<< powrót

Pamiętnik TLW 2006

Specyfika medycyny polskiej cz.2

Tadeusz Tołłoczko
 Specyfika medycyny polskiej cz.2

Największa bieda w Polsce “ma twarz dziecka”. Biednych dzieci jest więcej niż biednych dorosłych. Wśród 100 polskich dzieci 30 żyje w rodzinach wspieranych przez pomoc społeczną. Według danych Polskiej Akcji Humanitarnej koszt jednego posiłku dziecka oszacowany został średnio na 2,04 zł – to znamiennie mniej niż koszt odżywienia więźnia.
Tekst z publikacji GUS. “Podobnie jak w 2003 r. 1/3 gospodarstw domowych musiała zrezygnować z wizyt u stomatologa, mimo iż istniała taka potrzeba. W ok. 1/5 rodzin na skutek trudności finansowych zrezygnowano z wizyt u lekarza, a ponad 1/5 rodzin zmuszona była do rezygnacji z badań specjalistycznych lub zabiegów rehabilitacyjnych. Zdaniem 1/3 gospodarstw domowych brak pieniędzy nie pozwolił im na realizację recept bądź wykupienie zalecanych leków”. To ilustruje specyfikę naszej ochrony zdrowia i dystans do nadrobienia.
Finansowanie ochrony zdrowia. Permanentnie niewystarczające finansowanie ochrony zdrowia dowodzi, że to już nie tylko rząd, ale i państwo nie zdaje egzaminu w zakresie ochrony zdrowia obywateli. Dowodzi to albo słabości państwa lub/i niezrozumienia znaczenia zdrowia dla jego siły przez rządzące partie.

Chory żąda, sędzia egzekwuje, a zasady deontologiczne wymagają, aby priorytetowym zadaniem ochrony zdrowia był zawsze obowiązek walki o zdrowie i życie chorego “za wszelką cenę”. Dlatego też pytanie, jakie stawia lekarzowi prokurator: “Czy wszystkie szanse zostały wykorzystane dla ratowania zdrowia powoda (ki)…?” Obowiązek ten przekształca się następnie w obowiązek “walki ze śmiercią” również “za wszelka cenę”. Żądania te lekarz ma spełnić otrzymując za 1/5-1/10 finansów przyznawanych w krajach zachodnich. Skoro mam pieniądze tylko na “malucha”, to nie mogę mieć mercedesa.

Zastanawiający jest też tok myślowy decydentów, którzy jako monopoliści zmuszają szpitale publiczne kontraktować usługi poniżej ponoszonych kosztów. To już nie jest błąd myślowy, ale faryzeizm lub wprost myślowy bzik.

Brak równowagi między finansowaniem a obowiązkami. W pewnym okresie mego zawodowego życia dla administratora dobrym lekarzem był ten, na którego nie było skarg. To wystarczało, aby otrzymać za to premię. Współcześnie menadżerowie uważają, że dobrym lekarzem jest ten, kto nie przekracza budżetu (dopóki sami nie zachorują). Za resztę nie ponoszą odpowiedzialności. Dlatego na ochronę zdrowia spadają coraz to nowe obowiązki bez równoczesnego ich finansowania. Lekarza natomiast od zawsze obowiązuje zasada, że “tylko to, co najlepsze, jest wystarczająco dobre dla mego chorego”.

Współcześnie dla menadżera chory jest tylko argumentem finansowym, jednostką obliczeniową, w jednostkach prywatnych dodatkowo konsumentem, o którego trzeba dbać, bo płaci (bo gdyby nie płacił, toby się nim nie zajmowano). Brak równowagi między zadaniami a finansowaniem zupełnie nie jest wkomponowany w mechanizm zarządzania. A przecież niedobór finansowy musi się gdzieś zmaterializować w postaci mało precyzyjnej lub opóźnionej, a nawet spóźnionej diagnozy, zastosowania nienowoczesnej aparatury. Czy ktokolwiek słyszał, aby kiedykolwiek osądzono decydentów za skutki niedofinansowania ochrony zdrowia?

Dylematy lekarskiego sumienia. Lekarz udzielać pomocy musi, w każdych warunkach, nawet w tych stworzonych przez państwo, a więc i w warunkach nie odpowiadających ustalonym optymalnym standardom, np. standardom wyposażenia. Tak więc specyficznie polską cechą jest stworzenie pozorów gwarantowanej szeregiem urzędowych aktów pełnej opieki leczniczej, bez zapewnienia możliwości realizacji tych zadań.

