<< powrót

Powstanie Warszawskie i Medycyna tom I

Od ul. Foksal do Pruszkowa

Maciej Weber

Od ul. Foksal do Pruszkowa

Mój udział w powstańczej służbie zdrowia, chociaż brzmi to może paradoksalnie, rozpoczął się formalnie od momentu, gdy jako ranny oficer Armii Krajowej zostałem przyniesiony do szpitala powstańczego przy ul. Foksal 5, gdzie obecnie mieści się Klub Dziennikarza. Było to już po upadku Powiśla. Nasze oddziały wycofywały się Tamką do góry i po pewnym czasie wytworzyła się w miarę ustabilizowana sytuacja: nasze pozycje znajdowały się po jednej stronie placyku na Okólniku, a po drugiej stronie, tam gdzie obecnie mieści się gmach Towarzystwa im. Chopina, były już pozycje niemieckie. Nie potrafię dziś dokładnie ustalić daty, ale musiało to być w okresie 6–8 IX. Stałem w bramie domu, w którym mieściła się biblioteka Krasińskich, gdy nagle rozpoczął się kolejny nalot stukasów. Ryk pikującego samolotu i huk wybuchu zlały się niemal w jeden dźwięk. Gwałtowny podmuch rzucił mnie na ziemię, a potem był już tylko gryzący dym, ciemność przed oczyma i uczucie duszenia się.

Ocknąłem się w szpitalu powstańczym na ul. Foksal, gdzie ranę głowy opatrzyli mi doktorzy Zdzisław Zajączkowski (późniejszy kierownik Wydziału Zdrowia Stołecznej Rady Narodowej) i Tadeusz Badziak. Ponieważ chwilowo byłem niezdolny do służby liniowej, a wymienieni wyżej lekarze znali mnie jako studenta medycyny tajnego Uniwersytetu Warszawskiego, zostałem włączony do personelu szpitala, w którym przeważali lekarze i pielęgniarki ze Szpitala Czerwonego Krzyża. Personelu coraz bardziej brakowało, a napływ rannych powstańców i ludności cywilnej był coraz większy, gdyż szpital znalazł się na linii walki. Moja praca sprowadzała się do robienia opatrunków i noszenia rannych.

Nie trwało to długo, gdyż już następnego dnia w budynek uderzyły miny, wystrzelone przez miotacz, którego charakterystyczne wystrzały przypominały ryk krowy lub łoskot przesuwanej szafy. Budynek zaczął płonąć, więc zarówno personel szpitala jak i lżej ranni wynosili nieco lżących rannych do otaczającego nas ogrodu. Wkrótce potem wpadli na nasz teren esesmani wrzeszczący i odgrażający się, że zabiją wszystkich „polskich bandytów”. Wiedzieliśmy już o losie naszych rannych na Starym Mieście i Powiślu, rozstrzeliwanych natychmiast po opuszczeniu tych terenów przez oddziały powstańcze, więc zaczęło się gorączkowe niszczenie przynależności powstańczej: legitymacji, opasek powstańczych, „panterek”, aby nadać szpitalowi charakter „szpitala cywilnego”.

Wkrótce potem nowe grupy esesmanów wpadły na teren szpitala. Wśród wrzasków i pogróżek kazano nam znosić rannych do położonych poniżej skarpy ogrodów, wśród których znajdowały się splądrowane i częściowo spalone budynki Szpitala PCK. Część ciężej rannych odłączono od nas i najprawdopodobniej od razu rozstrzelano. Nadeszła noc, dla nas prawdziwa noc grozy. Na wysokiej skarpie przed nami płonęła cała okolica Foksal, Kopernika, Bartoszewicza. Byliśmy otoczeni przez pijanych z reguły esesmanów, zdani całkowicie na ich łaskę, ze straszną świadomością, że oddzielono nas od naszych przyjaciół, którzy nadal walczą, podczas gdy my jesteśmy już bezsilni. Myślę, że w dużej mierze ocaliło nas zdecydowanie i odwaga komendanta szpitala, którego nazwiska nie pamiętam, a który pochodził z Gdyni i w czasie pierwszej wojny światowej był w armii niemieckiej. Mówił nienaganną niemczyzną i to wywierało wrażenie na otaczających nas żołdakach. Potrafił ściągnąć oficera niemieckiego, który okazał się lekarzem i na którego rozkaz wstrzymano uprowadzanie rannych.

