<< powrót

Jerzy JURKIEWICZ Rozważania

II Po drugiej stronie lustra

Tę część moich rozważań zacznę od samego początku – tzn. od przyjrzenia się okładce książki Pana Profesora Jerzego Woy-Wojciechowskiego Moje Towarzystwo. Zarówno forma, jak i jej kolorystyka, sprawiają dobre wrażenie. Umieszczone centralnie godło (Pan Profesor używa określenia logo, niby to samo, ale jakoś mniej elegancko), informuje jednoznacznie o jakim Towarzystwie Autor będzie opowiadał w swojej książce. I to jest dobre. Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach i jak to bywa, psuje całe dzieło. Projekt okładki przygotował „Zespół” cokolwiek by to miało znaczyć. Ale pewno Pan Profesor wie co to był za „Zespół”. Niezależnie jednak od tego kim byli, czy kim są członkowie tegoż Zespołu, popełnili kilka rażących błędów, które dla kogoś znającego zasady obowiązujące przy tego rodzaju zamierzeniach są nie do przyjęcia i to przynajmniej z trzech powodów.

  1. Zasadnicze błędy heraldyczne.
  2. Niezgodność z obowiązującymi normami prawnymi.
  3. Błędne treści merytoryczne.

Ad.1. Zacznę od cytatu z książki Moje Towarzystwo s. 50: „Zaprojektowałem nasze godło mające charakter tarczy herbowej”. Powyżej cytowanego fragmentu tekstu, na tej samej stronie znajduje się rycina przedstawiająca godło, o którym mowa.

Godło zostało przyjęte i zatwierdzone przez właściwe władze, a następnie włączone do Statutu PTL w dołączonym do Statutu załączniku.

Rozdział 1 w §3. Statutu stanowi, iż „Towarzystwo posługuje się tym emblematem stanowiącym załącznik do Statutu wyróżniającym je wśród innych organizacji. Zmiana emblematu wymaga uchwały Krajowego Zjazdu Delegatów podjętej na wniosek Zarządu Głównego”. Tymczasem emblemat uwidoczniony na okładce książki różni się w sposób zasadniczy od swojego oficjalnego wizerunku, zarówno pod względem heraldycznym, jak i merytorycznym.

Nie wdając się w szczegółowe rozważania heraldyczne powiem tylko, iż jakiekolwiek zmiany w wizerunku tarczy herbowej (nazywano to uszczerbieniem) mogły być dokonywane wyłącznie przez właściwe uprawnione do tego władze lub instytucje. W omówionym przypadku Krajowy Zarząd Delegatów PTL. Na marginesie trzeba dodać, iż obowiązywała zasada unikania umieszczania na tarczy herbowej czy klejnocie liter, cyfr, napisów, określeń. Opisane są bardzo nieliczne odstępstwa od tej zasady i dotyczą zwykle pojedynczych liter. Hasła i tak zwane zawołania – umieszczało się na wstędze pod tarczą.

W oryginalnym godle pod koroną utworzoną ze stylizowanych liter PTL znajduje się opaska, na której na całej jej długości widnieją ozdobniki w postaci owalnych figur (s. 50 książki).

Tymczasem w przedstawionym na okładce emblemacie umieszczono w miejsce wspomnianych figur owalnych składający się z liter i liczb napis „A.D. 1805”, popełniając w tym momencie ewidentny błąd heraldyczny, wpływający niekorzystnie na ocenę zgodności godła z przyjętymi zasadami i obniżający jego wartość jako znaku wyróżniającego.

Ad. 2. Zmiany wizerunku godła zostały dokonane przez niemający do tego uprawnień „Zespół”. Zmieniony wizerunek godła został następnie wprowadzony do obiegu publicznego bez informacji o dokonanych zmianach, co może sugerować, iż zmieniony wizerunek godła PTL przedstawia jego obraz oficjalny.

Panie Profesorze – miał Pan prawo umieścić godło PTL na okładce swojej książki. Ale nie powinien Pan dopuścić do przedstawienia na niej godła zmienionego, z bardzo poważnymi błędami merytorycznymi. Działania takie w oczywisty sposób są niezgodne z obowiązującymi od 2005 roku przepisami Statutu PTL, w szczególności z §3.

Ad. 3. Dokonane zmiany są nieprawdziwe merytorycznie i wprowadzają w błąd Czytelnika poprzez umieszczenie na tarczy godła napisu „A.D. 1805” informującego niewłaściwie o dacie powstania PTL.

Bez żadnych wątpliwości Polskie Towarzystwo Lekarskie jako organizacja zostało utworzone w Warszawie w 1951 r. a wpisane do rejestru Urzędu Spraw Wewnętrznych w Warszawie w 1952 r. W sensie podmiotowym rozumianym jako ciągłość organizacyjna lub tożsamość, PTL nie ma nic wspólnego  z towarzystwami, które powstawały w XIX wieku w okresie zaborów, z których pierwsze – Cesarskie Towarzystwo Lekarskie Wileńskie utworzono właśnie w 1805 r., inne powstawały sukcesywnie później. Oczywiście, iż można powoływać się np. na podobieństwa programowe, na wspólnotę duchową czy pielęgnowanie wywodzącej się od nich,  mającej już 100, 150 czy 200 lat tradycji, ale w żadnym wypadku, jeśli to ma być poważna wypowiedź naukowa, nie można podawać, iż PTL powstało w 1805 r. i umieszczać informacji – PTL A.D. 1805 na okładce swojej książki. I może dlatego Pan Profesor odnosząc się do popełnionego przez „Zespół” błędu pisze cyt.: „Nawiązując do XIX wieku kiedy to powstało w 1805 r. Towarzystwo Lekarskie Wileńskie, w 1820 Towarzystwo Lekarskie Warszawskie, w połowie XIX wieku m. in. Towarzystwo Lekarzy Wołyńskich oraz Polskie Towarzystwa we Lwowie, Mołodecznie, Słominie  i wielu innych miejscowościach pragnąłem, by w naszym godle było nawiązanie do tych tradycji”. Święta racja – słowa właściwe – nawiązywanie do tradycji – tak, umieszczenie w godle napisu „PTL A.D. 1805” – nie, jako oczywistej dezinformacji i nieprawdy.

