Tajne Studia Medyczne w Warszawie 1940-1944
Konspiracyjny druk skryptów
Halina Koperska
Barbara Rytel-Kuc-Łojko
Konspiracyjny druk skryptów
Nie trzeba chyba przypominać i uświadamiać sobie, jak przedstawiała się sprawa podręczników naukowych w Polsce po wybuchu wojny 1939 r. Okupant chcąc zniszczyć naszą kulturę, niszczył każdą książkę, która stanowiła symbol polskości i otwierała okno na świat polskim dzieciom i młodzieży. Nic więc dziwnego, że i w Szkole dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego doc. Jana Zaorskiego odczuwało się dotkliwy brak wszelkiego rodzaju podręczników potrzebnych do nauki. Wprawdzie studenci uczęszczający na wykłady notowali skrzętnie każde słowo profesorów i stanowiło to podstawę do dalszej nauki, jednak wielu studentów zajętych sprawami zarobkowymi i konspiracyjnymi, nie mogąc uczęszczać na wykłady, miało duże trudności w nauce z powodu braku książek.
W tej sytuacji powstał projekt stworzenia własnych skryptów. Studentki Halina Koperska i Barbara Rytel-Kuc zwróciły się do prof. Stanisława Przyłęckiego za pośrednictwem późniejszego prof. Piotra Wierzchowskiego i p. Zofii Żmichowskiej-Wierzchowskiej, którzy wówczas byli asystentami chemii, z prośbą o opracowanie podręcznika chemii organicznej. Profesor Przyłęcki bardzo serdecznie i z dużym entuzjazmem odniósł się do tej prośby i przystąpił do opracowania skryptu.
Skrypt chemii liczył 50 stron, został wydany w 250 egzemplarzach i natychmiast rozszedł się wśród studentów. To był początek pracy naszej drukarni, w której kolejno ukazywały się drukiem: Chemia fizjologiczna cz. I, stron 185, Farmakologia wegetatywnego układu nerwowego prof. Modrakowskiego cz.II, stron 53, Chemia fizjologiczna cz. II. W opracowaniu pozostały dalsze części Farmakologu i innych skryptów. Było to w końcu 1943 i początkach 1944 r., w okresie masowych łapanek ulicznych, egzekucji, konfiskat książek pozostających na indeksie, w okresie plądrowania przez okupanta po domach, bibliotekach, tropienia tajnych drukarni. W tych warunkach wydanie skryptów nie było rzeczą łatwą. Ale czego się nie dokona, jeżeli człowiek chce się uczyć i przyjść z pomocą koleżankom i kolegom.
W cichym mieszkaniu przy ul. Marszałkowskiej 35, tuż obok kościoła św. Zbawiciela, prof. Przyłęcki pracował dniem i nocą, a czas naglił, zbliżał się bowiem okres egzaminów. Co rano kol. Barbara Rytel-Kuc wpadała do mieszkania profesora, by zabrać owoc jego pracowitych nocy. Uśmiechnięta, choć zmęczona twarz prof. Przyłęckiego staje nam często przed oczyma, pamiętamy, jak z miłym i dobrym uśmiechem mówił: „Pracowałem całą noc przy czarnej kawie, ale napisałem cały rozdział”. Trzeba było na miejscu przejrzeć rękopis, zapoznać się z różnymi poprawkami i usterkami, by od razu wszedł na maszyny.
Maszynistką w pierwszym okresie była Halina Koperska, bo skąd było wziąć pieniądze na zawodowe maszynistki? I w nocy, po dniu nauki, na ul. Kredytowej, w gmachu ówczesnej Gazowni Miejskiej, będącej pod zarządem okupanta, kol. Koperska podczas nocnych dyżurów pisała na maszynie, a kol. Barbara Rytel-Kuc dyktowała tekst rękopisu. Padałyśmy czasem ze zmęczenia, trzeba było moczyć głowy pod kranem, byle nie usnąć, byle bez błędów napisać matryce, ponieważ rano trzeba było odnieść je do korekty do dr. Wierzchowskiego. A po dokonaniu dalszych poprawek na matrycy – do drukarni.
