Tajne Studia Medyczne w Warszawie 1940-1944
Dziennik z lat 1942–1945 cz.5
Irena Ćwiertnia-Sitowska
Dziennik z lat 1942–1945
Cz.5
Rok 1943
16 września, czwartek
Udało nam się pomyślnie zdać kolokwium z klatki piersiowej u dr. Wojciechowskiego. Otrzymaliśmy do preparowania kończynę dolną.
18 września, sobota
Rano preparowałam kończynę dolną na ul. Chałubińskiego; w południe na Pradze przyglądałam się dwom sekcjom dr Dąbrowskiej.
24 września, piątek
Prosektorium na szczęście nie robi już na mnie złego wrażenia. Nie czuję obrzydzenia przy dotykaniu rozkawałkowanych zwłok.
27 września, poniedziałek
Rano słuchałam wykładu prof. Venuleta w Szpitalu Dzieciątka Jezus, mówił o odczynie Wassermana. Dzisiejszej nocy zostali aresztowani doc. Jan Zaorski i jego syn Andrzej, nasz młodszy kolega.
28 września, wtorek
Doktor med. Dąbrowska omawiała nowotwory, oglądaliśmy preparaty pod mikroskopem.
29 września, środa
Rano odbył się nareszcie dawno oczekiwany po wakacjach wykład z chirurgii na sali wykładowej w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Dr Marian Stefanowski mówił tak interesująco, że półtorej godziny minęło zupełnie niepostrzeżenie.
30 września, czwartek
Rano znów preparowaliśmy na ul. Chałubińskiego, wieczorem słuchaliśmy wykładu prof. Jerzego Modrakowskiego z farmakologii w liceum na ul. Górskiego 2. Profesor mówił dziś lepiej niż w ubiegłym roku, z wielkim zaangażowaniem i zapałem. Wszyscy przysłuchiwali się z zainteresowaniem.
2 października, sobota
W prosektorium na ul. Chałubińskiego panowała atmosfera mocno niezdrowa. Preparując kończynę dolną, doszliśmy do wniosku, że słuchacze z tajnych kompletów poznańskich są bardzo niesympatyczni, traktują nas „per nogam”, jacyś rozwydrzeni, puści. Nasi koledzy z Pragi byli o wiele sympatyczniejsi.
W nocy zbudził nas wściekły alarm i nalot samolotów. Musiałam z Mamą zbiec z czwartego piętra do piwnicy. Winda, niestety, była nieczynna podczas okupacji. Mama zbiegła pierwsza, a ja za nią. W pewnym momencie byłam zmuszona zatrzymać się na stopniu mimo strasznych huków i padających w pobliżu bomb. Całkowicie przestałam widzieć. Stałam chwilę. Mama wołała mnie rozpaczliwym głosem, a ja nie mogłam się poruszyć. Po pewnym czasie z moich oczu jakby spadła zasłona. Wtedy zaczęłam powoli schodzić na dół. Na szczęście całe zajście skończyło się na strachu i zdenerwowaniu.
5 października, wtorek
Rano u dr Dąbrowskiej była bardzo ciekawa sekcja: martwica Balcerowska. Widać było wysianie mydeł do otrzewnej, krezki, a nawet do śródpiersia.
11,12,13 października, poniedziałek, wtorek, środa
Dni spędzałam na uczeniu się kończyny dolnej preparowanej w prosektorium. Do domu wypożyczyłam stopę. Wszystkie kości, a jest ich 26, trzeba znać ekspedite. Rozrzucone na stole trzeba ułożyć odpowiednio i nazwać po łacinie. Mama jest niezbyt zadowolona z tego anatomicznego preparatu przyniesionego do domu.
14 października, czwartek
Ot i przykrość! Oblane kolokwium. Pytał nas „Pękaty” (tak go nazywają studenci) o wyrostek kostny, którego w rzeczywistości w ogóle nie było. Szukaliśmy go na kościach kończyny dolnej bez skutku! Po prostu była to pułapka!
16 października, sobota
Zdaliśmy wreszcie tę „przeklętą nogę” u doktora Wojciechowskiego.
18,19,20 października, poniedziałek, wtorek, środa
Na mieście od kilku dni ogromny panuje niepokój. Łapanki. Strzelanina.