A swoją drogą, że nie wymieniono Krakowa!?

Po tych uwagach na temat okładki książki, przejdę do omówienia niektórych opisów, ocen    i opinii Pana Profesora bezpośrednio związanych z Towarzystwem Lekarskim Warszawskim, pozostawiając inne tematy bezpośrednio zainteresowanym.

Swoje uwagi zacznę od spostrzeżenia, iż mimo, że w oświadczeniu na tytułowej stronie książki Autor uprzedza Czytelnika, iż nie jest ona kroniką PTL („to pozostawiam historykom”), to jednak wzbogacił swoją narrację mnóstwem opisów, faktów i wydarzeń, oraz dobranymi, wyselekcjonowanymi kopiami dokumentów i fotografiami. To sprawia, iż książka Pana Profesora pretenduje do czegoś więcej niż bycie tylko zbiorem osobistych, zapamiętanych lepiej czy gorzej „niektórych” wspomnień.

Uważam wybór takiego sposobu przekazu (wspomnienia ilustrowane dokumentami) za słuszny z punktu widzenia Autora, gdyż pozwala on przy opisie konkretnych faktów na łączenie obiektywnej prawdy z jego subiektywnymi, osobistymi odczuciami (wspomnieniami) i w pewnej mierze „usprawiedliwia” odstępstwa narracji od prawdziwego obrazu wydarzeń. W efekcie opis rzeczywistości istniejącej realnie zostaje zmodyfikowany odpowiednio dobranymi wspomnieniami opisującego, niekoniecznie pokrywającymi się z prawdziwym przebiegiem wydarzeń.

Przywołując wspomnienia każdy ma święte prawo do swoich prywatnych, utrwalonych i zachowanych w pamięci osobistych wyobrażeń i poglądów. Pan Profesor oczywiście też. Biorąc to pod uwagę, należy jednak pamiętać, iż jedynym hamulcem dla możliwych zmyśleń, przeinaczeń czy po prostu mówienia nieprawdy, staje się wtedy indywidualne poczucie realizmu, zdrowy rozsądek i zwyczajna prosta przyzwoitość.

Wracając do wspomnień Pana Profesora – opowiada w nich o 45 latach swojej pracy szczegółowo i skrupulatnie, strona po stronie (jest ich ponad 300 nie licząc fotografii). Opowiada ze swadą doświadczonego gawędziarza, ale bez nużącej, przesadnej aptekarskiej dokładności i nadmiernego przywiązania do tzw. nagiej prawdy, szczególnie, kiedy ta nie do końca odpowiada przyjętemu założeniu.

Wspaniałych osiągnięć i dokonań Profesor ma tak wiele, że mógłby nimi obdarować biografie kilku osób, a i tak każda byłaby ciekawa. Ma prawo być z tego dumny i ma prawo pisać o sobie bez udawania fałszywej skromności. Doskonałą ilustracją takiej właśnie postawy jest idealnie dobrany do zawartości książki tytuł Moje Towarzystwo. Swoje wspomnienia pisze językiem gorącym i barwnym, niekiedy wręcz emocjonalnym. Jest tak przekonywujący, że aż chce się wierzyć w to, co pisze. Taki styl znakomicie zwiększa wrażenie autentyczności opisywanych wydarzeń i właśnie dlatego między innymi książkę czyta się świetnie.

W czasie lektury nasuwają się jednak wątpliwości i niepokoje pojawiające się zwłaszcza wtedy, kiedy Czytelnik taki jak ja, lub o podobnej wiedzy, kiedy taki Czytelnik znający (pamiętający) odmienny, inny obraz rzeczywistości niż ten opisany w książce, zaczyna konfrontować tę swoją wiedzę z przedstawionymi przez Pana Profesora wspomnieniami odbiegającymi nieraz istotnie, a niekiedy wręcz całkowicie, od prawdziwego przebiegu zdarzeń. Jako świadek, uczestnik, a niekiedy nawet współtwórca opisywanych przez Profesora Jerzego Woy-Wojciechowskiego wydarzeń, czuję się zobowiązany do zabrania głosu w trybie ad vocem dla wyjaśnienia, lub choćby dla próby wyjaśnienia, istniejących nieraz zupełnie podstawowych niezgodności relacji Profesora z faktami, niezgodności niejednokrotnie wręcz zaskakujących. Nieodparcie nasuwa się analogia z przesłaniem znakomitego filmu Akiro Kurosawy „Rashömon”,  w którym te same wydarzenia relacjonowane są przez różne osoby, z których każda oglądała to samo, widziała co innego i przedstawiała inaczej. Bardzo podobne odczucie towarzyszyło mi przy lekturze książki Pana Profesora – przecież byliśmy razem w tym samym czasie i miejscu, byliśmy świadkami (uczestnikami) tych samych wydarzeń, opisujemy je inaczej i oceniamy odmiennie. I może dlatego nawiązując do tytułu moich rozważań „po drugiej stronie lustra” przy lekturze niektórych fragmentów książki Pana Profesora odnoszę wrażenie, iż dotyczą one opisu rzeczywistości widzianej naprawdę, ale z drugiej strony lustra i na dodatek w krzywym zwierciadle. Dla ilustracji podaję kilka przykładów.

