<< powrót

Tajne Studia Medyczne w Warszawie 1940-1944

Pierwsze dni w Szkole cz.2

Danuta Szymańska

Pierwsze dni w Szkole

cz.2

Na wiosnę 1942 r. Niemcy, dotąd spokojni wobec Szkoły, nagle „przyczepili” się do niej. Krążyły pogłoski o zamknięciu Szkoły, o wywiezieniu uczniów na roboty do Niemiec. Dyrekcja zażegnała niebezpieczeństwo. Profesor Czubalski zjawił się na sali wykładowej i oparty rękami o stół, z pochyloną głową mówił, że „dyrekcja Szkoły nadużyła zaufania uczniów rozszerzając program nauczania, że dyrekcja wyraża żal z tego powodu, że to jest tylko szkoła zawodowa dla pomocniczego personelu sanitarnego i że dyrekcja postara się do tego dostosować”. Słuchaliśmy w ciszy i ze ściśniętymi gardłami.

Po przerwie na katedrze pojawiła się mała wiązanka kwiatów. Profesor Czubalski wszedł na salę, wygłosił wykład, a my czekaliśmy z biciem serca, czy profesor weźmie kwiaty, czy zrozumie. Przecież nie można było nic mówić, chociaż chciało się krzyczeć. Nie można było słowami wyrazić wdzięczności dla profesorów, którzy umożliwili nam naukę w tej Szkole. Przecież wiedzieliśmy świetnie, że pod nazwą „szkoły zawodowej” ukrywa się nauczanie w zakresie dwóch pierwszych lat medycyny. Tak bardzo chcieliśmy uczyć się dalej.

Profesor Czubalski po zakończeniu wykładu wziął kwiaty, odwrócił się do audytorium, spojrzał na nas, bez słowa ukłonił się, a my zerwaliśmy się z miejsc i staliśmy na baczność, nieruchomo, w ciszy. Profesor wyszedł. Nauka trwała nadal.

Fizykę wykładał prof. Władysław Kapuściński. Wysoki, bardzo szczupły, nieco pochylony starszy pan (miałam wtedy 18 lat i wszyscy profesorowie wydawali mi się starszymi panami).

Profesor Kapuściński odnosił się do nas medyków nieco ironicznie i sarkastycznie. Uważał, że fizyka nas nie interesuje, a uczymy się jej, bo musimy. Na egzaminie był groźny i surowy, ale sprawiedliwy.

Profesor Stanisław Przyłęcki przez pierwsze półrocze wykładał chemię nieorganiczną, i organiczną, a w drugim półroczu chemię fizjologiczną. Przychodził na wykłady z plikiem notatek w ręce, kładł je na stole i wykładał patrząc nie na salę, lecz na stół. Często odwracał się bokiem do tablicy i pisał na niej wzory. Mówił szybko i wprawiał w popłoch tych uczniów, którzy byli absolwentami 8-klasowego gimnazjum starego typu lub liceum humanistycznego. Dla mojej grupy koleżanek – absolwentek liceum przyrodniczego, zakres wykładanej chemii był powtórzeniem materiału przerobionego w liceum. Profesor Przyłęcki urządził pogrom na egzaminie kończącym pierwsze półrocze. Pod drzwiami pokoju, w którym egzaminował, kłębił się tłum uczniów. Profesor wzywał trójkę uczniów, każdemu po kolei zadawał jedno pytanie i kazał pisać na kartce odpowiedź; po chwili żądał po kolei ustnej odpowiedzi i w ten sam sposób zadawał dalsze pytania. Po czterech lub pięciu pytaniach następowała ogólna ocena, mniej lub bardziej pomyślna.

Ćwiczenia z chemii odbywały się w dużej sali laboratoryjnej. Młody asystent profesora, zwany przez nas „Adasiem”, spokojny, małomówny, dawał każdemu uczniowi probówkę z wodojasnym płynem, który był mieszaniną różnych pierwiastków. Przy pomocy odpowiednich odczynników, które powodowały odpowiednie reakcje, uczeń musiał wykryć pierwiastki, a Adaś sprawdzał wyniki na podstawie zapisów w swoim notesie. Było to zarówno frapujące, jak i denerwujące. Pamiętam kolegów biegających z drugimi pipetami i pobierających nimi odczynniki z wielkich butli laboratoryjnych. Praca była ,,na czas” i każdy starał się wypaść jak najlepiej.