Specyficznie polską cechą jest również to, że chociaż pozory te chorym nie wystarczają, to wystarczają one jednak decydentom. Specyfiką naszej medycyny jest więc to, że organizacja ochrony zdrowia nie uwzględnia dylematów lekarskiego sumienia. A im mniej jest pieniędzy, tym więcej dylematów moralnych rozwiązywać musi lekarz. To brak finansów zastawia na lekarzy moralne pułapki, w które niestety czasem wpadają.

Koszyk odpowiedzialności. Dlaczego nie ma “koszyka świadczeń”? Nie precyzując zawartości koszyka, z łatwością można zrzucić na lekarzy odpowiedzialność za konieczność “dawania wszystkiego wszystkim zawsze i za darmo”, jako na obarczonych powinnościami etyki zawodowej. Jest rzeczą oczywistą, że zobowiązania moralne nie są jednak w stanie w całości zapobiec skutkom finansowych braków.

Ponadto, jeśli do gwarantowanego koszyka włożymy wszystkie zabiegi ratujące zdrowie i życie i wszystkie zagrożenia, to w koszyku znajdą się najbardziej kosztowne świadczenia. Natomiast na zabiegi “pełnopłatne” nie będzie stać co najmniej 20-30% obywateli. Wszystkie zgłaszane projekty prywatyzacyjne tę grupę obywateli wyrzuciły nie tylko z rozważań, ale i z pamięci. Najwygodniej jest o nich nie pamiętać. A najbardziej wymowne są przemilczenia. Opłacalny bywa brak pamięci.

Zadłużenie. ‚Ministerstwo Zdrowia podaje, że dług na koniec ubiegłego roku wynosił
6 mld zł. Czasami podczas gorących dyskusji pada pytanie: 6 czy 60 mld zł? Wprawdzie dług publiczny wynosi już prawic 450 mld zł, a przez okres ostatniej kadencji Sejmu zadłużenie wzrosło o 136 mld zł. Obsługa tego długu kosztować będzie według ustawy budżetowej
26 mld zł, czyli prawie tyle, ile wynoszą wydatki na finansowanie ochrony zdrowia.

Specyfika – spostrzeżenia własne – limit. Bardzo specyficzną cechą naszej medycyny jest obecnie limit. Ustalanie limitów w ochronie zdrowia oznacza, że “społeczeństwo powinno się rodzić, żyć, chorować i umierać zgodnie z ustalonym przez urzędy limitem”. Dlaczego Narodowy Fundusz Zdrowia ustala limity przyjęć i procedur? Ponieważ sam posiada ograniczoną ilość pieniędzy, a nieograniczoną liczbę i chorych, i świadczeń, które musi sfinansować.

W obecnej organizacji ochrony zdrowia zastosowanie ma więc “gospodarka niedoboru”, a taka gospodarka z założenia nie może być ani sprawiedliwa, ani bilansowana, ani skuteczna, ani też “cost effective”. To pieniądze są najbardziej wydajnym regulatorem zarówno dostępu do opieki zdrowotnej, jak i jej jakości.

Wojna – koc. W latach 60. na prywatnym spotkaniu u kuzynów w Londynie prof. gen. Marian Kukiel opowiedział następującą anegdotę. Podczas wojny żołnierz polski zwraca się do szefa kompanii i mówi: “Szefie, zimno mi jest, dajcie mi jakiś koc”. Szef odpowiada: “Czyś ty zgłupiał? Wojna jest, skąd ja ci wezmę koc?” Argument był nie do odparcia. Żołnierz angielski natomiast zareagowałby następująco: “To jak wy chcecie wygrać wojnę, jak ja nie mam koca!” Dziś to ja się zapytam: “To jak my mamy wygrać wojnę o zdrowie społeczeństwa, jeśli są limity?”