Zacznę od analizy opisów Pana Profesora odnoszących się do relacji pomiędzy Towarzystwem Lekarskim Warszawskim a PTL w latach 2003-2005. Okresowi temu poświęcił Pan Profesor sporą część książki. Na stronach 74-80 i 93-110 opisany został drobiazgowo przebieg wydarzeń, tak jak Autor je pamięta lub jak chce pamiętać. Osią narracji jest spór, który swój początek wziął z niespodziewanej decyzji PTL o przejęciu administracji Klubu Lekarza z dn. 30 września 2003 r. (s. 100 książki). Na tejże stronie znajduje się kopia pisma, w którym widnieje następujący zapis:

„Zgodnie z zawartym porozumieniem z dn. 5 czerwca 1990 r. oraz pismem – aneksem z dnia 11 maja 1999 r. Prezydium Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Lekarskiego podjęło decyzję o przejęciu Klubu Lekarza z dniem 1 stycznia 2004 r.

W sprawie dotyczącej wyposażenia znajdującego się w pomieszczeniach Klubu Lekarza zostanie sporządzony pomiędzy stronami odrębny protokół.” Pismo podpisali Prof. Jerzy Woy-Wojciechowski – Prezes i dr Zbigniew Miller – Sekretarz Generalny. Pismo zwięzłe, kategoryczne, bez choćby słowa uzasadnienia, polecenie do wykonania. Rzekomo wydane przez Prezydium ZG PTL. Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, iż obaj Panowie są członkami TLW. To są moi Przyjaciele. Dziwne, ale na tej samej stronie pod ryciną 12 o powyższej decyzji Pan Profesor informuje inaczej: „zgodnie z porozumieniem zawartym z Zarządem TLW z dnia 5 czerwca 1990, wiedząc, że TLW posiada już własną siedzibę przy ul. Raszyńskiej 58[?!], Zarząd Główny PTL[!], chcąc utrzymać działalność swego Klubu Lekarza, powiadamia Zarząd TLW, że od 1 stycznia 2004 przejmuje na powrót administrowanie Klubem Lekarza PTL”.

W tej wersji pojawia się wprawdzie uzasadnienie decyzji: „TLW posiada już własną siedzibę”, ale na wszelki wypadek dla jej wzmocnienia użyto stwierdzenia, iż to sam „Zarząd Główny PTL” tak postanowił.

Jeszcze inna wersja tych samych wydarzeń znajduje się na stronie 99 – „w związku z zakupieniem przez TLW willi przy ul. Raszyńskiej 58 [?!] i utworzeniem tam Domu i Klubu Lekarza TLW oraz przeniesieniem tak dużej części mebli i sprzętu należącego do Klubu Lekarza PTL – Prezydium Zarządu Głównego PTL [!] pismem z dn. 23 września 2003 powiadamia Prezesa   i Zarząd TLW, iż z dniem 1 stycznia 2004 przestaje obowiązywać umowa zawarta z TLW dotycząca administrowania Klubem Lekarza przy Al. Ujazdowskich 24 (ryc. 12)”. Tym razem, trzecia wersja, w uzasadnieniu podaje się, iż decyzja zapadła „w związku z przeniesieniem tak dużej części mebli   i sprzętu należącego do Klubu Lekarza PTL” oraz informacje o tym, że decyzję podjął już nie jak w wersji drugiej Zarząd Główny, ale jednak Prezydium i uczyniło to w dniu uwaga! 23 września 2003! A nie 30 września 2003 r. Zatem jak było?

Już nawet pobieżna analiza cytowanych powyżej fragmentów książki Pana Profesora wskazuje nie tylko na ich niezgodność z rzeczywistym przebiegiem wydarzeń, ale także na wewnętrzną sprzeczność przekazywanych informacji.

Autorowi, jak się wydaje, nieszczególnie przeszkadza odmienność podawanych dat, umieszczanych na sąsiednich lub nawet tych samych stronach. Można jednak sądzić, iż dla potwierdzenia daty 23 września 2003 r. zamieszczono na stronie 106 następujący wpis: „W dniu 23 września Prezydium podjęło jednomyślnie decyzję o pozostawieniu dotychczasowego Klubu w jego siedzibie, za czym głosował m. in. Prezes TLW, będący w tym czasie V-ce Prezesem Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Lekarskiego doc. Jerzy Jurkiewicz, poczyniono kroki by rozwiązać administrowanie Klubu Lekarza przez TLW”.

Prawda, że głosowałem za pozostawieniem dotychczasowego Klubu w jego siedzibie. Nieprawda, iż w mojej obecności „poczyniono kroki by rozwiązać administrowanie Klubu Lekarza przez TLW”. Nie było na ten temat żadnej dyskusji, nie mówiąc już o sporządzeniu pisma w tej sprawie. Wynikająca z tego fragmentu sugestia, iż uczestnicząc w dniu 23 września 2003 r. w Prezydium ZG PTL mogłem głosować za oddaniem administracji Klubu PTL-owi jest nieprawdziwa i niepoważna. Niepodważalnym dowodem na prawdziwość moich słów jest fakt, iż w piśmie z dn. 30 października 2003 r. do Pana Profesora Jerzego Woy-Wojciechowskiego i dr. Zbigniewa Millera domagałem się wyjaśnień w tej sprawie:

Odpowiedzi nie udzielono, bo takiej uchwały nie było.