Drukował pan Stanisław Krzyżewski, kierownik Drukarni Miejskiej, bardzo życzliwie ustosunkowany do całej akcji. Dzień za dniem rósł stos kart. Treść książki nie była łatwa, zwłaszcza dla takich laików jak my. Zawierała mnóstwo wzorów chemicznych, wymagających ciągłego ustawiania i przesuwania wałka maszyny; wzory trzeba było wykreślić ręcznie. Trzeba też było wykonać pewne szkice. Pomagał nam w tym Tadeusz Lasecki, student chemii (zginął w czasie Powstania).
Koszty druku wzrastały. Trzeba było dokupić papieru i matryce, następnie opłacić maszynistki zawodowe, ponieważ same nie dawałyśmy już rady. Wtedy do akcji dołączono dwie koleżanki – Zofię Figoniową, której mąż był inżynierem i finansował pracę, oraz Marię Kurkus, która wyciągała od brata każdy grosz, byleby wystarczyło na wydanie skryptów i dokończenie pracy. A pracy był nawał.
W okresie maj- lipiec na warsztacie były skrypty – łącznie 500 sztuk. Następne w przygotowaniu czekały na kolejkę. Powielenie 500 matryc, z których odbijano przeciętnie 250–300 egzemplarzy, miało około 150 tysięcy stron.
Dziś praca ta nie dziwi nikogo, ale wówczas – gdy spojrzeć z perspektywy lat – zorganizowanie takiej akcji w instytucji prowadzonej przez okupanta, w której 1/3 pracowników to Niemcy, było bardzo trudne. Zgromadzenie ogromnych stert wydrukowanych kart, składanie tych kart w poszczególne skrypty i przewiezienie ich do prywatnego mieszkania Basi Rytel-Kuc na ul. Sienkiewicza nr 3, nie było zadaniem łatwym. I chyba tylko dzięki temu, że drukarnia pracowała z rozmachem młodzieńczego zapału i w okresie, kiedy śmierć z ręki wroga była chlebem powszednim, obeszło się bez „wpadki”.
Niemcom przewijającym się po salach drukarni przez myśl nie przeszło, że wydrukowane wzory chemiczne zalegające w stosach nie należą do produkcji chemicznej instytucji. Kierownik drukarni, p. Stanisław Krzyżewski, nie tylko potrafił „obrać” okupanta z materiałów piśmiennych dla dobra sprawy, potrafił nawet Niemców słabo znających język polski zapędzić do składania książek. Tak pracowała drukarnia.
Zbliżał się koniec roku akademickiego i trzeba było dostarczyć studentom książki. Co rano przed drukarnią czekała riksza, którą przewożono podręczniki powiązane w paczkach po 25 sztuk, „jeszcze gorące”, do rąk studentów. Basia Rytel-Kuc, Zosia Figoń i Marysia Kurkus z zapałem pomagały w rozładowywaniu wózka i przenoszeniu paczek do mieszkania Basi Rytel-Kuc na ul. Sienkiewicza, dokąd studenci zgłaszali się po odbiór książek; często sprzedawano je także na terenie Szkoły.
Zaledwie część wydrukowanych egzemplarzy trafiła do rąk jeszcze przed wakacjami 1944 r. Pozostałe spłonęły w pamiętnych dniach Powstania. Jednak te nieliczne, które ocalały, przez pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości służyły niejednemu studentowi. Nie poszedł na marne trud naszych niezapomnianych, ukochanych i ofiarnych profesorów Przyłęckiego i Modrakowskiego oraz ich ofiarnych asystentów i niedospane noce „komitetu redakcyjnego” – koleżanek Koperskiej, Rytel-Kuc, Kurkus i Figoniowej. Ze skryptów tych wydrukowano dwa wydania podręczników chemii fizjologicznej.
Wspominamy o tym tylko dlatego, aby dać świadectwo, że młodzież polska nawet w najtrudniejszych chwilach zawsze pragnęła się uczyć i pracować dla podniesienia swoich kwalifikacji i poznania wielkiej prawdy, jaką daje nauka.
Warszawa, 1970 r.