<< powrót

Pamiętnik TLW 2015

Moje notatki z Powstania Warszawskiego

Jan Bohdan GLIŃSKI

Moje notatki z Powstania Warszawskiego

Treść zapisów dokonanych w małym notesiku w sierpniu 1944 roku w trakcie Powstania Warszawskiego przez Jana Glińskiego, lekarza 3 Kompanii IV Zgrupowania Żołnierzy AK GURT w Punkcie Ratowniczo-Sanitarnym przy ul. Nowogrodzkiej 34. Przepisane przez Autora i opatrzone jego komentarzem w dniu 21 marca 2010 r.

1 VII 1944

10.00 wezwanie do dr Barbary na 12.00 – nie!

15.00 do p. Wandy do Lecznicy Nowogrodzka 34 – omówić i przygotować chorego (to kamuflaż piszącego. Jest ich dalej więcej). Tu złapała mnie strzelanina. Zostaję z kol. P. K. – siostra Maria, p. Wanda K. i szereg innych przygodnych. Organizujemy Punkt Rat. San. Nastrój okey! 1-szy ranny.

2 VIII

Mało materiału opatrunk. i żywności. Skaczą pod 29 – zabity Tadeusz Jóźwiak. Cios dla Wandy. Noszą rannych do szpitala – dzielne kobiety! Danuta – Wanda – Irka okey. Zespół zaczął się dobrze zgrywać. Wódka jest.

3 VIII

Wieści okey! Znów noszą do szpitala! Dzielni chłopcy! Zespół nasz podoba mi się – wszyscy dla bliźnich. Z jedzeniem krucho.

4 VIII

2 koleżanki – opowiadają cuda! Boże, jak radośnie! Kochane dziewczyny! Nasi znów chodzą do szpitala = obstrzał ich, i z dział.

5 VIII

Od rana dziwna cisza. Bezczynność;

Godz. 19.00 – strzelanina przed domem. – zakładnicy z poczty mają rozebrać barykadę na Nowogr.-Marszałkowskiej i zostali ostrzelani. Zabici i ranni – 12 rannych mamy. Gdzie ich ulokować? A przede wszystkim czym wyżywić? Boże – A rannych z ulicy Niemcy nie pozwalają zebrać – nie dali naszym wyjść na ulicę. Jak ciężko myśleć! No, ale dobrze, że to tylko nasza niewielka dzielnica jeszcze tak krwawi (poza kilkoma punktami).

6 VIII

Ranni mają się na ogół dobrze. Komisyjnie otwieramy lokal cechu piekarzy dla rannych. W południe przybyli wysiedleńcy z Nowogrodzkiej 43 oraz z Poznańskiej 32 – kobiety, dzieci i starsi – młodzi mężczyźni wzięci na pocztę na zakładników. Czyż znowu każą im rozbierać barykadę? A może i nas wysiedlą? Tamte wysiedlone domy podpalono (a barykada przez noc urosła – już widać na niej tylko płyty chodnikowe). – O Boże, jak rozlokować wysiedlonych (Niemcy skierowali ich wszystkich do nas do „Czerwonego Krzyża”). Czym ich wyżywić? Przybyła z nimi położnica z dzieckiem w 4 dniu połogu! Przypadkiem znalazła się tutaj przed rozwiązaniem, zastała ją tu Akcja. Naszym na ulicę wyjść nie dają. Strzelają. Szczęśliwie wszyscy wysiedleni rozlokowani po domach.

7 VIII

Jest trochę zajęcia – ale mało na nasz personel. A tu niedojadamy, wszyscy chudną. Szczęśliwie dobraliśmy się jak w korcu maku. Wanda – Danka – Żenia – Irka – Heniek i ja. Każdy ma maskę na twarzy, tylko czasem – gdy coś zbyt żywo stanie przed oczami – zaskowycze serce. Co z wszystkimi? Czy żyją? Jak żyją? Co z domami? Podobno cała Sosnowa spalona (poza nr 10). Toteż wódka po trochu idzie. Palę papierosy. No trudno. Zbyt ciężko. Co z Krysią i Zosią? Czy nawałnica już przez nich przeszła? A Jurkowie? Czy dom ich ocalał? A Janek? Bogdan? Januszowie? – No, dość wspomnień. Każdemu to samo ciąży. Wanda, Żenia, p. Maria – już mi sporo naopowiadały. Biedna Żenia. Takie czyste dziecko pełne entuzjazmu i ofiarności – ta nasza bezczynność i zupełne odcięcie od wszelkich spraw i wiadomości jest dla niej trudną szkołą.

