<< powrót

Pamiętnik TLW 2010

Profesor Stefan Wesołowski – in memoriam

Edward Towpik

Profesor Stefan Wesołowski – in memoriam

Odszedł Profesor Stefan Wesołowski. Napisano o Nim wiele. W tym tomie „Pamiętnika TLW” zamieszczony jest znakomity esej biograficzny pióra dr Haliny Dusińskiej, mogę więc ograniczyć się jedynie do paru refleksji i wspomnień osobistych o Wuju Stefanie, moim ojcu chrzestnym.

Odkąd sięgam pamięcią, pojawia się Jego postać. W dawnych latach Wesołowscy często bywali w  domu moich rodziców, my z kolei odwiedzaliśmy ich w ogromnym mieszkaniu przy ul. Pięknej albo w letnim domku w Pomiechówku. Przy Pięknej bywałem zresztą rzadko – z racji wieku, co oczywiste, nie brałem udziału we wspaniałych imprezach towarzyskich, kiedy to u Wesołowskich spotykał się świat medyczny (m.in. Manteufflowie, Hartwigowie, Borkowscy, Kodejszkowie, Petzlowie, Towpikowie, Korzybscy, Bulscy, Kuryłowiczowie, Konopkowie, Rużyłłowie, Nielubowiczowie) i wybitni ludzie teatru (choćby Barszewska z Wyrzykowskim, Milecki, Śródka, Świderski, Borowski, Rudzki, Kreczmarowie i wielu innych). A duszą towarzystwa był oczywiście Stefan – niespełniony aktor, którego emploi, zachowane od czasów studenckich,  tak scharakteryzował po latach Leon Manteuffel:

„Był rok 1929. Student medycyny, kolega Stefan Wesołowski, wyglądał wtedy prawie tak jak dzisiaj… Zmężniał, niewątpliwie zmężniał, ale poza tym był taki sam wtedy, jak teraz – tańczył, wykrzykiwał, przemawiał, bawił, pojawiał się naraz w kilku miejscach, szalał – był jak wulkan, był natchnieniem całej zabawy”.

Ówczesne przyjaźnie były trwałe, często sięgały korzeniami lat młodzieńczych, czasem również chwil dramatycznych. Stefan Wesołowski, Edward Borkowski, Józef Towpik, Walenty Hartwig, Eugeniusz Kodejszko byli kolegami z jednego rocznika studiów lekarskich, trzej pierwsi mieszkali „prycza w pryczę” w czasie obowiązkowej służby w Szkole Podchorążych Sanitarnych na Ujazdowie w 1935 r. Elżbieta Barszczewska grała w latach 30. w Szopce Medyków kierowanej przez Wesołowskiego. W okresie okupacji, wraz z mężem Marianem Wyrzykowskim i Stefanem Śródką, podczas wspólnie z medykami spędzanych  wieczorów recytowali poezję patriotyczną. Towpikowie, idąc Alejami Ujazdowskimi wraz z Wesołowskimi do ich mieszkania przy Pięknej, stali się wspólnie przypadkowymi świadkami zamachu na Franza Kutscherę, itd, itd…

Stefan Wesołowski zawsze jak z rękawa sypał anegdotami, wspomnieniami, facecjami, nierzadko z nutką autoironii. Opowiadał np., z przymrużeniem oka, co zdecydowało o wyborze przyszłej specjalności. Po ukończonych studiach nie mógł znaleźć pracy; sytuacja materialna stawała się dramatyczna, doskwierał mu głód (pochodził z niezamożnej rodziny i na pomoc z domu nie mógł liczyć). Pewnego dnia jeden ze starszych medyków zapytał go: „ A nie chciałby pan pracować u Lilpopa?”. „ O nie, do fabryki nie pójdę! – obruszył się Wesołowski (mając oczywiście na myśli zakłady znanego przemysłowca). „Lilpop to ordynator urologii”. „A co to takiego urologia?” – zapytał. „Chory ma na przykład kamienie w pęcherzu, a urolog te kamienie wypłukuje” – wyjaśniał mu cierpliwie starszy kolega.  „A pan wie, ile z takiego pęcherza można wypłukać…?”

Stefan Wesołowski profesorem nadzwyczajnym został w 1954 r. Niepokorny wobec władz, za to niezawodny w niesieniu pomo­cy, nie tylko medycznej, dla środowiska byłych akowców, na nominację na profesora zwyczajnego czekał kolejne 22 lata. W jego mieszkaniu spotkać można było m.in. dowódcę Starówki w Powstaniu Warszawskim – pułkownika Jana Mazurkiewicza „Radosława”, legendarnego pilota RAF-u – pułkownika Stanisława Skalskiego, generała Franciszka Skibińskiego z dywizji  Maczka, asa wywiadu AK – kpitana Kazimierza Leskiego, szefa BIP-u Komendy Głównej AK i ostatniego dowódcę WiN – pułkownika Jana Rzepeckiego, cichociemnego lekarza Alfreda Paczkowskiego „Wanię” – bohatera akcji „Burza”,  i wielu, wielu innych. Dopóki starczało sił, co rok 5 sierpnia, w rocznicę masakry Szpitala Wolskiego, stawał w holu Instytutu Gruźlicy przy ul. Płockiej do apelu poległych, a potem szedł Górczewską w milczącej kolumnie na miejsce kaźni, na Moczydło.

