<< powrót

Exodus- Służba zdrowia po Powstaniu Warszawskim

Pamięci Dr med. Felicjana Lotha.

Pamięci Dr med. Felicjana Lotha.

Podczas odbijania Niemcom gmachu YMCA, w czasie Powstania Warszawskiego, zostałem ranny po raz trzeci.

W czasie toczących się walk, w jednym z pomieszczeń, zaskoczył mnie niemiecki przeciwnik. Wyrwał mi pojemnik z mieszaniną samozapalającą i rozbił go na mojej głowie. Zapaliły się czapka, skóra twarzy, odzież. Przerażony, odruchowo zacząłem dłońmi wycierać twarz, zerwałem i odrzuciłem czapkę. Ogień przeniósł się na ręce i rękawy panterki, którą miałem na sobie. Napastnik wykorzystał moje zaskoczenie i ukrył się w jednym z licznych pomieszczeń. Wystraszony, zacząłem biec korytarzem w kierunku swoich współtowarzyszy. Jeden z nich, widząc biegnącą pochodnię zerwał wiszący na ścianie koc przeciwpożarowy. Zarzucono koc na mnie i w ten sposób zostałem uratowany. Zszokowanym, poparzonym, obolałym zajęły się sanitariuszki. To one ewakuowały mnie początkowo do ogrodów Instytutu Głuchoniemych, potem do samego Instytutu, a następnie do szpitala polowego mieszczącego się wówczas przy ulicy Mokotowskiej. Szpital był już przeładowany rannymi i chorymi, a ciągle dowożono nowych pacjentów Tego dnia niemieckie lotnictwo dokonało zmasowanego nalotu na okolice placu Trzech Krzyży. Znalazłem się wśród dziesiątek rannych oczekujących na pomoc. Po kilku godzinach zaczęto nas segregować, oceniając stopień i obszar urazów. Dwaj lekarze bardzo pobieżnie ocenili moje oparzenia i zakomunikowali, że nie mają warunków i środków, aby mi pomóc. Zostałem sam, nie bardzo wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Siedząc na ziemi piwnicznego korytarza usnąłem, a może straciłem przytomność?! W takim stanie znalazł mnie dr F. Loth. To on opatrzył moje oparzenia, zapewnił mnie, że będzie się mną zajmował, a także znalazł dla mnie koszule i kurtkę. Powiedział, jak mam postępować, a także nakazał, abym nazajutrz zgłosił się do niego na zmianę opatrunku. Fachowo opatrzony, uspokojony, z zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze, wróciłem do swojego plutonu stacjonującego w domach zajmowanych obecnie przez wydawnictwo Czytelnik przy ul. Wiejskiej.

Z dr. F. Lothem spotkałem się jeszcze kilka razy. Zawsze znajdował dla mnie czas i zawsze osobiście zmieniał mi opatrunki. Z pewnością ciążyły na nim liczne obowiązki i nie byłem jedynym rannym, którym się opiekował. Dla mnie tajemnicą do dziś pozostaje, jak zdobywał potrzebne środki opatrunkowe i leki, którymi mnie leczył. Jego troska o mnie i moje zaufanie do niego zastępowały brakujące środki przeciwbólowe, o których marzyłem przy każdej zmianie opatrunków. Udało się zdobyć jedynie taninę, której wodnymi roztworami byłem leczony. Żadnych innych leków nie było. Nieosiągalne były również bandaże i
środki opatrunkowe.

Z pewnością kunszt i troska dr Lotha sprawiły, że goiły się moje oparzenia właściwie
bez powikłań, a dziś zostały tylko niewielkie ślady po nich.
Myślę, że w oddziałach powstańczych, punktach sanitarnych, polowych szpitalach było więcej takich lekarzy jak dr Felicjan Loth, ja miałem szczęście spotkać JEGO. Korzystam z nadarzającej się okazji, aby do pięknego życiorysu tego wspaniałego CZŁOWIEKA dodać te wspomnienia. Mają bowiem one dla mnie i dziś, po tylu latach, nieprzemijającą wartość i znaczenie.