8 VIII

Ciągle końca nie widać. Beznadziejność jest zabójcza. Już każdemu wychodzi bokiem. Żeby można było choć na chwilę wyjść na ulicę, dowiedzieć się co jest za barykadą! Jesteśmy głodni.

9 VIII

Dla położnicy i dziecka stale znoszą specjały i wyprawki. – Rano Komendant Bloku Komisarek poszedł do R. i przyniósł żywność – przede wszystkim tłuszcze, cukier, kaszę i suchary. Nieoceniony człowiek dla wszystkich! Wieczorem mamy iść do „Omegi” odprowadzić chorą, niestety nie zdecydowała się na przejście (abortus imminens). Więc znów siedzę jak w mysiej dziurze. Znowu wódka, brydż, wieczorne rozmowy do 1-2-ej, papierosy, i żeby nie myśleć – byle nie samotność. No i co noc – dyżur! Ale teraz nie ma co robić w nocy.

10 VIII

U tej chorej abortus! Konsultujemy (Falkowscy, Kubikowski, Jankowski i ja) – abrazja – dr Granatowicz. Dziwny typ Falkowska?

Pierwsza grupa wyszła – doszli dobrze.

11 VIII

Druga grupa wyszła – mało, bo trudno.

12 VIII

Poszedł Błędny.

13 VIII

Ciężko! Beznadziejna praca.

16 VIII

Ewakuacja! Mamy wszyscy wyjść na zachód! Udało mi się u oberarzta ustalić, że zostaje Czerwony Krzyż. Większość [mieszkańców] poszła. I ranni – nawet ten bez nogi (bo z rodzinami Sikora i NN). Tyfusowa – stan ciężki.

17 VIII

Tak cicho i spokojnie, i beznadziejnie.

18 VIII

„Szabrowanie mieszkań”, ściągamy żywność do nas, aby było dla chorych, rannych i nas.

21 VIII

Godz. 3.00 jesteśmy sami! O rety – co robić? Czyżby rzeczywiście?

Godz. 4.00 niestety, to tylko zmiana obsady na gorszą. Ciężko.

24 VIII

Mamy wyjść – ale się upiekło. Jak długo jeszcze tego?

* * *

Na tym się zapiski kończą.

Objaśnienia autora zapisków z dnia 21.03.2010 roku:

Zapisywałem codzienne zdarzenia i moje myśli z pewnym kamuflażem – w obawie, że może się zdarzyć, iż wpadną one do rąk Niemców, stąd liczniejsze zapiski o piciu wódki i inne. Picie to było bardzo niewielkie.

Byłem lekarzem 3 kompanii Zgrupowania AK GURT, której naczelnym lekarzem był dr Jerzy Teter ps. „Pigoń”. Z nim się nigdy nie spotkałem. Dopiero w lipcu 1955 zostałem wezwany na odprawę sanitariatu Zgrupowania. Odbyła się ona w lokalu przy ul. Wspólnej w okolicy skrzyżowania z ul. Poznańską. Prowadziła ją dr Barbara, wówczas poznałem ją jako znajomą mi koleżankę z nieco starszego kursu studiów dr Zofię Bratkowską, córkę Edmunda Bratkowskiego, adiunkta Oddziału Chirurgii w Klinice Chirurgicznej prof. dr. Adolfa Wojciechowskiego przy ul. Elektoralnej 12.

* * *

Zapis z 1 VIII 1944 –

To zapis godziny, gdy zostałem w czasie mej pracy w Szpitalu Dzieciątka Jezus na Oddziale Gruźlicy dr. Jana Stopczyka powiadomiony przez łączniczkę „Miłą” Odrowąż-Pieniążek o godzinie „W” i rozkazie zgłoszenia się do mego Punktu Ratowniczo-Sanitarnego przy ul. Nowogrodzkiej 34 na godzinę 16-tą.