Gdy chroniący nas oficer niemiecki w końcu zniknął, sytuacja znów stała się groźna. I właśnie wtedy zjawiły się ciężarówki eskortowane przez żołnierzy węgierskich z opaskami Czerwonego Krzyża na rękawach. Żołnierze węgierscy oświadczyli, że mają rozkaz zabrania rannych i personelu „cywilnego szpitala”. Ich zdecydowana postawa i przewaga liczebna zmusiły esesmanów do ustąpienia. Nasza wdzięczność dla nich była tym większa, gdy dowiedzieliśmy się, że była to ich samorzutna akcja, nieuzgodniona z dowództwem niemieckim. Zostaliśmy zawiezieni na wyburzoną i wypaloną Wolę, do szpitala św. Stanisława (obecny Szpital Chorób Zakaźnych), gdzie oficjalnie mieścił się szpital dla rannych spośród wypędzanej z Warszawy ludności cywilnej. Część personelu szpitala powstańczego z ul. Foksal została włączona do załogi Szpitala św. Stanisława. Ja i moja koleżanka ze studiów, Krystyna Buchcar, zostaliśmy przydzieleni do pomocy lekarzowi – interniście dr. Górce.

Poza diagnozowaniem i prowadzeniem leczenia chorych hospitalizowanych do naszych obowiązków należało wyszukiwanie wśród tłumu transportowanej do obozu w Pruszkowie cywilnej ludności żołnierzy oddziałów powstańczych i lokowanie ich na krótko w szpitalu z perspektywą ułatwienia ucieczki. Byliśmy też kilkakrotnie wysyłani do znajdującego się niedaleko kościoła przy ul. Niskiej, gdzie była prowadzona selekcja ludności kierowanej do obozu w Pruszkowie. Razem z naszym kolegą ze studiów Edwardem Kowalskim, prowadzącym w tym kościele punkt sanitarny, staraliśmy się wyciągnąć z tłumu ludzi chorych i rannych i przeprowadzić ich do szpitala. Dowiedzieliśmy się o wymordowaniu przez Niemców personelu i chorych z ówczesnego Szpitala Wolskiego (obecny Instytut Gruźlicy), gdzie tuż przed powstaniem odbywaliśmy zajęcie z anatomii patologicznej. Opowiadał nam o tym prof. Wesołowski (urolog), który cudem ocalał z rzezi razem z prof. Manteufflem.

Co kilka dni zjawiali się w szpitalu gestapowcy poszukujący ukrywanych powstańców i chorych pochodzenia żydowskiego. Byliśmy też świadkami przelotu dużej grupy samolotów amerykańskich zrzucających zaopatrzenie dla walczących jeszcze oddziałów powstańczych. Lot odbywał się na bardzo znacznej wysokości i, jak się później okazało, większość zrzuconej broni i amunicji dostała się w ręce niemieckie. Wśród rannych przechodzących przez szpital z ludnością cywilną znalazł się jeden z żołnierzy z I Armii Ludowego Wojska Polskiego, zwanych wówczas „berlingowcami”, który został ranny na Czerniakowie. Opowiedział nam o zajęciu Pragi przez oddziały polskie i próbach przeprawiania się przez Wisłę z pomocą dla walczących oddziałów powstańczych. Wzbudziło to radosne nastroje wśród personelem szpitala i chorych, wierzących, że Warszawa zostanie wkrótce wyzwolona przez wojska sowieckie. Niestety, następne dni wykazały, że radość ta była co najmniej przedwczesna.

Nie potrafię dziś podać dokładnej daty, kiedy zaczęła się ewakuacja chorych i personelu do obozu w Pruszkowie. Razem z grupą personelu i lżej chorymi zastaliśmy doprowadzeni do Dworca Zachodniego, a stamtąd przewieziono nas koleją do Pruszkowa. Obóz mieścił się w warsztatach kolejowych, a ludność była rozmieszczana w wielkich halach. Niemal natychmiast po przybyciu do obozu pojawili się wśród nas ludzie z opaskami Czerwonego Krzyża na rękawach. Pierwszą osobą, która wywołała mnie po imieniu, był dr Kaczanowski ze szpitala psychiatrycznego w Pruszkowie. Znałem go jako współpracownika Socjalistycznej Organizacji Bojowej działającej w ramach Kedywu AK, toteż radość moja była olbrzymia. Dr Kaczanowski poinformował mnie, że na terenie obozu działa już powstańcza służba zdrowia, której zadaniem jest nie tylko niesienie pomocy medycznej wysiedlanej ludności, ale i wyszukiwanie i zwalnianie z obozu żołnierzy oddziałów powstańczych. Ludność wysiedlana z Warszawy była rozmieszczana w olbrzymich halach warsztatów kolejowych, w prymitywnych warunkach, przy braku podstawowych możliwości higieny.