Panie Profesorze powoływanie się w tej sprawie na uchwałę Prezydium nie ma uzasadnienia, a już mieszanie do tego Zarządu Głównego jest jakąś ciężką pomyłką.

Jest rzeczą zadziwiającą, iż Pan Profesor pisze o przenoszeniu na Raszyńską mebli (wtedy we wrześniu 2003 r.) i wyposażenia, mając dokładną wiedzę o tym, iż Klub Lekarza w Al. Ujazdowskich 24 działał już po opisanych wydarzeniach przez następne kilkanaście miesięcy pod Zarządem PTL i z wyposażeniem nieuszczuplonym choćby o jedno krzesło. Wskazując na te łagodnie rzecz ujmując odmienności w opisanym obrazie rzeczywistości i przy przyjęciu założenia, iż pamięć ludzka jest zawodna, wyrażam zdziwienie, że aż tak, że w jednej publikacji niekiedy nawet na jednej stronie można umieścić koło siebie kompletnie sprzeczne informacje. Redaktor odpowiedzialny wydania nie powinien tego Panu Profesorowi robić.

I jeszcze jedna refleksja dotycząca tego fragmentu wydarzeń z jesieni 2003 r. Będzie o przyjaźni, o ulubionym słowie Pana Profesora, któremu przeznaczył strony od 74 do 78 książki, i które jest jednym ze słów najczęściej używanych w książce, i nie tylko.

Zakładałem, że przyjaźń to po prostu przyjaźń, to życzliwość, chęć pomocy, służenie radą, oferta opieki gdy trzeba, że to lojalność, otwartość, szczerość i takie tam jeszcze różne inne zwyczajne, proste, ludzkie odruchy serca i umysłu. Z książki Pana Profesora dowiedziałem się, że to nie jest takie proste, że przyjaźnie są różne – wielkie, małe, szorstkie, kadencyjne, w cieniu ambicji, są przyjaźnie bez lojalności i narcystyczne. Naiwnie myślałem, że przyjaźń to przyjaźń a te wszystkie inne „rodzaje” przyjaźni z przyjaźnią mają niewiele albo zgoła nic wspólnego. Przytoczę jeszcze raz fragment listu z dnia 30 września 2003 r. :

„Zgodnie z zawartym porozumieniem z dnia 5 kwietnia 1990 r. oraz pismem-aneksem z dnia 11 maja 1999 r. Prezydium Zarządu Głównego PTL podjęło decyzję o przejęciu Klubu Lekarza z dniem 1 stycznia 2004 r.”

Informacja o podjętej decyzji, podjętej i przekazanej bez uprzedzenia, bez choćby próby wcześniejszej rozmowy, bez przyczyny i bez uzasadnienia.

Pierwszą reakcją było zaskoczenie – co się dzieje? O co chodzi? Potem pytanie – dlaczego bez uprzedzenia? I wreszcie to najważniejsze – dlaczego w ten sposób? Dlaczego tak? Dlaczego w takiej, żeby nazwać rzecz po imieniu, bezceremonialnej, aroganckiej, wręcz lekceważącej formie – Jak Polak z Polakiem? Przyjaciel z Przyjacielem? „Normalno” w takich sytuacjach mawiają bracia Moskale.

Ze zrozumieniem tego miałem problem i mam do dzisiaj. Minęło już więcej niż 10 lat a ja ciągle nie pojmuję dlaczego? Nie dlaczego to zrobiono, ale dlaczego zrobiono to tak. Dodam, iż „to” czyli odbieranie administracji Klubu, zmiana wysokości opłat pobierana od TLW za dzierżawę, zmiana warunków użytkowania tzw. saloniku itd. już się zdarzało: np. w okresie trudnej kadencji Prezesa TLW Prof. Janusza Wasyluka. Pan Prezes Jerzy Woy-Wojciechowski odebrał administrację Klubu Towarzystwu Lekarskiemu Warszawskiemu – dorzucając swoją cegiełkę do kłopotów, których i tak było co niemiara. Ale nie robił tego „tak”. Tę nową formę „przyjacielskich” kontaktów zastosował wówczas po raz pierwszy. To była premiera. Zapytam jeszcze raz: Panie Profesorze dlaczego zrobił Pan to w takiej właśnie formie zupełnie do Pańskiego image nie pasującej? Do dzisiaj nie znajduję wytłumaczenia. Do dzisiaj nie znalazłem odpowiedzi na trapiące mnie i jeszcze ciągle niewyjaśnione wątpliwości. Np. stosując jakie reguły oraz z którego z opisywanych przez Pana rodzajów przyjaźni korzystano, kierując do mnie „przyjacielskie” pismo z dn. 30 września 2003 r.? Może to była „przyjaźń bez lojalności” a może „przyjaźń w cieniu ambicji”. Pasowałyby obie. A może zastosowano wtedy reguły innych odmian przyjaźni, których jeszcze nie znam, o których nawet nie wiem, że istnieją. Przy najbliższej okazji zapytam o to Pana Profesora – może sobie przypomni? I dlatego właśnie wtedy w październiku 2003 r., będąc pod świeżym wrażeniem okazanej wylewnej, choć zaskakującej swoją formą „przyjaźni”, postanowiliśmy z V-ce Prezesem TLW Prof. Eugeniuszem Dziukiem zrezygnować z kandydowania do Prezydium PTL.