– „dr Barbara” – to pseudonim AK dr Zofii Bratkowskiej, która organizowała takie punkty sanitarne AK. Personel Punktu Ratowniczo-Sanitarnego był dobrany przez dr Barbarę, ona także organizowała lokalizację tego Punktu. Przewidywany czas trwania Powstania na kilka dni, do tygodnia, powodował, że wyposażenie Punktu było ograniczone, licząc na kilkudniowe walki. Punkt mieścił się w lokalu Lecznicy Przychodni Stomatologicznej, co także powodowało ograniczenie doposażenia sanitarnego, a także brak zaopatrzenia w wyżywienie. Z całym personelem Punktu nie miałem wcześniej żadnego kontaktu, poznałem go dopiero na miejscu w dniu wybuchu Powstania.

Skład personelu:

Kierownik – lek. Jan Gliński ps. „Gbur”, „dr Jan”

Przełożona pielęgniarek – pielęgniarka dyplomowana Maria Markiewicz ps.?

Sanitariuszki – Budziszewska Maria – sanitariuszka dyplomowana ps. „Myszka”, Lewandowska Kazimiera ps.?, Kłoczewska Zofia ps.?, Krzeczkowska Wanda, studentka stomatologii ps.?, Sadowska Irena ps. „Stefania”, Stradecka Eugenia ps. „Żenia”, Światkowska Donata ps. „Roma”.

Do tego składu członków AK wyznaczonego przez dr Bratkowską dołączyło kilku młodych ludzi, przypadkowo zatrzymanych w naszym bloku przez wybuch Powstania. Byli to:

Prawosudowicz Maria – pielęgniarka

Kalinowski Henryk

Łastowiecki Witold

Żemajtis Włodzimierz.

Dołączył także lekarz dr Chwalisław Kobyliński ur. 1890 zam. w Warszawie ul. Śliska 56, który nie mógł powrócić do swego domu. Także tu zastał go wybuch Powstania. Z personelu Lecznicy Stomatologicznej nie było, o ile wiem, nikogo. Siostra Maria NN była jedyną w zespole dyplomowaną pielęgniarką, była też główną organizatorką naszego Punktu. Wkrótce tego samego dnia – przeszła na inny posterunek. Wanda Krzeczkowska była studentką stomatologii, mieszkała we Włochach. Pierwszy chory sprowadzony został z ulicy, gdzie w czasie strzelaniny został ranny.

2 VIII

Wobec braku żywności dla całego sanitariatu grupka ochotników wybiegła na ulicę, aby ze sklepu spożywczego przy Nowogrodzkiej 29, który był zamknięty, przynieść zapas żywności. Cała przeciwległa strona ul. Nowogrodzkiej od początku była w rękach powstańców, których widzieliśmy czasem z bramy naszego domu, gdy pilnujący bramy żołnierz niemiecki pozwalał nam tam stać i obserwować ulicę przez oszkloną bramę. Z tej grupki Jóźwiak został trafiony kulą przez Niemców strzelających z bunkra przed Pocztą na rogu Nowogrodzkiej i Poznańskiej i zaraz zmarł. Został przyniesiony do naszego Punktu i pochowany na podwórku naszej kamienicy. Był albo kuzynem, albo miłym Wandy Krzeczkowskiej.

3 VIII

Na początku Niemcy pozwalali nam przenosić ciężej chorych do Szpitala Dzieciątka Jezus. Pierwszych nosiły sanitariuszki ubrane w białe kitle i z flagą Czerwonego Krzyża na przedzie, w następnych uczestniczyli także chłopcy, tak samo ubrani. Tak było tylko przez kilka pierwszych dni.

4 VIII

Dwie koleżanki – to dwie łączniczki AK, które w tym dniu dotarły do nas przynosząc informacje, co się dzieje na innych frontach walk. Ich relacje były bardzo optymistyczne. Po spożyciu posiłku i kilku godzinach odpoczynku, wróciły na tereny zajęte przez powstańców. Przez nie przesłałem pisemny meldunek do naszych władz AK wraz z pytaniem, jak mamy nadal postępować – czy może usiłować dołączyć do nich? Odpowiedzi żadnej nigdy nie otrzymałem.