Ćwiczenia z chemii fizjologicznej prowadził dr Piotr Wierzchowski (po wojnie profesor Wydziału Lekarskiego). Był to duży mężczyzna, spokojny i srogi dla studentów. Towarzyszyła mu bardzo sympatyczna asystentka, przystojna szatynka, jego późniejsza żona.

Egzamin z chemii fizjologicznej również oceniano jako pogrom uczniów, mimo że uczniowie bardzo się starali. Młodzież uczyła się pilnie. Uczęszczanie do Szkoły doc. Zaorskiego było jaśniejszym promieniem w strasznych czasach niemieckiej okupacji i docenialiśmy to. Profesor Przyłęcki nie przeżył wojny.

Docent Aleksander Elkner wykładał histologię. Pamiętam go jako szczupłego, drobnego pana, mówiącego spokojnie, cicho, lecz wyraźnie. Wykładając cały czas stał lub chodził wzdłuż tablicy i cały czas trzymał w ręce drugi, cienki kijek, którym pokazywał szczegóły budowy komórki lub tkanki na rozwieszonych na ścianie planszach.

Ćwiczenia z histologii prowadził doc. Elkner razem z dr Bronisławą Konopacką. Jeden mikroskop przypadał na dwie osoby, a rysowanie obrazów mikroskopowych było raczej trudne dla osób nie obdarzonych talentem malarskim.

Na egzaminie doc. Elkner dawał 1–2 preparaty histologiczne do rozpoznania. Nasze możliwości w tym zakresie, po odbyciu ćwiczeń, były małe, toteż starałyśmy sieje zwiększyć. Mieliśmy na kursie koleżankę Alinę Czarniecką, której ojciec pracował przed wojną na Politechnice Warszawskiej. Politechnika była zamknięta, budynki zajmowali Niemcy, ale pracownicy pozostawali w swoich przedwojennych służbowych mieszkaniach. Alina zdobyła mikroskop i komplet preparatów, a ja i Maria Łęcka przychodziłyśmy do niej wczesnym wieczorem i przeglądałyśmy preparaty. Docent Elkner egzaminował spokojnie i rzeczowo. Nie przeżył wojny.

Profesor Roman Poplewski wykładał anatomię na Wydziale Weterynaryjnym, a w Szkole doc. Zaorskiego wykładał tylko dla naszego kursu. Dla grupy B naszego kursu oraz dla kursu starszego wykładał profesor Edward Loth. Profesor Poplewski w czasie wykładu siedział na krześle, bokiem do katedry, wstawał, żeby coś narysować na tablicy, po czym znowu siadał. Jego wykłady były przeplatane dowcipnymi powiedzeniami, w których było sporo ironii i sarkazmu. Bardzo żałowaliśmy prof. Poplewskiego, kiedy po feriach zimowych okazało się, że dalsze wykłady będzie prowadził prof. Różycki.

Profesor Stefan Różycki był profesorem anatomii prawidłowej Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego. Wysiedlony z Poznania przez Niemców znalazł się z rodziną w Warszawie i tutaj zaproponowano mu wykłady w Szkole doc. Zaorskiego. Jego najmłodszy syn, Andrzej, był razem z nami na kursie, w grupie B.

Profesor Różycki był postrachem uczniów. Pamiętam jego powiedzenie: „Podczas przerwy przyszedł do mnie gwiazdor w butach z cholewami i zapytał o jakiś anatomiczny szczegół”. To powiedzenie utkwiło mi w pamięci, jak się okazuje, na całe życie. Rzeczywiście, ówczesny strój młodzieży męskiej stwarzał wrażenie, jakby ci chłopcy mieli napisane na czole, że należą do polskiego podziemia. Podobno Niemcy świetnie orientowali się w tym, ale prowadzili swoją koszmarną politykę.