28 października, czwartek
Rano byliśmy w prosektorium. Po wyjściu na ulicę rozglądaliśmy się na wszystkie strony, czy nie dzieje się coś niebezpiecznego.
29 października, piątek
U doktor Dąbrowskiej zdałam pomyślnie kolokwium z nowotworów.
1 listopada, poniedziałek
Uczyłam się przy karbidówce stawów kończyny dolnej. Wyłączono dziś elektryczność.
3 listopada, środa
U dr. Zbigniewa Wojciechowskiego zdawaliśmy dziś stawy kończyny dolnej. Przydzielił nam teraz jamę brzuszną. Byliśmy w rozterce. Nie mogliśmy sobie wyobrazić, jak będziemy wyławiać z kadzi tak ogromną część zwłok.
4 listopada, czwartek
Rano zjawiliśmy się w prosektorium zakładu anatomii prawidłowej. Wczorajsze obawy okazały się niepotrzebne, gdyż dr Wojciechowski, dowiedziawszy się o tym, że jednocześnie odrabiamy pracownię anatomopatologiczną, powiedział, byśmy najpierw ją skończyli, a po niej wrócili do niego. Życzył pomyślnie zdanego egzaminu u prof. Paszkiewicza.
Po pewnym czasie okazało się, że gmach anatomii jest pod obserwacją niemiecką. O tym fakcie dowiedział się prof. Edward Loth. Wkrótce dr Wojciechowski musiał się ukrywać, gdyż poszukiwali go Niemcy.
8–13 listopada, poniedziałek – sobota
Cały tydzień upłynął na nauce i korepetycjach. Na mieście wciąż panowała przemoc i trwoga. Co parę chwil rozlegały się strzały. 9 listopada na Ochocie, 12 listopada w Śródmieściu i na Pradze. Ludzie obawiali się chodzić po ulicy.
16 listopada, wtorek
Jechaliśmy tramwajem z prosektorium od dr J. Dąbrowskiej. Nagle Niemcy zatrzymali tramwaj. Na pomoście zaczął się niesamowity tumult. Mnie oblały zimne poty. Po prostu zmartwiałam. Co będzie? Niemcy kolbami karabinów wypędzali ludzi z pomostu. Po chwili wpadli do wagonu. Zaczęli legitymować siedzących pasażerów. Podeszli do nas; wyjęłam legitymację Private Fachschule für Sanitares Hilfspersonal. Jerzy wyciągnął ausweis z rzeźni miejskiej przy ul. Brukowej. Obejrzeli… odeszli! Obydwoje przeżyliśmy straszną, pełną napięcia chwilę.
2 grudnia, czwartek
Rano miałam wiele strachu i niepokoju z powodu strzelaniny. Denerwowałam się okropnie, słysząc strzały tuż, tuż i widząc rozpryskanąna bruku świeżą krew. Na Nowym Świecie Niemcy rozstrzelali kilkadziesiąt osób. Po wielkich tarapatach dojechałam do prosektorium na Pragę.
3 grudnia, piątek
Dziś na Puławskiej 21/23 Niemcy rozstrzelali stu więźniów przywiezionych z Pawiaka. Wieczorem byłam na wykładzie z farmakologii na ul. Górskiego.
22 grudnia, środa
Przed świętami zostali zwolnieni z Pawiaka doc. Jan Zaorski i jego syn Andrzej.
Rok 1944
27 stycznia, czwartek
U profesora F. Czubalskiego dowiedzieliśmy się, że usiłuje on zorganizować kurs z bakteriologii.
1 lutego, wtorek
Miał miejsce udany zamach na gen. Franza Kutscherę – dowódcę SS 1 policji dystryktu warszawskiego, wykonany przez żołnierzy AK. Nic o tym nie wiedząc, poszłam na Stare Miasto na korepetycje. Gdy po nich wyszłam, minęłam Rynek i skierowałam się na ul. Świętojańską. Było już prawie całkowicie ciemno. Na ulicy ani żywej duszy. Nagle usłyszałam charakterystyczny miarowy stukot butów. Po chwili zbliżyło się do mnie dwóch żandarmów. Usłyszałam wrzask: „Stehen! Halt!”.