Leczenie bezdomnych obywateli polskich. Profesor Zoll jako rzecznik zwrócił uwagę ówczesnego premiera, że obowiązujące w owym czasie ustawodawstwo nie daje podstaw prawnych do refundowania kosztów leczenia bezdomnych obywateli polskich. Tak więc wszystkie instancje legislacyjne państwa, łącznie z Izbą Rozwagi – jak się ją nazywa – zapomniały o konieczności leczenia tych, którym opieka lekarska jest najbardziej potrzebna. Krótko – ta grupa obywateli naszego kraju została wyrzucona nawet z pamięci naszych “mężów stanu”, a liczba osób, żyjących w warunkach odpowiadających kryterium ubóstwa, zwanego “minimum egzystencji”, uległa w ciągu ostatnich 10 lat podwojeniu i w 2004 roku wynosiła 12% (niektórzy podają 30%).

Baba u lekarza. Bardzo dużo jest dowcipów z cyklu “przychodzi baba do lekarza”. Nie jest jednak dowcipem, gdy zgodnie z zacytowanymi danymi GUS “odchodzi baba od lekarza lub kontuaru w aptece” albo gdy zamiast baby przychodzi dziad do lekarza i mówi, że “baba już nie przyjdzie”.

King’s Fund College. W okresie mojej pracy w zespole medycznym KBN, będąc w Londynie, spotkałem się z Anglikiem, kolegą z dawnych lat. Był on aktualnie członkiem zespołu przyznającego granty w dużej i prestiżowej instytucji. W pocątkowej, bardzo luźnej rozmowie zapytałem go: “Jak wy przydzielacie granty?”. Uśmiechnął się i udając zdumionego tak prostym pytaniem, odpowiedział z typowo angielskim poczuciem humoru: “Jak to jak? Najpierw sobie, a potem sprawiedliwie”.

Chociaż dalsza rozmowa miała przebieg bardziej merytoryczny, to pomyślałem sobie, jakie byłyby u nas praktyczne skutki takiego, przecież nie abstrakcyjnego, żartobliwie wypowiedzianego toku rozumowania. Po pierwsze, gdyby u nas członkowie kolejno: zespołu, komisji i sekcji dokonali rozdziału pieniędzy zgodnie z takim założeniem, to dla reszty ubiegających się zostałaby symboliczna suma do podziału. Po drugie, podział nawet tej “resztki” dokonany zostałby u nas nie według zasady “sprawiedliwie”, ale “po równo”. Odważę się jednak sformułować powszechne prawo, że im mniej jest pieniędzy do podziału, tym większa presja do pozamerytorycznej weryfikacji wniosków.

Improwizacja. Swoistą cechą naszej ochrony zdrowia, wynikającą z niedofinansowania, jest niezwykła zdolność jej pracowników do improwizacji. Zawsze bowiem czegoś brakuje. Improwizacja  jednak  z zasady obarczona jest ryzykiem błędu. Z tego właśnie powodu w krajach bogatych żadnej improwizacji nie ma, ponieważ wynik np. operacji musi być nie tylko dobry, ale też nie może być tylko przypadkowo dobry. Musi być pewny i powtarzalny.

Najprostszy przykład z dawnych czasów. Przy zakupie np. cewników jednorazowego użytku padało rutynowe pytanie, ile razy można go sterylizować i zastosować. Improwizacja wymaga jednak inwencji, pomysłowości. W ten sposób zmniejsza się zakres niemożności i beznadziejności, rezygnacji i bezczynności. Bardzo przydatna jest jednak w warunkach wojennych, a w warunkach pokojowych w przypadku niedofinansowania.

Technologia. Niestety, ale w odniesieniu do technologii medycznej jesteśmy tylko rynkiem zbytu. Lekarze polscy z zadziwiającą łatwością potrafią tropić i wykrywać nowe możliwości technologiczne i z wielką odwagą, ale i doskonałością i szybko wdrażać do praktyki codziennej. W krajach bogatych bardzo dużo się narzeka, że technologia oddala lekarza od chorego i dehumanizuje oblicze medycyny. Ma to szczególne znaczenie w krajach wysoko uprzemysłowionych. W Polsce natomiast tego typu narzekania przypominają mi sytuację, w której syty ostrzega głodnego przed szkodliwością obżarstwa. Tak więc dehumanizacja medycyny u nas nie osiągnęła jeszcze szczytu, czyli dna.