Napływ ludności zwiększał się w miarę kapitulacji poszczególnych dzielnic Warszawy. Dr Kaczanowski przekazał mi zorganizowanie w jednej z hal punktu ambulatoryjnego. (Była to, wydaje mi się, hala nr 1, ale po upływie czasu nie potrafię dziś tego dokładnie określić). We dwójkę z Krystyną Buchcar, na małym podwyższeniu zorganizowaliśmy punkt, na który mogli się zgłaszać ranni i chorzy. Dysponowaliśmy niewielką ilością leków i środków opatrunkowych, przysłowiową kroplą w morzu, biorąc pod uwagę warunki, w jakich musieliśmy działać. W godzinach rannych i popołudniowych urządzaliśmy swoistego rodzaju obchód, w czasie którego mogliśmy zbadać i zaopatrzyć w leki chorych nie chodzących, zmieniać opatrunki rannym. Przy okazji takiego „obchodu” staraliśmy się wyławiać ukrywających się wśród ludności cywilnej żołnierzy powstańczych oddziałów.

Sposób wyprowadzenia ich na wolność był następujący: wystawialiśmy zaświadczenia o chorobie pacjenta (zwykle było to zaświadczenie o rzekomym rozpoznaniu gruźlicy), po czym taki pacjent był doprowadzany do komisji lekarskiej, której przewodniczył wojskowy lekarz niemiecki. Z reguły podpisywał on zaświadczenia o zwolnieniu z obozu, podsuwane mu przez polskich lekarzy. Pilnowano przy tym, aby wspomniany lekarz niemiecki pracował przy odpowiedniej dawce alkoholu, co znakomicie zmniejszało jego czujność. Wśród zwalnianych w ten sposób byli również znani wybitni przedstawiciele kultury i nauki, wskazywani nam przez działającą w obozie komórkę powstańczej służby zdrowia.

Następną akcją, w której braliśmy udział, była akcja wysyłania do dzielnic, które kolejno kapitulowały, ekip wiozących zaopatrzenie dla skupionych tam rannych i chorych. Wykorzystywaliśmy też te wyjazdy do wywożenia lżej rannych żołnierzy powstania, co chroniło ich przed zesłaniem do obozu jeńców. Przebierani w fartuchy służby zdrowia wydostawali się następnie na wolność.

Po ostatecznej kapitulacji powstania do obozu przybywały całe oddziały żołnierzy powstańczych, z których wielu decydowało się na uniknięcie wywiezienia do obozu jeńców i w tym staraliśmy się w tym pomagać, często z powodzeniem. Wkrótce po tym nasiliły się wizytacje obozu przez miejscową placówkę gestapo, toteż postanowiłem nie czekać na ostateczną likwidację obozu i przy pomocy dr. Kaczanowskiego znalazłem schronienie w szpitalu psychiatrycznym w Pruszkowie. Ze spotkanym tam przyjacielem z lat konspiracji, późniejszym wybitnym socjologiem Janem Strzeleckim, postanowiliśmy wyjechać do Krakowa. Tam wykorzystałem swoją znajomość z działaczami Polskiej Partii Socjalistycznej i zostałem włączony do „krakowskiej konspiracji”, a po wyzwoleniu Krakowa i otwarciu Uniwersytetu Jagiellońskiego, wraz z grupą studentów z Warszawy zostałem przyjęty na Wydział Lekarski UJ, na którym otrzymałem dyplom lekarza w 1947 r.

 

Życiorys

Uzyskał dyplom lekarza w 1947 r. na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. W latach 1950–1964 był asystentem, starszym asystentem i adiunktem I Kliniki w Warszawie. Tytuł doktora medycyny uzyskał w Akademii Medycznej w Warszawie w 1952 r. W 1954 r. zorganizował przy klinice pierwszy w Warszawie Oddział Chorób Zawodowych. W latach 1959–1964 prowadził dodatkowo w Instytucie Naukowym Kultury Fizycznej Klinikę Zdrowego Człowieka. W latach 1964–1969 był kierownikiem Katedry Medycyny Pracy i Kliniki Chorób Zawodowych Studium Doskonalenia Lekarzy AM w Warszawie. W latach 1970–1985 pracował jako ordynator Oddziału Chorób Zawodowych Szpitala Medycyny Pracy. Od 1985 r. do 1988 r. był ordynatorem III oddziału chorób wewnętrznych Szpitala Wolskiego.