Oblał mnie całą zimny pot. Stanęłam. Podeszli i brutalnie usiłowali wyrwać mi z ręki mufkę. Wtedy odezwałam się ze spokojem: „ Ich werde alles selbst zeigen”. Z półuśmiechem chwycił moją mufkę i usiłował wyciągnąć z niej książkę, wrzeszcząc przy tym: „Was ist das?” Zupełnie spokojnie odparłam: „Das ist die deutsche Grammatik”. Gwałtownie złapał książkę i mimo panującego mroku zdołał odczytać tytuł. Stwierdził, że mówię prawdę: „No ja, ja” – i pozwolił mi odejść. Uratowała mnie gramatyka niemiecka, z której korzystałam podczas lekcji z Alinką.
2 lutego, środa
Tego dnia Niemcy w Alejach Ujazdowskich rozstrzelali stu zakładników przywiezionych z Pawiaka –jako odwet za wczorajsze zlikwidowanie kata Warszawy.
15 lutego, wtorek
Po obiedzie u Dziadków na ul. Focha miałam lekcje z Alinką. Po minięciu Placu Zamkowego i Miodowej weszłam na Senatorską i o zgrozo… spostrzegłam coś przerażającego! Na chodniku i ścianach budynku nr 6 widoczne były ślady świeżej krwi, wszędzie rozrzucone odpryski odstrzelonego muru. Skamieniałam z przerażenia. Żeby nie stąpać po krwi ofiar rozstrzelanych w tym czasie, gdy ja byłam na korepetycjach, zeszłam na jezdnię. Wlokąc się powoli, ledwo żywa doszłam do domu na Focha.
20 lutego, niedziela
Dziś odbyły się oświadczyny Jerzego.
17 marca, piątek
Dziś był pierwszy wykład z bakteriologii na ul. Chocimskiej 24, w gmachu Zakładu Higieny. Profesorowi Franciszkowi Czubalskiemu udało się zorganizować dla nas kurs.
26 marca, niedziela
Odbyły się zaręczyny Jerzego ze mną na ul. Puławskiej 83, w obecności jego rodziców i mojej rodziny.
11 kwietnia, wtorek
Doktor Bartoszek, u którego zjawiliśmy się na Szerokiej, polecił nam zgłosić się dopiero 24 kwietnia, gdyż wtedy miała zakończyć swój pobyt na oddziale wewnętrznym grupa studentów. Musimy więc czekać, aż zwolni się miejsce.
24 kwietnia, poniedziałek
Dziś nareszcie zostaliśmy przyjęci na oddział dr. Tadusza Bartoszka, na diagnostykę. Braliśmy udział w obchodzie chorych z ordynatorem. Zostaliśmy przydzieleni na parter, do dr. Tadeusza Jankowskiego. Każdy z nas dostał czterech chorych. Musimy się nimi opiekować, badać i wykonywać dodatkowe zabiegi.
25 kwietnia, wtorek
Półprzytomna i prawie uduszona dojechałam na Pragę – z powodu niesamowitego tłoku w tramwaju. Po wykładzie dr. T. Bartoszka zbierałam wywiady od przydzielonych chorych oraz wykonywałam na ostatnim piętrze budynku, w pracowni analitycznej, analizy moczu. Dom mieszkalny został przydzielony na oddział szpitalny.
8 maja, poniedziałek
Wykonałam rutynowe badania zlecone przez ordynatora. Pobrałam krew od chorych, na górze wykonałam OB i morfologię swoich pacjentów.
15–20 maja, poniedziałek – sobota
Codziennie rano pracujemy na oddziale dr. Bartoszka. Z zapałem badamy chorych oraz wykonujemy samodzielnie wszystkie zlecone przez ordynatora badania. Przydzielono mi chorą na anemię złośliwą, drugą cierpiącą na cukrzycę. U niej muszę często określać poziom cukru za pomocą polarymetru.
24 maja, środa
Po wykładzie dr. Bartoszka udaliśmy się do pracowni radiologicznej. Prześwietliliśmy sobie płuca.
30 maja, wtorek
Na internie znów nowa chora. Zebrałam u niej wywiad, zmierzyłam tętno i ciśnienie krwi. Pobrałam krew na OB i morfologię. Analizy wykonałam na trzecim piętrze. U innych chorych wykonałam iniekcje dożylne.