Podsumowując ten wątek, muszę przyznać, iż była to i dla TLW i dla mnie osobiście trudna lekcja. Ale, że się szybko uczę, tedy wnioski i korzyści z nauki płynące przyswoiłem i zapamiętałem.

Tymczasem, jak należało się spodziewać, protesty Zarządu TLW nie zmieniły jednak twardego stanowiska PTL o przejęciu Klubu od 1 stycznia 2004 r.

W tej sytuacji, chcąc nie chcąc, byliśmy zmuszeni rozpocząć procedurę przekazywania PTL-owi zobowiązań wynikających z administrowania Klubu. Dyrektor Klubu dr Andrzej Trzaskowski (działając już w ramach wypowiedzenia umowy o pracę) zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa zawiadomił właściwe urzędy i instytucje o zmianie administratora (woda, prąd, kanalizacja, straż pożarna, sanepid, Muzeum Narodowe). W grudniu 2003 r. zawiadomił także ADM, iż od 1 stycznia 2004 r. czynsz za podnajem lokalu będzie uiszczał PTL. Sporządziliśmy także protokół inwentarzowy, ustaliliśmy, które ruchomości należą do kogo i uważaliśmy sprawę za zakończoną.

Zgodnie z życzeniem dnia 31 grudnia 2003 r. Klub przekazaliśmy PTL-owi. Dalszy przebieg wydarzeń przedstawia Pan Profesor Jerzy Woy-Wojciechowski w dwóch wykluczających się wersjach.

Pierwsza wersja (s. 99 p. 8) „Późną jesienią [!] 2003 Prezydium ZG PTL po wizycie

(gdzie?) Prezesa prof. Woy-Wojciechowskiego i Wiceprezesa dra Adama Czarneckiego dowiaduje się, że lokal klubu, na który miał ZG PTL nakaz, został przepisany na TLW”.

Kolejna wersja tego samego zdarzenia znajduje się na stronie 107 książki – cytuję:

„Stan ten był ukrywany przed Zarządem Głównym przez 10 lat i dopiero w styczniu 2004! Prezes i V-ce Prezes zostali o nim powiadomieni w czasie wizyty w Wydziale Spraw Lokalowych” informuje Pan Profesor, nie pamiętając o stronie 99. Gdyby rzeczywiście, jak twierdzi, stało się to późną jesienią 2003 r., to cały wywód o rozmaitych działaniach w okresie od 30 września 2003 r. – 1 stycznia 2004 r. stałby się niezrozumiały i nielogiczny.

Dodam, iż sprawa ta to było prawdziwe trzęsienie ziemi. Dla wszystkich, dla mnie też. Dowiedziałem się o tym wszystkim jadąc samochodem na narty gdzieś w początkach stycznia 2004 r. „Jurku, straciliśmy Klub, administracja nie chce podpisać z PTL umowy, ma zamiar ogłosić przetarg na wynajęcie lokalu” informował telefonicznie zdenerwowany dr A. Czarnecki. Z wrażenia omal nie wypadłem z trasy. Rzecz cała nawet jeszcze dzisiaj wydaje się nieprawdopodobna i niemożliwa do zrozumienia – Andrzej Trzaskowski dziesięć lat wcześniej, suwerennie i samorządnie, nie informując nikogo w dniu 1 czerwca 1994 r. zmienił umowę najmu lokalu  w Al. Ujazdowskich 24 w taki sposób, iż najemcą i użytkownikiem stało się Towarzystwo Lekarskie Warszawskie. Jeszcze dziwniejsze jest jednak to, że przez następne 10 lat nie poinformował o tym fakcie nikogo – słownie nikogo w tym ani Prof. Jerzego Woy-Wojciechowskiego, ani mnie! Przecież gdybym znał prawdę wcześniej nie dopuściłbym do awantury związanej z przekazywaniem administracji Klubu. Gdyby prawdę znał Profesor Jerzy Woy-Wojciechowski, nigdy by tej awantury nie wszczynał, jako bezprzedmiotowej. Ale było jak było. Motywy swojego postępowania zna tylko dr A. Trzaskowski. Jest w tej historii także happy end. Otóż zdarzyło się przypadkiem, iż kierownik ADM okazał się „dobrym znajomym moich znajomych” i zgodził się na anulowanie (mówiąc wprost wrzucił je do kosza) pisma o przejęciu administracji klubu przez PTL i odstąpił od ogłaszania zamierzonego przetargu, w którym cena za m² powierzchni lokalu miała wzrosnąć z 5,60 zł do prawie 40 zł. Klub był uratowany.

Cała sprawa zakończyła się jedynym możliwym w danej sytuacji rozwiązaniem – TLW pozostało formalnie najemcą lokalu, ale kierownictwo Klubu przeszło w ręce PTL – Dyrektorem Klubu został mianowany od 1 stycznia 2004 r. dr Adam Czarnecki podlegający bezpośrednio PTL-owi. Nie musiałem wtedy, znając już stan prawny Klubu, na takie rozwiązanie się zgodzić. Zgodziłem się, ponieważ uważałem, iż niezależnie od dokonanej zmiany zapisu, właściwym najemcą i użytkownikiem jest PTL. Zgodziłem się być może dlatego, iż wówczas nie znałem jeszcze innych rodzajów przyjaźni, oprócz tej zwyczajnej, prostej, takiej, której podstawowym nakazem jest przyzwoitość w stosunku do każdego, nawet w stosunku do Przyjaciół!