5 VIII

Godz. 19.00 – Niemcy zebrali grupę ponad 29 osób, mieszkańców domów przy ul. Poznańskiej (naprzeciwko Urzędu Pocztowego mieszczącego się na rogu ulic Poznańskiej i Nowogrodzkiej) i kazali im rozebrać barykadę mieszczącą się w poprzek ul. Nowogrodzkiej przy Marszałkowskiej od strony wschodniej ulicy. Polacy szli szykiem rozproszonym, popędzani przez uzbrojonych Niemców. Za nimi jechał duży czołg, wokół którego biegli Niemcy, strzelając w stronę barykady. Gdy Polacy doszli do ok. połowy odległości od Poznańskiej do Marszałkowskiej, widziałem ich z bramy naszego budynku, którą pilnowali uzbrojeni Niemcy. Nie pozwalali nam się wychylić, ani wyjść na ulicę. Padały strzały z barykady do Niemców, a oni masowo strzelali w kierunku barykady. Padali ranni i zabici – zarówno Polacy, jak i Niemcy. Na skutek tej strzelaniny Niemcy wycofali się, zabierając z powrotem Polaków, którzy to przeżyli. Kilkunastu rannych Polaków schroniło się w naszej bramie, a leżących, zarówno rannych, jak i zabitych, Niemcy nie pozwolili nam zebrać pod groźbą strzelania do wychodzących z bramy. Niemcy przyprowadzili też jednego Niemca rannego w stopę, przyszło także kilkunastu rannych Polaków. Najpierw zmusili nas do opatrzenia swego kamrata, stojąc nad nami i cały czas grożąc rewolwerem. Z trudem rozcięto but z grubej skóry, aby go zdjąć ze zranionej stopy. Po opatrzeniu zabrali go ze sobą. U nas pozostało 12 rannych Polaków, których po opatrzeniu ulokowaliśmy na terenie mieszkań i nadal się nimi opiekowaliśmy. Ciężej rannych oraz ciała zabitych zebrali nocą Polacy z kamienicy naprzeciw naszej, bo tamta strona ulicy była opanowana przez Armię Krajową. Przesiedleńcy z Poznańskiej i ranni zostali przyjęci przez mieszkańców naszego domu do swych mieszkań.

6 VIII

Lokal cechu piekarzy mieścił się na pierwszym piętrze naszej kamienicy. Zajęliśmy go – po uzgodnieniu i współpracy z komisarzem naszego Bloku (budynku) Komisarkiem – aby tam lokować chorych, których stale przybywało. Komisarz miał wiele pracy związanej z obserwacją i ochroną przed pożarami, zwłaszcza dachu. Zawsze pomagali mu w tym liczni mieszkańcy kamienicy. Powiększała się także liczba grobów na podwórku, w których chowano osoby zmarłe w czasie walk. Wg informacji dr. Witolda Horodyńskiego, do końca Powstania pochowano tam 7 osób.

Niemcy wyprowadzali mieszkańców dwóch domów przy ul. Poznańskiej koło ul. Nowogrodzkiej i skierowali ich do naszych dwóch bloków mieszkalnych przy ul. Nowogrodzkiej 34 i 36, kierując ich do naszego Punktu Sanitarnego Czerwonego Krzyża. Jedynie mężczyzn w sile wieku z tych bloków zabrali jako zakładników i trzymali ich w budynku poczty na skrzyżowaniu ulic Poznańskiej i Nowogrodzkiej. Przed wejściem do budynku poczty na parę tygodni przed wybuchem powstania wybudowali bunkier ochronny, z którego w czasie walk powstańczych strzelali zarówno do powstańczej barykady na rogu Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej, jak też do każdego „cywila”, który pojawiał się w zasięgu ich widoczności.

Nie ustaliłem, skąd przychodzą coraz to nowe wieści o aktualnej sytuacji w innych częściach miasta. Były czasem prawdziwe, albo czasem nadmiernie optymistyczne, lub tragiczne. Być może ktoś z mieszkańców wysłuchiwał komunikatów radiowych?

