<< powrót

Exodus- Służba zdrowia po Powstaniu Warszawskim

Henryk Winczewski ps. „Harry” Śródmieście IV Rejon

Henryk Winczewski ps. „HARRY”
Śródmieście IV Rejon I Baon Szturmowy „Rum”

Tekst spisany na podstawie osobistych notatek nieżyjących już moich rodziców Danuty i Henryka Wilczewskich.

Urodziłem się w Orszy 5 marca 1918 roku. Przed drugą wojną światową mieszkałem w Łowiczu przy ul. Kaliskiej 37. W Łowiczu też pobierałem pierwsze nauki. Wiedzę w zakresie średnim zdobywałem w Sochaczewie. Tam też w Gimnazjum im. Fryderyka Chopina uzyskałem w 1938 roku świadectwo dojrzałości. W maju 1938 roku powołano mnie na dywizyjny kurs podchorążych piechoty w Skierniewicach. W maju 1939 roku zostałem przeniesiony do Szkoły Podchorążych Zawodowych w Ostrowi Mazowieckiej. Na ćwiczenia wojskowe oddelegowano mnie do 10 Pułku Piechoty w Łowiczu.

Do walki z niemieckim najeźdźcą wymaszerowałem z tymże 10 Pułkiem Piechoty. Szlak bojowej wędrówki przebiegał przez Popów, Nieborów, Radziwiłłów i dalej na wschód kraju. We wrześniowej kampanii doszedłem z pułkiem do Kowla. Spod Kowla zawróciliśmy i dotarliśmy do Janowa Lubelskiego. Byłem w drugim odwodzie. Pełniłem funkcję ordynansa bojowego między pułkownikiem Czajkowskim i majorem Dorożyńskim. Ostatnia bitwa, w której brałem udział w tej kampanii wrześniowej miała miejsce 2 października 1939 roku pod Janowem Lubelskim. Ponieśliśmy w niej duże straty. Po bitwie grupa pod dowództwem pułkownika Czajkowskiego miała odejść do niewoli na wschód. Z nikim z tej grupy po wojnie nie miałem kontaktu. Ja wraz z pięcioma kolegami nie chcieliśmy w taki sposób kapitulować. Chcieliśmy czynnie walczyć z wrogiem. Założyliśmy powrót do miejsc zamieszkania i tu prowadzenie walki z najeźdźcą. Zwolniliśmy się więc u pułkownika i ruszyliśmy do odwrotu. Aby nie być łatwym celem dla wroga ustaliliśmy, że wracać będziemy indywidualnie. Dzięki miejscowym gospodarzom udało mi się wojskowy mundur zamienić na cywilne ubranie. I tak ukrywając się w różnego rodzaju gospodarstwach i w terenie, przedzierając się w głąb kraju wróciłem do Łowicza. Jeszcze w grudniu 1939 roku zostałem wprowadzony do organizacji Związku Walki Zbrojnej w Łowiczu i zaprzysiężony przez podchorążego rezerwy Gostkiewicza (był synem przedwojennego łowickiego policjanta). Do postawionych mi przez organizację zadań należały udzielanie pomocy żołnierzom wracającym z działań wojennych i zabezpieczenie ich przed „wpadką” w ręce okupanta, doprowadzanie do punktów żywnościowych i czasowe ukrywanie przed następnym etapem przerzutu. Pamiętam, jak przyprowadziłem do takiego punktu, do pani Władysławy Choińskiej na ul. Gdańską, angielskiego żołnierza.