Klub Lekarza w Alejach Ujazdowskich 24 funkcjonował pod kierownictwem PTL przez następne kilkanaście miesięcy – aż do podnajęcia lokalu prywatnemu przedsiębiorcy, który uruchomił w salach Klubu restaurację „Pod Gigantami”, płacąc PTL-owi co miesiąc odpowiednią kwotę odstępnego. Wydawać by się mogło, iż z chwilą przejęcia przez PTL administrowania tak jak tego życzyli sobie Koledzy Jerzy Woy-Wojciechowski i Zbigniew Miller, sprawa została zamknięta. Utwierdził mnie w tym przekonaniu list z dnia 26 lutego 2004 r. umieszczony na stronie 101 książki Pana Profesora następującej treści:

Pod listem widnieje podpis Jerzego Woy-Wojciechowskiego – Prezesa, Adama Czarneckiego – V-ce Prezesa, Sekretarza ZG – Felicji Łapkiewicz, skarbnika Krystyny Podgórskiej.

Zarząd i Prezes TLW przeprosiny przyjęli.

Aż tu nagle – po przeszło dziesięciu latach od opisywanych wydarzeń – dowiaduję się  z książki Pana Profesora: (s. 103), iż: „Podsumowując tę tak bolesną dla mnie sprawę po 43 latach tak pięknej i użytecznej działalności Klubu Lekarza PTL dowiedzieliśmy się, iż jesteśmy na bruku…”. I zaraz potem na tej samej stronie: „Zarząd TLW nie tylko pozbawił nas lokalu w Al. Ujazdowskich 24, na który mieliśmy przydział od 1961 r. i w którym blisko 45 lat działał Klub Lekarza PTL…”

Trzeba przyznać – mocne – PTL na bruku – Zarząd TLW pozbawił nas lokalu. Taka szokująca informacja poszła w świat. Setki czytelników książki Pana Profesora dowiedziały się o tym jakie to TLW niedobre – stary (prawie 200 letni) okropny wilk (TLW) zjadł babcię, dość młodą jeszcze, bo 65-letnią (PTL) – właściwie to nie zjadł, tylko wyrzucił ją na bruk. Tak naprawdę to szokujące nie są cytowane słowa. Szokujące jest to, iż po tylu latach od wydarzeń, o których niejednokrotnie rozmawialiśmy, o których Pan Profesor zna całą prawdę, a mimo tego formułuje oskarżenia w stosunku do Zarządu TLW, nie mające najmniejszego pokrycia w rzeczywistości. Szokujące jest Panie Profesorze, że Pan to wie, a mimo to pisze Pan to co pisze!

Proszę odpowiedzieć i mnie i Czytelnikom Pańskiej książki: kiedy znalazł się Pan wraz z PTL na bruku? Jak długo ta bezdomność trwała?

Dla lepszego zrozumienia tego co się naprawdę działo w okresie od 1994 r. do 2003 r. przedstawię chronologię wydarzeń i o bezdomności PTL może dowiemy się więcej.

Objąłem stanowisko Prezesa TLW 19 stycznia 1995 roku, nawiasem mówiąc, namówiony do kandydowania przez Profesora Jerzego Woy-Wojciechowskiego.

Pierwszą sprawą, którą musiałem rozwiązać, było przywrócenie Towarzystwu Lekarskiemu Warszawskiemu administracji Klubem Lekarza, którą w 1994 r. Prezes PTL Jerzy Woy-Wojciechowski odebrał Prof. Januszowi Wasylukowi, pełniącemu wówczas obowiązki Prezesa TLW. Działo się to w tym samym 1994 r., w którym dr A. Trzaskowski przepisał umowę najmu na TLW (bezszelestnie).

Po swoim wyborze przekonywałem Pana Profesora, aby zechciał łaskawie z powrotem administrację Klubu oddać TLW (stan 1995 r.). Moje supliki okazały się skuteczne, Klub wrócił pod administrację TLW, ale opłata dla PTL wzrosła z 30% do 50% zysku. Dalsza współpraca z PTL kształtowała się tak, jak ją Pan Profesor opisał na stronie 106 swojej książki:

„Pragniemy jednak podkreślić, że drobne niedociągnięcia nie przesłaniały faktu, iż członkowie Prezydium ZG PTL będący zarazem członkami TLW harmonijnie współpracowali z kierownictwem Klubu”. Ta sielanka trwała aż do 30 września 2003 r., kiedy PTL postanowił  z sobie tylko znanych powodów, powtórzyć manewr i kolejny raz administrację Klubu Lekarza przejąć (może 50% to było za mało?). Ponieważ podobnie jak Pan Profesor nie jestem zawzięty (cyt. s. 36) to nie będę wypominał, że to przecież Prezes PTL wypowiedział umowę dzierżawy TLW a nie odwrotnie. To PTL wypowiadał albo, jak Pan woli, wyprowadzał TLW – a nie odwrotnie. Od 30 września 2003 r. do 31 grudnia 2003 r. mimo, iż sfrustrowani całą sytuacją, prowadziliśmy czynności konieczne przy tego typu zmianach. A od 1 stycznia 2004 r. funkcję Dyrektora Klubu objął mianowany przez PTL na to stanowisko dr A. Czarnecki, który przez następne kilkanaście miesięcy kierował Klubem z ramienia PTL aż do jego zlikwidowania, i zmiany na restaurację, i o ile wiem, próby wyrzucenia PTL-u nie podejmował – dobrym świadectwem moich słów, iż o jakimkolwiek wyrzucaniu na bruk nie było nigdy mowy, może być poniższe zdjęcie z czerwca 2005 r.