Zapalony bibliofil, z zapałem przywoził z licznych wyjazdów na zjazdy i kongresy polską emigracyjną literaturę historyczną i wspomnieniową. Po Październiku gromadził też ukazujące się wówczas po raz pierwszy w kraju pamiętniki i opracowania historyczne dotyczące Armii Krajowej i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Nie było to łatwe. Nakłady były niewielkie i żeby zdobyć wartościowe pozycje, trzeba było mieć zaprzyjaźnionych księgarzy. Wesołowski te „dojścia” miał, co więcej, pamiętał o przyjaciołach. Każda niemal Jego wizyta w naszym domu rozpoczynała się od wręczenia rzadkiej i poszukiwanej książki. Wszystkie stoją u mnie na półkach do dziś.

Inną część biblioteki Stefana Wesołowskiego stanowiły książki autorów, którzy stawali się w swoim czasie pacjentami Profesora – zaopatrzone w ich dedykacje. A do pacjentów tych (cóż, taka to specjalność) należały czołowe (męskie) pióra Rzeczypospolitej. Jedna z dedykacji, cytowana zresztą nieraz przez samego Profesora, autorstwa znanego satyryka Mariana Załuckiego, brzmiała następująco:

Wielce Szanowny Panie Profesorze,

paszkwilu na Pana jednak nie ułożę,

bo przez te Pana straszne urografie

i jeszcze bardziej straszne cystoskopie,

jeżeli chodzi o drogi moczowe –

mamy najlepsze drogi w Europie!

Zwracali się do Wesołowskiego o pomoc, jako najznamienitszego urologa w kraju, luminarze polskiej nauki i kultury. Gdyby kiedyś powstała lista tych znanych i sławnych pacjentów,  byłoby to swoiste polskie „Who is who” kilku dziesięcioleci. Niewątpliwie szczególne miejsce zajmował Stefan kardynał Wyszyński, Prymas Tysiąclecia. Relacje pacjent – lekarz zastąpiła później między nimi serdeczna znajomość, trwająca wiele lat.

Wesołowski leczył też czołowych przedstawicieli ówczesnego polskiego świata polityki. Oni zaś, słysząc o Jego pasji łowieckiej, zaczęli Go zapraszać na polowania, w których sami licznie uczestniczyli. I tak Wesołowski – od lat zapalony myśliwy – zaczął polować w najlepszych łowiskach w kraju. W Jego, prowadzonym przez wiele lat, diariuszu zachowały się migawki z tamtych polowań:

„Dojeżdżamy do pięknego pałacyku w Niechanowie. Niedawno odremontowany, należał kiedyś do hr. Żółtowskich. Piękny podjazd z olbrzymim klombem, kolumny, w holu sufit kasetonowy. Nocujemy…

W nocy salonką z Warszawy nadjechali: min. Gesing, min. Jagielski, prokurator generalny Kosztirko, rektor Turski, gen. Berling, b. prezes NIK Konstanty Dąbrowski. Przylecieli helikopterem Piotr Jaroszewicz i Mieczysław Moczar. W kolejnym miocie stałem obok Moczara. Idzie na niego zając, minister do niego strzela dwukrotnie, niestety…Tymczasem z daleka sadzi zając na mnie, podpuściłem go blisko, bach – leży! W jednym z następnych miotów znów mieliśmy sąsiednie stanowiska. Tym razem strzeliłem szaraka za linią. Za jakiś czas znowu stoimy koło siebie: min. Moczar, ja, dalej gen. Berling. I to samo, bach – leży! Min. Moczar woła do Berlinga: »Co to za profesor tak dobrze strzela?«, a generał: »Mieciu, to ten profesor od prostaty! Z nim trzeba żyć w zgodzie!«.

…O godz. 12.30 śniadanie pod wspaniałą strzechą zbudowaną wokół drzewa, obok palą się olbrzymie ogniska… Następuje piękna uroczystość – pokot. Między drzewami półkolem o kilku piętrach rozwieszono zające, ostatni szereg ułożono na ziemi, a przed nimi ustawiono w skoku lisa. Na najwyższym piętrze wiszą bażanty. Trębacze grają sygnały…”.

Przed 12 laty, w przedsłowiu do wydanego przeze mnie pięknego eseju wspomnieniowego Leona Manteuffla o Stefanie Wesołowskim Historia jednej przyjaźni pisałem słowa, których nie waham się powtórzyć i dzisiaj:

„Zrządzeniem losu miałem szczęście wyrastać w kręgu Leona Manteuffla i Stefana Wesołowskiego – Manteufflowie i Wesołowscy należeli do najbliższych przyjaciół moich rodziców jeszcze od czasów przedwojennych. Pamiętam więc ich obu nie tylko z moich lat szczenięcych, a potem – durnych i chmurnych, ale i z tych późniejszych, coraz dojrzalszych i rozumniejszych. Byli filarami kręgu wspaniałych ludzi, których zdążyłem jeszcze poznać, a którzy w ogromnej większości  już odeszli. Na warszawskich Starych Powązkach, nieopodal Katakumb, w promieniu kilku zaledwie alejek, spotkali się już Barbara i Leon Manteufflowie, Maja i Józef Towpikowie, Zofia Wesołowska, Elżbieta Barszczewska i Marian Wyrzykowski…”

W śnieżny, styczniowy poranek tego roku – jako ostatni – dołączył do nich Stefan Wesołowski…