Medycyna niekonwencjonalna – przesądy, zabobony. Podobno kiedyś A. Einstein miał powiedzieć, że “podkowa przynosi szczęście”. ”I pan wierzy w takie zabobony?”– zapytał rozmówca. “Oczywiście, że nie, ale podobno jak się nie wierzy, to też działa” – odparł uczony. Niewątpliwie medycyna niekonwencjonalna na całym świecie pomaga ludziom zdrowym czuć się lepiej. Tym lepiej, im więcej zapłacą. W tej dziedzinie nie dostrzegam specyfiki polskiej. Ponadto czasami bliższa jest ludziom idea uzdrawiania niż leczenia. I rzeczywiście. Wszyscy oczekują cudu leczniczego, ekonomicznego, politycznego.

Chory – lekarz – administracja. Przed laty na Światowym Kongresie International Hospital Federation w Lozannie w dyskusji powiedziałem, że jako chirurg mam dwóch wrogów. Są to bakterie i administracja. Wobec bakterii nie jestem jednak bezbronny, ponieważ mam antybiotyki. Audytorium, złożone z wysokiej rangi organizatorów służby zdrowia, bardzo żywiołowo i radośnie przyjęło tę moją krytyczną ocenę ich zawodowej aktywności. Podsumowując obrady przewodniczący Kongresu Joint Commission for Hospital Accreditation powiedział też, że każdy kongres należy uznać za udany, jeśli uczestnicy zapamiętają co najmniej dwie nowe myśli. Za jedną z tych myśli uznał moją wypowiedź, stwierdzając, iż wszyscy powinni zrozumieć i zapamiętać, że “oni (klinicyści) są dla chorych, a my jesteśmy dla nich”.

Ten tok rozumowania u nas nie funkcjonuje. Wynika to z faktu, że na Zachodzie do szpitala wraz z lekarzem przychodzi chory, a za chorym idą pieniądze. Stają się więc osobami pierwszoplanowymi. U nas są limity, a “ponadlimitowanych chorych” za karę trzeba samemu finansować. Przyjąć muszę, ale Narodowy Fundusz Zdrowia mi nie zapłaci. Specyficzny sposób zarządzania. Niepubliczny szpital takich problemów nie ma. U nas finansowanie szpitala zależy od formalnej i nieformalnej operatywności jego dyrektora. To dyrektor jest “nośnikiem”, a więc i dyspozytorem uzyskanych przez siebie pieniędzy.

Obowiązek moralny a zarobki. Problem ten poruszam w związku z masową emigracją zarobkową. Jak wynika z badań opinii publicznej, lekarze cieszą się u nas wysoką pozycją społeczną. Natomiast muszą się “cieszyć” bardzo niskimi zarobkami. Stanowi to jaskrawy kontrast w stosunku do polityków i parlamentarzystów. Natomiast zobowiązania moralne pracowników ochrony zdrowia są cynicznie wykorzystywane w polityce placowej. Niech jednak zawód lekarza i pielęgniarki stanie się polską specjalnością i polskim (bardzo cennym) artykułem eksportowym. Starzejąca się stara Europa będzie dramatycznie potrzebować lekarzy i pielęgniarek już za 5-10 lat. A nawet potrzebuje ich już teraz.

Środowiskowy kodeks etyczny. Jeśli uznamy, że środowiskowa opinia publiczna to niepisany kodeks etyczny, kształtujący normy zawodowego i obywatelskiego zachowania, to tak jak i w innych zawodach w całym kraju tak i w środowisku medycznym ten mechanizm regulacji życia społecznego u nas w zasadzie nie funkcjonuje.

Korupcja. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na podstawowe pytanie, w jakim stopniu postawa współczesnego lekarza w Polsce jest wynikiem jego osobistego wyboru, a na ile wynikiem mechanizmów warunkujących wykonywanie zawodu oraz jakości życia i pracy, a w skrócie mówiąc, niedostatku lub nawet biedy. W ochronie zdrowia zjawisko korupcji i pozorowanej lub rzeczywistej wdzięczności bywa trudne do odróżnienia. Redaktor E. Cichocka podaje za GUS-em, że w 2003 r. pacjenci zostawili w szpitalach “dowody wdzięczności” wartości 60 mln zł, zatem jeden pacjent dawał około 17 zł, a co 60. dawał 1000 zł. Korupcja w Polsce zaczyna się od 17,5 mln USD, czyli około 60 mln zł, a więc tyle, ile wszystkie korupcyjne machinacje w całym kraju w ochronie zdrowia w ciągu roku (średni kurs USD = 3,2542 zł). Problem “wpisowego”, warunkującego przyjęcie na leczenie w publicznych zakładach opieki w zdrowotnej, pozostaje zawsze niewątpliwym przestępstwem. Szara strefa stanowi w kraju 27% produktu krajowego brutto.