Kiedy latem 1940 roku dostałem wiadomość, że mają rozpocząć się aresztowania członków Związku Walki Zbrojnej i bezpośrednio mnie grozi niebezpieczeństwo, wyjechaliśmy wraz z moim bratem Jerzym do Warszawy. Tam dzięki organizacji ukrywałem się przez pewien czas. Od mamy dostałem adres do państwa Wierzbickich (mieli syna Gwidona) mieszkających we Włochach. Pomogli nam przetrwać kierując nas w bezpieczne miejsca. Gwidon, mój brat i ja zarabialiśmy na życie „pracując” w Hali Mirowskiej w sklepie ogrodniczym pana Ostrowskiego i jego dwu sióstr. Zdarzało się na jego działce czyścić broń, którą zabierali ludzie z konspiracji. Przez mniej więcej miesiąc mieszkałem u państwa Górajków przy ul. Bema 2, u ojca późniejszego pułkownika Seweryna Górajka. Następnie mieszkałem u państwa Milbertów przy ul. Puławskiej 39. Kolejna kwatera to mieszkanie na ulicy Zielnej 22 u barona Stokowskiego. W tym czasie w Łowiczu poszukiwano mnie i brata, szykanowano moich rodziców. Wytrzymali to wszystko, a my nie daliśmy się złapać. Aby czynnie uczestniczyć w walce z okupantem, zgłosiłem się przez łączników do organizacji do pana pułkownika Kempińskiego-Karpińskiego (jedno jest nazwiskiem, a drugie pseudonimem – niestety nie pamiętam, które czym) do siedziby na ul. Złotą 79. Siedziba, w której stacjonował pułkownik mieściła się obok mieszkania przedwojennego aktora Brodniewicza. To właśnie pułkownikowi zawdzięczam to, że zostałem lekarzem. To on namówił mnie na studia medyczne w Szkole Sanitarnej docenta Zaorskiego w Warszawie, które rozpocząłem w 1941 roku. Dostałem się tam dzięki protekcji prezesa PCK i prof. dr. n. med. E. Lotha. Pracując w organizacji jako zawodowy podchorąży prowadziłem wykłady dotyczące podstawowych działań w walce z przeciwnikiem, posługiwania się bronią, a także taktyki prowadzenia walki. Bardzo ekscytująca i niebezpieczna była akcja kradzieży, przetransportowania i przechowania w moim mieszkaniu materiałów wybuchowych. We wrześniu 1941 roku na polecenie pułkownika Karpińskiego-Kępińskiego (ustalić pisownię) zostałem wysłany do organizacji paramilitarnej ORG-TOD w Brześciu do inż. Sadowego – w celu kradzieży z magazynów materiałów wybuchowych i przewiezienia ich do Warszawy. Tę akcję wykonałem razem z inż. Sadowym, który był kierownikiem tych magazynów. Po trzech dniach do Brześcia przyjechał zielonym samochodem marki Adler inż. Ostrowski. Materiały zapakowałem do samochodu. Z trefną zdobyczą z Brześcia do Warszawy przywiózł mnie dyrektor Kom-Dro-Bit-u (Komprymowe Drogi Bitumiczne) inż. Ostrowski. Podróż przebiegała z przygodami. Najpierw popsuł się samochód, a potem wieczorem przed samym domem o mały włos nie wpadliśmy w ręce niemieckiego patrolu. Wszystko skończyło się jednak szczęśliwie. Materiały z tej akcji przechowywane były w moim mieszkaniu przy ul. Marszałkowskiej 127 m. 11 przez dwa tygodnie, zanim zabrała je organizacja. Brałem też udział w akcji na Placu Grzybowskim przy sprawdzaniu broni pochodzącej ze zrzutów. W 1943 roku na polecenie płka Kępińskiego-Karpińskiego przewoziłem kilkakrotnie jako łącznik Armii Krajowej korespondencję do majątku pani Grabskiej (Grabińskiej)???? w miejscowości Osiek koło Łowicza dla podchorążego Henryka pseudonim „Sawa” (byłego podchorążego zawodowego artylerii). Miałem pewne zdolności muzyczne, szkoliłem głos u prof. Orłowa. W moich podróżach do Osieka zawsze występowałem jako odwiedzający majątek artysta śpiewak.