13 lipca, czwartek
Rano jechałam ul. Puławską do szpitala na Pragę. W wagonie zgromadziło się mnóstwo pasażerów. Udało mi się wcisnąć jedynie na tylną platformę. Gdy dojeżdżaliśmy do pl. Unii Lubelskiej, usłyszałam nagle strzały. Spostrzegłam na jezdni wysokiego młodzieńca z falującymi blond włosami. Rozpoznałam w nim ze zgrozą kolegę ze Szkoły doc. Zaorskiego – Andrzeja Malinowskiego. Usiłował przebiec jezdnię ze strony parzystej na nieparzystą ul. Puławskiej. Zbliżył się do platformy tramwaju, minął ją i w tym momencie posypały się strzały. Gdy znalazł się już na drugiej stronie ulicy, dosięgła go kula. Od strony ul. Polnej pędzili Niemcy, strzelając do niego. Kule przelatywały tuż koło tylnej platformy tramwaju, gdzie przebywałam. W tramwaju zatrzymanym przez motorniczego zapanował niesamowity tumult, zamieszanie i popłoch. Ludzie zaczęli się tratować, wielu pasażerów usiłowało rzucić się na podłogę platformy. Ja także schyliłam się, przyduszona przez ludzi, i z przerażeniem śledziłam, co dzieje się z Andrzejem. Po otrzymaniu postrzału w nogę upadł w rosnące na rogu placu kartofle (na każdym wolnym placyku i w ogródku mieszkańcy Warszawy podczas okupacji sadzili i pielęgnowali kartofle). Po upadku Andrzej zerwał się i zaczął biec, kulejąc. Patrol niemiecki strzelał coraz częściej, przebiegając ulice i torowisko tramwajowe. W pewnej chwili zobaczyłam padającego ponownie Andrzeja. Niemcy byli już przy nim. W tym momencie motorniczy uruchomił motor i tramwaj pojechał dalej. Byłam wstrząśnięta i zupełnie załamana.
Padł śmiertelnie ugodzony nasz kolega, z którym niedawno byłam na wykładzie.
24 lipca, poniedziałek
Jerzy wciąż nieobecny w szpitalu. Gdy się zjawia, jest skupiony i milczący.
29 lipca, sobota
Rano w szpitalu zastałam tylko same kobiety, snujące się po opustoszałym oddziale. Wiele chorych zostało wypisanych do domu. Dr. Bartoszka i dr. Janowskiego nie ma (zostali już zmobilizowani). Przedwczoraj Niemcy przez uliczne megafony zażądali 100 tysięcy mężczyzn w wieku od 17 do 65 lat do kopania rowów, gdyż zbliżał się front. Co noc Sowieci robili naloty i bombardowali miasto. Zza Wisły słychać kanonadę artyleryjską.
Właśnie dziś miałam zdać z interny kolokwium u dr. Kamińskiego, ale był na ul. Sierakowskiego u dyrektora szpitala. Nie przyszli też na oddział wszyscy koledzy.
30 lipca, niedziela
Na skwerku Hoovera na Krakowskim Przedmieściu razem z Jerzym obserwowałam rozgrywającą się walkę powietrzną samolotów niemieckich i radzieckich. Krążyły prawie nad naszymi głowami. Ponieważ sytuacja stawała się niebezpieczna, schowaliśmy się w kościele Karmelitów.
31 lipca, poniedziałek
Całą noc sunęły czołgi niemieckie na Pragę. Z dala słychać huk dział radzieckich. Mimo to rano moja Mama udała się do biura, ja zostałam w domu. Na oddziale wewnętrznym prawie nie było chorych. Oddział miał być zamieniony na chirurgiczny.
Wyznaczono na ósmą wieczorem godzinę policyjną. Jerzy ode mnie z Puławskiej śpieszył na punkt zborny w Aleje Jerozolimskie 23, do swego domu na Pragę nie wolno mu było się udać.
1 sierpnia, wtorek
Mama rano pojechała do biura, o trzynastej przyjechał Jerzy, by się pożegnać. Odprowadziłam go do placu Unii; pobiegł ulicą Marszałkowską.
O godzinie piątej zaczęły się strzały. Zbiegłam do piwnicy. Były w niej wykute otwory w murze do przyległej kamienicy. Przebiegali przez nie młodzi, uzbrojeni mężczyźni – powstańcy.
cdn