Solidarność – społeczeństwo – państwo. Od XIX wieku w samą ideę państwa wkomponowana jest zasada społecznej solidarności. Ludzie łączą się w rozmaite organizacje, związki, korporacje i państwo po to, by trzymać się razem, wspólnie się bronić, chronić, współpracować i wzajemnie sobie pomagać, a nie na sobie lub na państwie żerować. Mechanizmy rynkowe, tak bardzo dynamizujące rozwój gospodarczy, wyrugowały z codziennego życia istotę takich wartości, jak solidarność, wiarygodność, prawda, sprawiedliwość społeczna, a nawet współczucie i przyzwoitość. Solidarności społecznej można by oczekiwać co najmniej w tak istotnej dla człowieka sprawie, jaką jest jego zdrowie. Solidarność wyszła z mody i okazuje się, że dla niektórych społeczna solidarność poza hasłami albo nigdy nie była potrzebna, albo przestała już być potrzebna. Nawet dla mediów, które żyją ze skandali, fakt, że co piąte dziecko, a więc przyszłość narodu i państwa, idące do szkoły jest głodne – nie jest skandalem.

Organizacja ochrony zdrowia w Polsce. Wielokrotnie w bardzo trudnych sytuacjach, w jakich znajdowała się ochrona zdrowia lub jej pracownicy, słyszeć można było, że ani Sejm, ani premier, ani minister, ani dyrektor “nie jest stroną”, a więc tak, jakby nie było osoby czy instytucji odpowiedzialnej. Jakby była bezpańska. Stroną wobec chorego okazywał się tylko lekarz.

Z pewnością specyficzna jest u nas sytuacja, w której prywatne jednostki oferują swoje usługi w ramach publicznego systemu ochrony zdrowia, z pewnością nie z tytułu moralnych zobowiązań.

Standardy. W praktyce zespoły opracowujące standardy procedur medycznych nie znają nawet wysokości finansowania, do jakiego powinny być dopasowane. Najczęściej wyrażają one możliwości diagnostyczno-lecznicze przy zachodnioeuropejskim lub amerykańskim stopniu finansowania. Powoływanie się na standardy to tworzenie pozorów nowoczesności z piętnem nie tylko “science fiction”, ale również występku. Jeśli finansowanie nie wystarcza na pokrycie i realizację opracowanych standardów, to trzeba albo zwiększyć finansowanie, albo obniżyć standardy. U nas ani finanse nie są zupełnie dopasowane do standardów, ani standardy do finansów.

Globalizacja – Rynkowa ochrona zdrowia. Globalizacja jest jedynym “specyfikiem” zapobiegającym izolacji, ale oprócz globalizacji produkcji, rynków i banków potrzebna jest globalizacja zasad uczciwości, sprawiedliwości, równości szans, praw i nadziei.

Reformy. Dotychczas ochrona zdrowia sama się reformowała metodą prób i błędów. Ochrona zdrowia jest taka, jaka jest gospodarka, jest częścią gospodarki. Toteż czy można mówić o reformie ochrony zdrowia bez doktryny zharmonizowanej z wizją państwa? Reformy ochrony zdrowia muszą być harmonijnie dopasowane do kompleksowych reform gospodarczych i finansowych, polityki socjalnej, zasad moralnych w dystrybucji finansów i ustalaniu priorytetów.

Jednookie spojrzenie nawet ekspertów poszczególnych zagadnień, jak np. ubezpieczeń czy prywatyzacji, nie jest w stanie uwzględnić złożoności problemu, zwłaszcza że za tymi problemami ukrywane bywają również ich osobiste interesy. Propagowane są też takie rozwiązania, które prowadzą w kierunku powstania dwóch systemów ochrony zdrowia – publicznego dla biednych i bogatego dla bogatych (K. Radziwiłl – Menedżer Zdrowia 2005, 7:75).

Ratowanie ochrony zdrowia przez samą siebie przypomina mi opowiadanie, jak to baron von Münchausen. który topiąc się w bagnie, sam się uratował wyciągając się za własne włosy. Problem jednak polega na tym, że nasza ochrona zdrowia jest łysa i goła. Ponieważ nie ma żadnych rezerw, oznacza to, że jeżeli coś ma, to najwyżej ma tylko perukę.