Po wybuchu Powstania Warszawskiego jako student medycyny zgłosiłem się do majora Zagończyka, dowódcy IV Rejonu. Otrzymałem funkcję pełniącego obowiązki lekarza baonu szturmowego I baonu, którym dowodził kpt. Rum. Być może ktoś mnie pamięta, nie znając lub nie kojarząc ani pseudonimu, ani nazwiska – przypominam, że w tym czasie chodziłem w brązowych oficerkach i bryczesach. Wybuch Powstania Warszawskiego zastał mnie przy ul. Marszałkowskiej 127 w mieszkaniu nr 11 (miejsce mego zamieszkania w Warszawie w czasie okupacji). Byłem wówczas studentem medycyny Tajnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich. Natychmiast po wybuchu powstania przystąpiłem do niego i udzielałem pierwszej pomocy sanitarnej rannym powstańcom i ludności cywilnej Warszawy w zaimprowizowanym punkcie sanitarnym przy ulicy Zielnej 22 (opiekę medyczną w tym punkcie sprawował dr Vitali). Szczególnie utkwił mi w pamięci dzień 17 sierpnia. W tym dniu ok. godziny 18 zostałem wezwany przez pielęgniarkę do majora Zagończyka. Mieszkałem przy ul. Marszałkowskiej 127, a zameldować musiałem się na Marszałkowskiej 125, gdzie stacjonował major Zagończyk. Zszedłem więc na dół do piwnic, aby przedostać się do dowódcy. Niestety już do niego nie dotarłem. W tym czasie pocisk z działa kolejowego zniszczył oficynę budynku, w którym mieszkałem i część sąsiedniego budynku przy Marszałkowskiej. Nie było żadnej fizycznej możliwości, aby w tych warunkach przedostać się i zameldować u majora. Ten rozkaz majora spowodował, że opuściłem mieszkanie, które legło w gruzach. Gdybym tam był, pozostałbym na wieczność…

Byłem dowódcą drużyny sanitarnej I baonu szturmowego. Z nią uczestniczyłem w akcjach. Pamiętam jedną z nich szczególnie – byłem świadkiem, jak z piwnic budynku Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej (PAST) wychodziło 17 jeńców niemieckich. Z miotaczem płomieni atakował – zapalał PAST-ę porucznik Wiśniewski (nie wiem, czy to nazwisko, czy pseudonim). Wśród nas był również, pochodzący z Łowicza, znany mi, porucznik wojsk podhalańskich Czesław Gałaj. Po działaniach na PAST-ę otrzymałem rozkaz przemieszczenia się i rozpoczęcia działań przy Królewskiej 16. Akcja mej drużyny trwała dobę i była skojarzona z akcją na Ogród Saski. Po upływie doby wróciliśmy z powrotem na Zielną, gdzie w tym czasie stacjonowali kpt. Rum i jego oddział z sekretarzem por. Wilczyńskim (tenże porucznik wziął ode mnie legitymację, aby wpisać awans). Pamiętam także, że w pierwszych dniach powstania porucznik Wiśniewski został ciężko ranny w głowę podczas akcji, w której dowodził. Został przeniesiony do punktu na Moniuszki 1 i tam w obecności kilku wojskowych płk Monter odznaczył go. Niestety porucznik Wiśniewski wkrótce zmarł.

Po kilku dniach Sztab przeniósł się na ul. Zgoda, a ja wraz z sanitariuszami zameldowaliśmy się na ul. Złotej 22 (dawny Wydział Skarbowy). W tym czasie byli tam lekarze: dr Kołodziejska, dr Pigoń, dr Pokrzywiński, dr Gerlecki, student medycyny Znaniecki Tadeusz i inni, których nie pamiętam (10 lekarzy i 3 studentów medycyny). Jak sobie przypominam, było tam dużo chorych na tyfus brzuszny – głównie żołnierze kapitana Iskry. W tym szpitalu przebywałem do 11 października. Część personelu medycznego odeszła z wojskiem do niewoli, a resztę zaprowadzono do obozu do Pruszkowa. W tej ostatniej grupie znalazłem się również i ja, ale udało mi się zbiec do Milanówka, a następnie Łowicza, gdzie ciągle jeszcze mieszkali moi rodzice.