7 VIII

Wymieniana Krysia to moja żona, a Zosia – nasza czteromiesięczna córeczka. Obie w czerwcu 1944 r. wyjechały do moich rodziców, lekarzy w Opatowie Kieleckim i tam przeżyły okropności przyczółka Baranowskiego, spędzając sześć tygodni w piwnicy domu mieszkalnego. Janek to Jan Ignatowicz, student Politechniki Warszawskiej, członek rodziny zaprzyjaźnionej z naszą. Bogdan i Janusz, to bracia Komendowie, moi cioteczni bracia. Nawałnica to front walk pod Sandomierzem.

9 VIII

Budynki przy ul. Nowogrodzkiej 34 oraz Nowogrodzkiej 36 zaraz po wybuchu Powstania zostały połączone przejściami łączącymi piwnice. Dochodziło się tą drogą do budynku Hotelu „Polonia”, w którym kwaterowała załoga wojskowa niemiecka.

R. – to budynek zwany „Roma” przy ulicy Nowogrodzkiej należący do Episkopatu Warszawskiego, gdzie arcybiskup Antoni Władysław Szlagowski (1864-1956), metropolita warszawski, zgromadził przed Powstaniem duże zapasy żywności. W czasie Powstania Warszawskiego uratował urnę z sercem Fryderyka Szopena.

10 VIII

Abrazję, czyli usunięcie martwego już płodu wykonał, po wydaniu komisyjnej opinii o takiej konieczności przez wymienionych lekarzy – dr Granatowicz, jedyny lekarz w naszych blokach, posiadający odpowiednie narzędzia.

Niemcy zarządzili wyjście z miasta cywilom z naszych dwóch domów. Chętnych nie było wielu, zostali wyprowadzeni pod eskortą żołnierzy niemieckich przez Plac Narutowicza na Dworzec Zachodni, stamtąd pociągiem do obozu w Pruszkowie. Wkrótce potem dotarła do nas wiadomość, że stacjonujący na Placu Narutowicza kałmucy gwałcą kobiety i rabują wychodzącym co się dało, przede wszystkim zegarki. Z powodu tego, następna grupa była mniej liczna.

12 VIII

Błędny – nieznanego nazwiska młody mężczyzna, stale okazujący niepokój, małomówny, wyszedł nocą przypuszczalnie przez okno z piwnicy narożnego budynku na ulicę Marszałkowską, by przedostać się na barykadę.

16 VIII

Tego dnia Niemcy po raz pierwszy kazali wyjść z miasta całemu zespołowi naszego Punktu Sanitarnego. Interweniowałem wówczas u lekarza niemieckiego pilnującej nas jednostki wojskowej, która stacjonowała w Hotelu „Polonia”, dokąd było przejście piwnicami. Motywowałem zakończeniem zapewnienia opieki lekarskiej rannym i chorym – był już przypadek tyfusu plamistego i chorego nie można było przenieść do szpitala. Ten lekarz uzyskał u swego przełożonego zgodę, więc pozostaliśmy nadal na miejscu.

21 VIII

To była nocna zmiana obsady Wehrmachtu na oddział SS na naszym terenie.

Na tym zapiski się kończą.