Po dwóch półroczach nauki nastąpił dramatyczny egzamin u prof. Różyckiego. Wszystkich ścinał bez litości. Po interwencji dyrektorów obraził się i wszystkich puszczał z oceną dostateczną. Była jednak koleżanka (Aleksandra Grzeszczak), która nie zlękła się prof. Różyckiego i dobrze przygotowana, śmiało odpowiadała na egzaminie. Profesor był zaskoczony, przyglądał się jej badawczo i z niedowierzaniem, ale postawił ocenę dobrą.

Z uczeniem się anatomii prawidłowej w czasie okupacji były duże kłopoty. Nie było dostępnego żadnego oficjalnego prosektorium. Uczyć się trzeba było na podstawie obrazków w podręcznikach. Cała grupa moich koleżanek obawiała się, że nie damy sobie rady z anatomią bez ćwiczeń praktycznych. Staszka Morawska zdobyła gdzieś kościec czaszki ludzkiej i po kolei uczyłyśmy się kości, otworów, rowków, grzebieni itp.

Świetne ćwiczenia z anatomii centralnego układu nerwowego prowadziła asystentka prof. Różyckiego (o ile pamiętam, dr Młynarczyk), podobnie jak profesor wysiedlona z Poznania. Budowę mózgu przedstawiła tak obrazowo i tak nam ją wbiła w pamięć, że szczegóły pamiętałam jeszcze po kilku latach, gdy uczyłam się neurologii.

Koleżanka Marysia Łęcka znała dr. Wyszomirskiego, młodego chirurga, który był asystentem prof. Rutkowskiego, kierownika kliniki chirurgicznej w Szpitalu Dzieciątka Jezus (Państwowy Szpital Kliniczny na ul. Oczki). Doktor Wyszomirski znał dr Marię Afekównę, najmłodszą asystentkę prof. Paszkiewicza, kierownika Zakładu Anatomii Patologicznej w tym szpitalu. Doktor Maria Afekówna umożliwiała grupom uczniów Szkoły doc. Zaorskiego odbywanie ćwiczeń praktycznych z anatomii prawidłowej w prosektorium zakładu. Działo się to potajemnie, po południu, kiedy sala sekcyjna była pusta, a personel zakładu po godzinach pracy.

Oczywiście, prof. Paszkiewicz wiedział o tym, co działo się na sali sekcyjnej jego zakładu. Wiedzieli wszyscy jego pracownicy, ale zachowywali się tak, jakby o niczym nie wiedzieli. Naszą grupą opiekował się pan Aleksander Makarski. Gdyśmy się zjawiły po raz pierwszy, okazało się, że była tam już inna grupa. Pamiętam kolegę Jana Walca, jak „wodził rej” na sali i wprowadzał nas w tok zajęć. Ćwiczenia te trwały dwa miesiące, po czym zostały przerwane ze względu na bezpieczeństwo zakładu.

Skończył się rok szkolny 1941/1942, należało zdać egzaminy odpowiadające egzaminom II grupy na medycynie. Przeciągnęło się to do jesieni 1942 r. Równocześnie jesienią tego roku rozpoczął dla nas wykłady z anatomii patologicznej prof. Ludwik Paszkiewicz, a z farmakologii prof. Jerzy Modrakowski. Wykłady te odbywały się późnym popołudniem i nie były tak regularnie prowadzone jak zajęcia pierwszego roku nauki.

Do Nowego Roku uporałam się z egzaminami i na początku 1943 r. otrzymałam oficjalne świadectwo ukończenia Szkoły doc. Zaorskiego. Zaraz potem dostałam skierowanie na praktykę na oddział urologiczny Szpitala Świętego Ducha, który w czasie okupacji znajdował się na terenie Szpitala Ujazdowskiego.