Niestabilność polityczna jest u nas przeszkodą w przeprowadzeniu skutecznych reform, ponieważ dotychczas po wyborach tylko zwycięzcy miewali rację. W okresie poprzedniej kadencji Sejmu mieliśmy 7 ministrów zdrowia, a od powołania NFZ w dniu 1 kwietnia 2003 r. 8 prezesów. Byliśmy też obserwatorami telewizyjnych seriali, które wprost sugerowały, że przywódcy kraju miewają trudności w zrozumieniu racji stanu i odróżnieniu dobra wspólnego od osobistego.

Jedna z biblijnych przypowieści mówi, że Bóg radził Żydom, aby wybierając nowego lidera pamiętali, że musi on nie tylko umieć wydawać zarządzenia, ale również o nich dbać. Zastanawiając się nad jakością wybieranej przez nas władzy, nie można jednak zapominać o przestrodze A. Frycza Modrzewskiego, który los państwa uzależniał od stanu moralnego wszystkich obywateli.

Czy samo myślenie ekonomiczne w ochronie zdrowia wystarcza? Czy człowiek ciężko chory, bezrobotny, niesprawny, stary, ułomny ”wart” jest w ogóle jakiegokolwiek leczenia? Chorzy ci nie tylko nie zwiększają PKB, ale są bezproduktywnymi konsumentami budżetu. Z punktu widzenia rachmistrza ekonomisty to ta grupa obywateli to tylko balast dla budżetu. Współcześnie prawa rynku dynamizują i optymalizują życie gospodarcze, lecz nie tworzą i nie uruchamiają moralnych kryteriów i postaw, zwłaszcza w odniesieniu do tak podstawowej dla człowieka wartości, jaką jest życie.

Ale “Człowiek” – “Homo” to nie tylko producent lub konsument PKB, bo “Człowiek” to “Misterium”. A Czesław Miłosz powiedział ,,Dla człowieka sytego i głodnego życie ma taką samą wartość”. Prawa rynku natomiast najsprawniej gwarantują realizację praw konstytucyjnych i praw człowieka, ale pod warunkiem, że jest bogaty.

Dlatego myślenie ekonomiczne musi zawierać w sobie ogromną miarę solidarności, humanitaryzmu i etyki. Prawa rynku muszą więc być podporządkowane prawom człowieka. W przeciwnym wypadku stworzony zostanie system “nieludzki” w pełnej alienacji od człowieka.

Same kłopoty. Mamy kłopoty ze zrozumieniem i poczuciem dobra wspólnego i wspólnoty. Mamy kłopoty ze wzajemnym zrozumieniem i zaufaniem. Mamy kłopoty ze zrozumieniem sprawiedliwych nierówności. Mamy kłopoty z odróżnieniem dobra i zła. Mamy kłopoty ze zwykłą przyzwoitością. Mamy więc (nawiążę tu do cytowanej myśli Norwida) kłopoty z myśleniem. I dlatego mamy to, co mamy. A to, co mamy, jest tylko skutkiem.

Kato Starszy. Niestety, ale powszechna krytyka teraźniejszości jest u nas nie tylko modna, ale i w dużej mierze usprawiedliwiona. I tu znów jak Kato Starszy, który w senacie rzymskim powtarzał stale: ”Caeterum censeo Carthaginem delendam esse”, tak i ja w każdym publicznym wystąpieniu powtarzam, że “kto ma żyć, a kto ma umrzeć, współcześnie zależy nie od lekarzy, ale od polityków i ekonomistów”.

T.Garton Ash powiedział, że Polaków cechuje pesymizm intelektu, ale optymizm woli. Ażeby zdefiniować naszą rolę w Europie, sami musimy sobie zdać sprawę, jakie reprezentujemy wartości i jakie wady, dlatego trzeba krytycznie myśleć, a optymistycznie działać. Wszystko, co przedstawiłem, nie są to ani “gorzkie żale”, ani “daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia” – to jest tylko niepełny wykaz stojących przed nami zadań, których musimy być świadomi, musimy bowiem “ino tylko chcieć” wykorzystać ten nasz genetycznie uwarunkowany optymizm woli.

 

Wystąpienie na Konferencji Komitetu “Polska w Zjednoczonej Europie” przy Prezydium PAN w dniu 27 października 2005 r. w Zamku