* * * * *

W dniu 27 sierpnia 1944 r. Niemcy zawiadomili nas, że dziś mamy wyjść całą grupą sanitarną z miasta. Nie udało mi się uzyskać odroczenia tego terminu. Otrzymałem tylko potwierdzenie na piśmie, że nasza wymieniona imiennie grupa, wychodzi z miasta. Następnie poszedłem do dr. Witolda Horodyńskiego, mieszkającego na parterze domu, gdzie kwaterowaliśmy. Poprzednio kilkakrotnie z nim rozmawiałem o naszej pracy w tym domu. Obecnie przekazałem mu opiekę nad pozostającymi mieszkańcami domów przy ul. Nowogrodzkiej 34 oraz 36. Byli to wyłącznie ludzie chorzy lub niedołężni starcy. Dr Horodyński został jedynym lekarzem na dwa domy, w których pozostali tylko ludzie starzy oraz chorzy, niezdolni do chodzenia. Po południu tego dnia wyszliśmy całą grupą czternastu osób ubranych w białe kitle i nieśliśmy przed sobą flagę Czerwonego Krzyża. Eskortowali nas uzbrojeni esesmani. Szliśmy przez teren Szpitala Dzieciątka Jezus i przez Plac Narutowicza do Dworca Zachodniego. Tam wsiedliśmy do jednego wagonu pociągu elektrycznego, a eskortujący nas Niemcy, w liczbie około 30, wsiedli do sąsiedniego wagonu. Zaraz nasze sanitariuszki nawiązały kontakt z obsługującym pociąg polskim kolejarzem. Gdy pociąg na chwilę zatrzymał się na stacji Włochy – on wysiadł z pociągu i na peronie głośno zawołał: Rote Kreutz aussteigen. [Czerwony Krzyż, wysiadać!] Posłusznie wysiedliśmy wszyscy, a pociąg odjechał do Pruszkowa, uwożąc wszystkich esesmanów. Było już ok. 21.30, a godzina policyjna obowiązywała od 20-ej. Ubrani w białe chałaty i z flagą Czerwonego Krzyża na czele, poszliśmy do miejscowego Ośrodka Zdrowia usytuowanego w parku. Na bramie wejściowej do tego parku usłyszeliśmy wołanie: Stoj! Kto idiot? Kałmucy! Szybki zwrot do tyłu i nadal tą kolumną poszliśmy szukać schronienia. Wanda Krzeczkowska, która mieszkała z rodzicami we Włochach, zaprowadziła nas do swego domu. Zostaliśmy gościnnie przyjęci, umyliśmy się z narosłego brudu, nakarmiono nas i przenocowaliśmy u nich, część z nas ulokowano u sąsiadów. Nazajutrz, zgodnie z informacją uzyskaną u gospodarzy, udałem się do miejscowego przedstawiciela Armii Krajowej, był nim dr med. Śnigurowicz. Na moją prośbę dał nam skierowanie dla całej grupy sanitarnej do wsi Górce (wówczas gmina Młociny), celem opieki nad rannymi i chorymi w miejscowej szkole powszechnej. Zaraz tam wszyscy poszliśmy na przełaj przez pola, przez Jelonki. Przyjęła nas w Górcach miejscowa pielęgniarka Władysława Kominek, która do tej pory sama opiekowała się licznie zebranymi uciekinierami z płonącej Warszawy. Ona wraz z innymi mieszkańcami zorganizowała opiekę, ulokowała wszystkich w miejscowej szkole powszechnej, lecz brakowało tam lekarza.

Dalszy los tych uciekinierów i naszej pracy do początków stycznia 1945 roku opisałem w sprawozdaniu komisyjnym opublikowanym w nr 1 „Przeglądu Lekarskiego” z 1981 roku oraz w „Pamiętniku Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego” nr 9 z 2005 roku. O dalszych losach mieszkańców domu przy ul. Nowogrodzkiej 34 powiadomił mnie po wojnie listownie oraz opowiadał osobiście dr Horodyński. List ten jest załącznikiem do zamieszczonego w „Przeglądzie Lekarskim” sprawozdania z Górc.

* * * * *

Dopisek:

Głównym dowodzącym armią niemiecką walczącą w Warszawie był generał Bach Żelewski. W dniu 5 września wydał on apel do ludności cywilnej a także do walczących powstańców o dobrowolne wychodzenie z miasta przez wyznaczone przez niego punkty. Takie ulotki były licznie rozsypywane z samolotów. Władze powstańcze odpowiedziały na to instrukcją, że każdy (poza młodymi mężczyznami) może wyjść z miasta lecz ostrzegali przed tym ryzykownym krokiem. Zostało to opublikowane w „Biuletynie Informacyjnym” i kilku innych pismach powstańczych, a także było publikowane przez Radio Powstańcze. Potem dość duża liczba mieszkańców wyszła z miasta przez kilka punktów przejścia wyznaczonych przez Niemców, ocenia się ich na ok. 50 tysięcy osób.