Ordynatorem oddziału był dr med. Stefan Czubalski, kuzyn prof. Franciszka Czubalskiego. Zostałam przyjęta bardzo serdecznie, jako zaorszczanka i traktowana jak studentka medycyny. Cały zespół lekarzy i pielęgniarek szpitala był ustosunkowany bardzo przychylnie do kierowanych na praktykę zaorszczaków. W Szpitalu Świętego Ducha spotkałam różnych kolegów ze Szkoły doc. Zaorskiego. Na oddziale urologicznym, jeszcze przede mną, pracował kolega Józef Dackiewicz, który przeżył wojnę, ukończył studia i po śmierci dr. Czubalskiego był ordynatorem tego oddziału. Niestety, zmarł przedwcześnie.

Poza tym spotkałam kolegów: Edmunda Lepiarza, Anielę Palczewską, Irenę Grohman, Helenę Amatuni.

Po półrocznej pracy na oddziale urologicznym, za namową dr. Wacława Lewińskiego przeszłam do kierowanej przez niego pracowni anatomii patologicznej. Tam w wolno stojącym, małym budynku, mieszczącym dawną pracownię anatomii patologicznej i prosektorium Szpitala Ujazdowskiego, spotkałam dużą grupę kolegów, studentów tajnego Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Ziem Zachodnich. Zajmowali się nimi przedwojennymi studenci medycyny – Hanna Szukiewicz i Edmund Chruścielewski.

W pracowni dr. W. Lewińskiego uczyła się anatomii patologicznej grupa uczniów z różnych kursów Szkoły doc. Zaorskiego. Jedna z nich, koleżanka Zofia Truchanowicz, była właśnie wtedy przygotowywana do egzaminu u prof. Paszkiewicza i słuchałam jej końcowego kolokwium, które odbywało się na sali sekcyjnej przed dr. Lewińskim. Doktor Lewiński był bardzo zadowolony ze świetnego przygotowania koleżanki Truchanowicz i stawiał nam ją za wzór.

Profesor Ludwik Paszkiewicz sprawował patronat nad nauczaniem anatomii patologicznej w Warszawie. I tak w zakładzie w Szpitalu Dzieciątka Jezus zajęcia ze studentami prowadził dr Witold Niepołomski – asystent profesora, było tam dużo zaorszczaków. W Szpitalu Przemienienia Pańskiego zajęcia prowadziła dr med. Janina Dąbrowska, w Szpitalu Wolskim (dzisiaj Instytut Gruźlicy i Chorób Płuc) uczyła dr med. Stefania Chodkowska, a w Szpitalu Świętego Ducha (późniejszy Szpital Miejski nr 1, obecnie Szpital Wolski) uczył dr med. Wacław Lewiński. Wszyscy oni byli związani ze Szkołą doc. Zaorskiego i pomagali w dalszych studiach absolwentom tej Szkoły.

Na oddziale wewnętrznym Szpitala Świętego Ducha ordynator dr med. Stanisław Wąsowicz organizował kursy diagnostyki chorób wewnętrznych i uczył fizykalnego badania pacjentów. Trzeba było mieć drewnianą słuchawkę i fonendoskop z końcówką Krysztofa. Bardzo byłyśmy dumne z posiadania tych przedmiotów.

Po zdaniu kolokwiów z anatomii patologicznej zaczęłam uczęszczać na kurs diagnostyki 1 sierpnia 1944 r. Byłam na nim jeden dzień.

Zrządzeniem losu ocalało mi po Powstaniu Warszawskim świadectwo ukończenia Szkoły doc. Zaorskiego. To świadectwo było podstawą przyjęcia mnie na kurs 10 Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego w marcu 1945 roku.

Warszawa, sierpień 1988 r.

* W przypadku Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi sytuacja absolwentek była łatwiejsza, ponieważ pani Marta Frankowska była koleżanką szkolną żony doc. Zaorskiego, Marii Zaorskiej, i pozostawała z nią w bliskich kontaktach. Podobnie dyrektorzy i dyrektorki liceów: Zamoyskiego, Kowalczykówny i Jawurkówny, Górskiego i Zgromadzenia Kupców, mieli z dyrektorami Szkoły Sanitarnej kontakty osobiste (przyp. red.).