie utworzyć przedstawicielstwa Polaków oddanych władzom hitlerowskim. Polacy nie nadawali się do takich manipulacji.

Niemniej sygnalizowane przez gen. Okulickiego osłabienie wśród społeczności Generalnej Guberni poczucia wspólnoty obserwowało wielu wnikliwych działaczy Polskiego Państwa Podziemnego. W „Obwodowym Biuletynie Informacyjnym”, w artykule „Brak celu pracy – brak idei” (1 stycznia 1945) anonimowy publicysta – obserwując zaczątek postaw konsumpcyjnych – ostrzegał:

„Zająć się tylko samym sobą i pracować dla siebie, dla własnych dzieci i własnego domu – oto dawny ideał szarej masy naszego społeczeństwa… Jakże przykro stwierdzić fakt, że ludzie inteligentni i w normalnych warunkach cieszący się dobrą opinią oraz autorytetem wśród miejscowego społeczeństwa – zapominają, że obojętność dla danej sprawy jest najszkodliwsza i wiąże się z brakiem odpowiedzialności.”

Jednoczesne poparcie odbudowy Warszawy, spontaniczne zbiórki, udział w pracach społecznych przy jej odgruzowaniu, udowadnia, że postawy społeczne i poczucie wspólnoty przy realizowaniu powszechnie akceptowanego celu – przetrwały.