Doktor A. Galewski wygłasza laudację dr. A. Włodarczyka – IX Wolffiana 2005 („Pamiętnik TLW” 2006).

Nazwę pewnym rodzajem nonszalancji fakt, że Autor pisząc na stronie 103 o znalezieniu się na bruku, umieścił dwie strony wcześniej kopię pisma z przeprosinami za jak pisze: „niefortunną próbę przejęcia Klubu”, wyrażając nadzieję, iż uda się ominąć przeszkody prawne i przepisać z powrotem umowę na PTL. Pan Prezes pisał ten list w saloniku Klubu Lekarza, czy na ulicy?

Ponieważ słowa zawarte w cytowanym powyżej liście są bardzo ważne i dla naszych przeszłych, obecnych i przyszłych relacji wręcz kluczowe, zacytuję jeszcze raz jego najważniejszy fragment:

„W ślad za pismem z dnia 3 lutego 2004 r., w którym wyrażaliśmy ubolewanie z powodu niefortunnej próby przejmowania Klubu Lekarza przez Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Lekarskiego, pragniemy jeszcze raz zapewnić, że w decyzjach swoich kierowaliśmy się zawsze dobrem lekarzy członków Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego i PTL. Była to jedyna motywacja działań ZG PTL”.

Panie Profesorze, pytam z całym należnym szacunkiem, jaką motywacją kieruje się Pan tym razem, formułując tak szokujące oświadczenia, po 10 latach, wiedząc jak było? – PTL na bruku z powodu działań Zarządu TLW! Tak między nami – napisał Pan to niepotrzebnie, po co?

Po tej dygresji, uwag ciąg dalszy.

 

Ostatecznie Klub Lekarza w Al. Ujazdowskich 24 został zlikwidowany decyzją PTL w wyniku zdarzeń wykraczających poza ramy przedstawianych uwag – prawowity właściciel kamienicy Al. Ujazdowskie 24 – Rodzina Strzałeckich – odzyskała prawo własności i podniosła czynsz za wynajem lokalu do wysokości przekraczającej możliwości PTL. W tej sytuacji PTL podnajął lokal prywatnemu przedsiębiorcy, który po stosownej adaptacji przekształcił Klub Lekarza w restaurację „Pod Gigantami”. Jak wspomniałem wcześniej decyzja PTL była o tyle korzystna, że przez wiele następnych miesięcy Towarzystwo (PTL) pobierało stosowną opłatę od restauratora za podnajem.

Niestety, pewnego dnia ta elegancka restauracja (gdzie dwukrotnie po plenum ZGPTL mieliśmy okazję gościć) przestała funkcjonować. Przypadek zrządził, iż przebywający w tym właśnie czasie w Biurze PTL jeden z członków Zarządu TLW otrzymał o tym wiadomość, wraz z informacją, iż klubowy fortepian (tak, tak, ten nasz, lekarski, Woy-owy, historyczny itp.) ma być sprzedany prywatnemu nabywcy. W tym miejscu trzeba dodać, iż ten koncertowy fortepian Bechstein stanowiący charakterystyczny element wyposażenia wnętrza Klubu, z nieodłączną od niego sylwetką Pana Profesora Jerzego Woy-Wojciechowskiego (chociaż grało na nim i wielu innych wspaniałych artystów), był uważany przez bywalców Klubu za rodzaj symbolu, nieomal świętości. I ten oto instrument miał zostać sprzedany, (uprzednio został wyceniony na 4 tysiące złotych – cyt. List Prof. Jerzego Woy-Wojciechowskiego z 14 stycznia 2014 r.).

Przypomnę, iż po likwidacji Klubu Lekarza i zainstalowaniu w jego miejscu restauracji, fortepian pozostał na swoim miejscu. Członkowie Prezydium PTL i przedstawiciele Zarządu TLW wyrazili na to zgodę, przychylając się do prośby Pana Profesora Jerzego Woy-Wojciechowskiego, który przy różnych oficjalnych i mniej oficjalnych okazjach korzystał z tego instrumentu. Zarząd TLW poinformowany o możliwości przekazania fortepianu w „prywatne ręce”, zaniepokojony możliwością utraty przez środowisko tak cennego instrumentu (będącego częścią legendy kabaretu Eskulap), poprosił o wyjaśnienie, wskazując przy tym, iż zgodnie z umową pomiędzy TLW a PTL ten ostatni zobowiązał się, iż „w przypadku likwidacji Klubu, bądź siedziby w Al. Ujazdowskich 24, lub innej siedziby przekaże wyposażenie Klubu Lekarza wraz z majątkiem na rzecz TLW, z przeznaczeniem do Klubu przy ul. Raszyńskiej”. A nie do sprzedania! Na plenarnym posiedzeniu Zarządu Głównego PTL wybrano opcję przeniesienia fortepianu do siedziby PTL, gdzie stoi w kącie ze złamaną nogą, nikomu niepotrzebny, zamiast cieszyć swoim pięknym widokiem i dźwiękiem w  Klubie Lekarza. Ale cóż. Vox populi, vox dei.

Kontynuując swoje uwagi pominę fragmenty książki dotyczące spraw, o których powinny wypowiedzieć się osoby zainteresowane bezpośrednio tymi problemami.