Informacja o autorze

Jan Bohdan Gliński ur. 19 grudnia 1915 w Wiedniu. Syn lekarzy Heleny Wandy z Sokołowskich h. Pomian i Bohdana Jana h. Jastrzębiec małżonków Glińskich. Wnuk Konstantego Sokołowskiego, porucznika jazdy w oddziale Langiewicza w Powstaniu Styczniowym, i Ottona Glińskiego, farmaceuty, kierownika apteki lazaretu rosyjskiego w wojnie rosyjsko-tureckiej (1878). Uczęszczał do gimnazjum Stanisława Kostki w Kielcach (2 lata), III Gimnazjum im. Augusta Witkowskiego w Krakowie (2 lata) oraz Gimnazjum im. Sułkowskich w Rydzynie pow. Leszno (4 lata), tam w 1934 otrzymał świadectwo dojrzałości typu matematyczno-przyrodniczego. Studiował w l. 1934-1939 na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Józefa Piłsudskiego w Warszawie, tam w styczniu 1940 otrzymał absolutorium. We wrześniu 1939 ochotnik Grupy gen. Franciszka Kleeberga „Polesie”, brał udział w bitwie pod Kockiem, potem jeniec w Stalagu XI A w Altengrabow. Zwolniony w lutym 1940 powrócił do studiów i 5 sierpnia 1942 uzyskał dyplom lekarza na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Asystent Szpitala Zakaźnego św. Stanisława w Warszawie. W lutym 1942 wstąpił do organizacji „Unia”, która wkrótce weszła w skład Armii Krajowej. W 1944 awansował do stopnia starszego strzelca. Miał przydział do 3-ej kompanii Batalionu „Gurt”. Uczestnik Powstania Warszawskiego, dowódca Punktu Ratowniczo-Sanitarnego przy ul. Nowogrodzkiej 34, następnie kierownik Szpitala Powstańczego w Górcach (obecne dzielnica Wola). W marcu 1945 ujawnił swoją przynależność do AK podczas przeglądu w Komisji Poborowej w Kielcach.

W maju 1945 wyjechał na Dolny Śląsk. Od 14 czerwca 1945 był lekarzem powiatowym w Zgorzelcu i organizatorem Służby Zdrowia tego powiatu. Dyrektor i ordynator Szpitala Powiatowego w Zgorzelcu oraz kierownik Poradni Przeciwgruźliczej. Z dniem 1 grudnia 1954 przeniósł się do Sanatorium Przeciwgruźliczego w Rudce pow. Mińsk Mazowiecki, pracował tam do końca stycznia 1981 na stanowiskach asystenta, ordynatora i od 1972 dyrektora. Od 1 kwietnia 1981 asystent Poradni Przeciwgruźliczej w Otwocku. Z dniem 31 grudnia 1995 zakończył pracę zawodową. Rozwiniętą szeroką działalność społeczną w Zgorzelcu i w Rudce, kontynuuje nadal. Zawsze bezpartyjny. Historyk medycyny. Opublikował „Słownik biograficzny lekarzy i farmaceutów ofiar drugiej wojny światowej” (T.1-5 Wrocław-Warszawa 1997-2012) oraz „Gimnazjum i Liceum im. Sułkowskich w Rydzynie. Wychowawcy i wychowankowie” (Warszawa 2006, wydawca Fundacja im. Tadeusza Łopuszańskiego) oraz szereg artykułów w prasie. Odznaczony Krzyżami Kawalerskim, Oficerskim i Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Armii Krajowej, Warszawskim Krzyżem Powstańczym, medalem za Udział w Wojnie 1939, Zasłużony dla Zdrowia Narodu i wieloma innymi. Zasłużony dla województw warszawskiego, leszczyńskiego i dla miasta Zgorzelca. Członek honorowy Społecznego Komitetu Walki z Gruźlicą i Chorobami Płuc, Stowarzyszenia Wychowanków Uniwersytetu Warszawskiego i Polskiego Towarzystwa Chorób Płuc.

Ożeniony w 1942 z Krystyną Oleś, ma dwoje dzieci: Zofia ur. 1944, 1º voto Boranowska, 2º voto Funke, dr chemii, pracownik Uniwersytetu w Halle (ma 2 córki Agnieszkę i Krystynę z d. Boranowskie); Andrzej ur. 1948, agent ubezpieczeniowy w Warszawie (ma syna Jakuba). Jan ma pięcioro prawnuków.