 

Mój ojciec napisał też w notatce: „…W pierwszych dniach powstania otrzymałem legitymację Armii Krajowej (koloru różowego), w której oprócz nazwiska i daty urodzenia był mój pseudonim „Harry”. Na drugiej stronie tej legitymacji był mój awans na porucznika Armii Krajowej podpisany przez generała Montera. Legitymacja wraz z pieniędzmi (z żołdu) stemplowanymi stemplem AK zaginęła na strychu domu w Łowiczu, domu, w którym mieściła się przychodnia kolejowa i w którym mieszkali rodzice mojej żony uczestniczki Powstania Warszawskiego Danuty Choińskiej, pielęgniarki w Szpitalu im. Dzieciątka Jezus…”

Po powstaniu i powrocie do Łowicza legitymację AK ojciec mój wraz ze swoim teściem Józefem Bolesławem Choińskim ukryli na strychu domu mieszczącego się naprzeciw wyjścia z budynku dworca kolejowego w Łowiczu Głównym. Następnie, jak mi wiadomo z opowieści rodzinnych, w budynku rozpoczęto prace remontowe. Kiedy ojciec mój Henryk Winczewski ponownie zjawił się w Łowiczu u teściów, szukał schowanego na strychu pudełka z powstańczą, cenną dla niego zawartością – niestety nie znalazł go. Zaczęły się strach i niepewność– co będzie, jeżeli pudełko znajdzie się w niewłaściwych rękach? Legitymacja i pieniądze ze stemplem powstańczym przepadły na zawsze. Wydaje mi się, że zawiniątko dla bezpieczeństwa rodziny usunął na polecenie babci Władysławy mój dziadek, łowicki felczer Józef Choiński. Nigdy też o tym fakcie nikt nie rozmawiał. Był to temat tabu. Oficjalnie zawiniątko z gruzem przy remoncie wyrzucili pracujący tam robotnicy. Ojciec jeszcze jako student medycyny podjął pracę w szpitalu św. Tadeusza w Łowiczu na oddziałach zakaźnym i wewnętrznym. Pracował tam od października 1944 do lutego 1945 roku. W lutym zaś podjął dwumiesięczną pracę na oddziale gruźliczym szpitala św. Teresy w Łodzi. Następnie ukończył studia medyczne na Uniwersytecie Poznańskim w Poznaniu i w dniu 4 grudnia 1945 roku odebrał dyplom lekarza. Pracę lekarza rozpoczął w styczniu 1946 roku w szpitalu św. Franciszka (Dawniej „Scheibe” Kladzko) w Kłodzku na oddziale ginekologiczno-położniczym. Byłem już na świecie. To, co panowało wtedy na ziemiach zachodnich skłoniło mego ojca do szybkiego powrotu do centrum kraju. Znalazł się w Łodzi, gdzie już mieszkali jego rodzice. Dostał przydział mieszkania przy ulicy Żeromskiego 12. Nie zamieszkał jednak tam, bo mieszkanie otrzymał ktoś wyżej postawiony. W Łodzi ojciec mieszkał krótko. Szczęśliwym trafem naczelnik służby sanitarnej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych w Łodzi dr Leble zaproponował mu pracę i stanowisko lekarza rejonowego w tworzącej się placówce kolejowej służby zdrowia w Koninie. Nęcącą propozycję wraz z przydziałem pięknego mieszkania przy ulicy Kolejowej 30 m. 3 (dziś Kolejowa 20) przyjął i już od 25 marca 1946 roku związał się z Koninem. Miasto to stało się życiową przystanią moich rodziców– myślę, że szczęśliwą. Tutaj doczekali końca swoich dni. Ojciec specjalizował się w medycynie kolejowej, był również specjalistą ftyzjatrą. Przez pewien czas pracował też w konińskim szpitalu i poradni przeciwgruźliczej. Utrzymywał przyjacielskie kontakty z prof. dr Edmundem Chróścielewskim, którego znał z powstania i czasu nauki na Tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich. Prof. dr E. Chróścielewski był kierownikiem zakładu medycyny sądowej Akademii Medycznej w Poznaniu. Poznałem również inne osoby, z którymi udało się ojcu spotkać i w powstaniu, i po wojnie, ale nie pamiętam już ich nazwisk. Chyba był w tej grupie dr Sołyga ze Śląska, mecenas Roszkowski z Łodzi i wielu innych. Ojciec zmarł w Koninie 4 sierpnia 1985 roku i tu spoczywa na cmentarzu przy ul. Kolskiej.