Rozpoczynając nowy wątek rozważań, zacznę od konstatacji, iż Pan Profesor w sprawach dość istotnych, ale nie najważniejszych np. o nieudanej próbie przejęcia (s. 74-80 i 93-110 książki) Klubu Lekarza czy o tzw. aferze fortepianowej (list otwarty z dn. 14 stycznia 2014 r. i książka s. 78-83) pisze szeroko, obszernie, na kilkunastu stronach. Natomiast o jednym z najważniejszych i największych wydarzeń polskiej medycyny w jej powojennej historii – o I Światowym Kongresie Polonii Medycznej w Częstochowie w 1991 roku wspomina na ledwie dwóch niepełnych. Opowieść Pana Profesora o tym wydarzeniu, którą określiłbym jako lakoniczną, zaczyna się od zdumiewającego stwierdzenia: „I Światowy Kongres organizowaliśmy tylko sami” – znaczy tylko PTL.

Informacje ze strony 118 i 119 książki. Cytuję: „Pierwszy Światowy Kongres Medyczny organizowaliśmy sami”. Trzeba mieć rzeczywiście krótką pamięć, aby pisząc o tym pierwszym po II wojnie światowej spotkaniu lekarzy polskich z całego świata ze Wschodu i Zachodu nie wspomnieć o decydującej dla jego organizacji i przebiegu roli śp. prof. Andrzeja Stelmachowskiego, Marszałka Senatu RP I kadencji i Prezesa Stowarzyszenia Wspólnota Polska. Jak bardzo wybiórczą trzeba mieć pamięć, aby pisząc o I Światowym Kongresie Polonii Medycznej choćby jednym zdaniem nie wspomnieć o ogromnym zaangażowaniu w jego organizacji I Prezesa odrodzonej Izby Lekarskiej prof. Tadeusza Chruściela. Z ogromnym zdziwieniem przyjmuję fakt, iż Pan Profesor nie pamięta i nie odnotował faktu powołania przez Naczelną Izbę Lekarską, Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” i PTL, Rady Koordynacyjnej Kongresu, której przecież był członkiem, i która ściśle współpracowała, mówiąc ściślej, starała się współpracować, z mającym ogromne problemy wewnętrzne Komitetem Organizacyjnym w Częstochowie. Ja pamiętam, być może dlatego, iż byłem sekretarzem tej Rady.

I Kongres Polonii Medycznej w Częstochowie w 1991 r. był ogromnym przedsięwzięciem  o historycznym znaczeniu. Z całą pewnością zasługuje na poważne naukowe opracowanie,  w którym w trosce o klarowność opisu i kronikarską rzetelność znalazłoby się także miejsce dla opisu gwałtownych protestów i emocjonalnych wystąpień uczestników krytycznie odnoszących się do niektórych osób i organizacji. Tyle o Kongresie.

Cytuję teraz kolejny przykład wspomnień Pana Profesora (s. 14 i s. 79), który określiłbym jako zabawny.

„PTL przez lata sprzeciwiało się zajęciu naszego placu. Gdy zostałem prezesem broniłem własności TLW przed kolejnym planem zajęcia placu, bo zamierzano tam pobudować siedzibę Stronnictwa Demokratycznego. Wreszcie pewnego dnia prezydent Warszawy Marcin Święcicki na moje ręce przekazał pismo informujące, że plac ten wraca do prawowitego właściciela – Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego. Wraz z doc. Jerzym Jurkiewiczem, który mi wtedy towarzyszył, byliśmy bardzo szczęśliwi. Finis coronat opus.”

Ta sama informacja oparta na faktach, a nie na wyobrażeniach, przedstawiałaby się następująco:

„PTL przez lata bezskutecznie sprzeciwiało się zajęciu naszego placu. Kolejne pisma, monity, supliki, odwołania nie dały żadnego rezultatu. Później już jako Prezes, prof. Jerzy Woy-Wojciechowski protestował przeciwko planom zawłaszczenia własności TLW niestety nieskutecznie. Pomimo podejmowanych działań Rada Gminy Centrum w lipcu 1996 roku podjęła uchwałę o przyznaniu nieruchomości będącej własnością TLW Stronnictwu Demokratycznemu. Uchwała miała wejść w życie po jej uprawomocnieniu po 14 dniu od daty jej wydania.

Tylko szczególnej łasce Opatrzności Bożej zawdzięczać należy, iż dr Andrzej Trzaskowski przebywający wówczas na urlopie zupełnie przypadkiem natknął się na notatkę w „Życiu Warszawy” informującą o tej sprawie. Zawiadomił o sytuacji Prezesa TLW (doc. Jerzego Jurkiewicza). W rezultacie następnego dnia obaj zjawili się w Warszawie, gdzie złożyli stosowne zastrzeżenia w sądzie rejestrowym. Wynajęto jednocześnie znaną kancelarię adwokacką (Kamiński, Zieliński, Paciorek), rozpoczynając ciężką batalię sądową. Okazało się bowiem, iż dotychczasowe działania w tej sprawie nie tylko nie przyniosły pożądanego skutku, ale doprowadziły do pogorszenia sytuacji prawnej – TLW zostało po prostu wykreślone z rejestru stron procesowych. Ostatecznie działania naszych prawników wspomagane szerokim poparciem środowiska i nagłośnienie sprawy w mediach sprawiły, iż po przejściu wszystkich etapów postępowania sądowego, do rozprawy przed NSA włącznie, Towarzystwo Lekarskie Warszawskie odzyskało swoją własność, parcelę przy ul. Niecałej”.

Od siebie dodam, iż Pan Profesor nie występował w czasie tych działań w charakterze strony, świadka, uczestnika ani pokrzywdzonego. Pan Profesor był wówczas życzliwym, dodającym otuchy obserwatorem. Do dziś z wdzięcznością pamiętamy!

c.d. <- ciąg dalszy po kliknięciu c.d.